Humor zbliża ludzi do siebie, pomaga odnaleźć w tłumie tych, którzy są do nas podobni, niczym magnes przyciąga nowych znajomych i ułatwia nawiązywanie relacji. Pod jednym warunkiem – że korzystając z niego, nie robimy nikomu krzywdy.
Każdy z nas w swojej rodzinie zostaje szybko „zaszufladkowany”. Jest dajmy na to wujek, który zawsze za dużo mówi, albo jedno z rodzeństwa uważane jest za bardziej odważne, a drugie za strachliwe. I w rodzinie pozostaje już tak na zawsze. Czasem pomaga, gdy ktoś z zewnątrz spojrzy i powie: „przecież to nieprawda, ty nie jesteś taki/taka”.
Są takie słowa, które zapadły nam mocno w pamięć i niemal stały się dewizą naszego życia lub determinują to, jak postrzegamy siebie i świat. Czasem mamy wrażenie, że osoby, których już dawno fizycznie z nami nie ma, cały czas są obecne, bo tak wiele w naszym otoczeniu o nich przypomina.
Nasz dom rodzinny żyje w nas. Choćbyśmy wyjechali z niego jak najdalej, niesiemy w sobie jego historię i to, czego w nim doświadczyliśmy. Choćby rodzice już nie żyli, są w nas nadal obecni. Słyszymy w sobie ich głosy, prowadzimy z nimi niekończącą się rozmowę. Czasem unosi nas ona i wspiera w trudnych momentach, czasem obciąża i sprawia, że błądzimy. Nawet błędy, które popełnili rodzice, mogą stać się skarbem i przygotować nas na życiowe potyczki.
Sonora Sound Tube jest instrumentem muzycznym oraz narzędziem terapeutycznym istniejącym na rynku zaledwie od około 20 lat. Jego twórcą jest czeski lutnik i multiinstrumentalista Jan Rosenberg mieszkający w Niemczech. Inspirował się on urządzeniami do terapii wibroakustycznej autorstwa norweskiego terapeuty Olava Skille powstałymi w latach 80.
Każdy członek rodziny wnosi „coś” od siebie do wspólnej codzienności i to „coś” jest absolutnie wyjątkowe. Czasem to „coś” jest powodem do śmiechu, czasem do płaczu, czasem powoduje złość, a nieraz jest przyczyną wielkich zmartwień. Jednak bez względu na to, osobiste „coś” jest niepowtarzalne i wyjątkowe.
Magiczna chwila, gdy dziecko przychodzi na świat, sprawia, że często potrzeby małego człowieka stają się najważniejsze. Rodzice definiują siebie przez pryzmat bycia mamą lub tatą. Uznają szczęście dziecka za swoją odpowiedzialność i często starają się mieć je pod kontrolą, niezależnie od tego, ile lat minęło od chwili narodzin potomka. W konsekwencji mogą uzależniać dziecko od siebie i sprawiać, że wciąż czuje, że ma wobec nich dług wdzięczności, którego nie jest w stanie spłacić.
Prowadzone od lat badania dowodzą, że to, jak się czujemy, jest w dużej mierze wynikiem tego, co myślimy. Niektóre myśli i przekonania, które towarzyszą nam w codziennym życiu, mogą skutecznie odbierać nam radość.
Radość nie jest prostą przyjemnością. A sama przyjemność jako doświadczenie ma mniej wspólnego z układem nagrody, niż nam się wydawało.
Jeśli chcemy wyobrazić sobie radość, przywołajmy obraz kogoś, kto znalazł skarb. Jego radość jest nie tylko efektem znalezienia drogocennego kamienia, ale też satysfakcją, która sama w sobie jest nagrodą. Dostępna jest dla wszystkich i to od nas zależy, na ile będziemy chcieli ją kultywować. Czy wiemy, po co nam radość? Jakie korzyści wnosi w nasze relacje? Jak jej praktykowanie wpływa na nasze zdrowie?
Co jako rodzice możemy zrobić, by nasze dzieci były szczęśliwe? Jakich błędów unikać, a na co możemy sobie pozwolić? Rodzice – czasem już na etapie oczekiwania na dziecko – wyobrażają sobie, jakie ono będzie. Mają obraz słodkiego bobasa i siebie jako najlepszych opiekunów. Piszą scenariusze, jak potoczą się losy malucha, a życie często je weryfikuje.