Kategoria: Artykuł

Działy
Wyczyść
Brak elementów
Wydanie
Wyczyść
Brak elementów
Rodzaj treści
Wyczyść
Brak elementów
Sortowanie

Buty, kierat i cała reszta, czyli o sztuce... patrzenia

Za każdą wielką fortuną kryje się zbrodnia – pisał kiedyś Honoriusz Balzac, które to słowa zresztą umieścił w przedmowie do „Ojca chrzestnego” Mario Puzo. Co racja, to racja. Choć nie do końca. Przeczytawszy „Sztukę zwycięstwa” Phila Knighta mam wrażenie, że za co którąś wielką fortuną stoją marzenia, choć – przyznaję – brzmi to dość enigmatycznie. By nie powiedzieć – egzaltowanie.

Tak bardzo drażni mnie niekiedy hollywoodzka narracja w rodzaju „wierzę, że potrafię latać, przenosić góry…” Zawsze, gdy słyszę, że wszystko jest możliwe, mam ochotę odpowiedzieć: dobrze, ale najpierw proszę polizać swój łokieć. Nie wszystko jest możliwe. Nie każdy może osiągnąć fortunę. Książka Knighta rzecz jasna nie dąży do takiej smutnawej puenty, w przeciwnym razie prawdopodobnie nie byłaby takim bestsellerem, ale jest pejzażem morderczej pracy – a to skłonność w populacji raczej rzadka. Społeczeństwo konsumpcyjne podsuwa nam pod nos różnorodne wizje odpoczynku, aniżeli ciężkiego kieratu od rana do nocy. Statystyczny konsument na ogół od pracy ucieka i marzy o wiecznych wakacjach. Ale nie Knight. No, ale on nie jest statystycznym konsumentem, prędzej jest jego współtwórcą obok Steve’a Jobsa, Billa Gatesa czy Harlanda „pułkownika” Sandersa.

A zatem nie każdy może odcinać kupony tak, jak czyni to twórca marki Nike. Ale wiele – i to udowadnia historia Knighta – da się wypracować, jeśli tylko w człowieku jest dość przysłowiowej pary. Sukces to nie czysty przypadek. To zdecydowanie więcej, niż samo szczęście. I dużo więcej, niż proste reguły w podręcznikach za 9,90 zł. Strzela mnie szlag, gdy widzę tytuły w rodzaju „kilka magicznych tricków do osiągnięcia celu”. Życie na ogół jest znacznie bardziej złożone, by zamykać je w kilku punktach. Tę chorobę naszych czasów nazwałem zresztą w jednym ze swoich felietonów „wypunktozą”. Knight – całe szczęście – jest od wypunktozy biegunowo odległy. Punkt, jaki mu przyświeca mógłby zostać zamknięty w popularnym powiedzonku: uczciwością i pracą ludzie się bogacą. Tylko tyle i aż tyle. Ot, i cała filozofia. Szczęśliwie, filozofia ta opisana jest na ponad 400 stronach w postaci pasjonującej opowieści o życiu i dążeniu do spełnienia „Szalonego marzenia”.

Książka „Sztuka zwycięstwa” niekiedy opisywana jest jako przystępny podręcznik przedsiębiorczości. Nie mogę zgodzić się z tą powierzchowną „diagnozą”. Tak się składa, że miałem okazję współtworzyć kilka programów studiów, w których przewidziane były moduły służące transferowi postaw przedsiębiorczych. Założenia szczytne, aczkolwiek wielokrotnie mogłem też zetknąć się z opinią, że z przedsiębiorczością jest jak z osobowością – pewnych rzeczy nie sposób dobrze nauczyć, trzeba je wyssać z mlekiem matki a najlepiej – odziedziczyć w genach. W przeciwnym razie, można się do nich co najwyżej zbliżyć, choć zawsze warto próbować. Knight na kartach „Sztuki zwycięstwa” wcale nie stara się „uczyć” przedsiębiorczości. Autor po prostu („po prostu”?) opowiada o kolejnych stacjach na swej drodze. To zwyczajna biografia nietuzinkowego przedsiębiorcy. A może jednak nie taka do końca zwyczajna?

To, co zwraca uwagę niemal od pierwszych akapitów, to powalająca szczegółowość. Tak się składa, że lubię czytać biografie i muszę przyznać, że w rzadko której spotkać można tak drobiazgowy obraz życia – i to właśnie czyni tę książkę wyjątkową a jednocześnie sprawia, że możemy nieco lepiej rozgościć się w umyśle twórcy Nike’ów. Knight uwielbia dygresje, po wirtuozowsku pławi się w detalach. Potrafi odmalowywać szczegóły strategii promocyjnych, by za moment zanurzyć się w historii pojedynczej przyjaźni, znajomości, zwyczajów poszczególnych ludzi, których na swej drodze poznawał całe krocie. Wystarczy krótkie wspomnienie przedmiotu, osoby, dnia… i za chwilę startuje cała lawina wtrąceń. Ale – i to ogromna zaleta książki – maniera ta nie męczy ani przez chwilę. Zdumiało mnie to do tego stopnia, że gotów byłbym zaryzykować twierdzenie, że Knight (osoba bądź co bądź majętna) po prostu napisanie autobiografii zlecił ghost writerowi. Jeśli tak – to był to cholernie dociekliwy i cholernie zdolny ghost writer.

Ale być może to tutaj właśnie tkwi klucz do sukcesu Knighta? Śledząc jego drogę nie sposób odnieść wrażenia, że sposobem do realizacji swego – jak zwykł mawiać – „Szalonego marzenia" byli przede wszystkim inni ludzie. To nawet nie tyle historia sukcesu, ile opowieść o ludziach, których Knight poznawał. To ich wnikliwa charakterystyka, szczegółowy opis relacji, które połączyły ich na wiele lat. Czy byłoby przesadą powiedzieć, że „Sztuka zwycięstwa” to nie tyle opowieść o drodze do hegemonii na rynku sportowego obuwia, ile rozległy esej o dojrzewaniu do wieloletnich przyjaźni?

Knight wielokrotnie podkreśla, że jego ogromną pasją jest bieganie. Osiągał na tym polu nawet drobne sukcesy. Pasję przekuł w zawodowy sukces, to prawda, ale nie można nie odnieść wrażenia, że jego ogromną namiętnością są przede wszystkim inni ludzie, a nie airmaxy. Fascynują go zarówno relacje biznesowe, jak i czysto osobiste, rodzące się na różnym gruncie. Przyznam, że nie spodziewałem się, że w specu od butów doszukam się takich pokładów humanistycznej zadumy! Każda z drugoplanowanych postaci, włącznie z zażartymi konkurentami, traktowana jest przez Knighta jako niezmiernie ważna na swojej ścieżce kariery. Być może w umiejętności dostrzegania w ludziach najdrobniejszych, wyjątkowych cech, drzemie tajemnica sukcesu? „Sztuka zwycięstwa” to w gruncie rzeczy sztuka patrzenia. Knight zdaje się mówić: to od ludzi, których spotykamy na swej drodze zależeć mogą nasze najbardziej kluczowe decyzje. Warto więc poświęcić im trochę czasu.

Nie szukajcie w tej książce przepisu na sukces innego niż „praca, praca, praca”. W ten sposób szybko stwierdzicie, że to banalne. Co innego historie innych, z których utkane jest życie Knighta – to bardzo przyjemna i równie pouczająca perspektywa. W czasach, gdzie mamona jest ostateczną instancją, warto pamiętać o tych prostych prawdach. Zwłaszcza, gdy udziela ich guru biznesu największego formatu.

I już zupełnie na marginesie: czytając „Sztukę…” pobrzmiewał mi w głowie James Doty ze swoim nietuzinkowym podręcznikiem medytacji (patrz kilka wpisów wcześniej). Knight doszedł do podobnych rezultatów inną drogą, bez pomocy dobrej wróżki imieniem Ruth. To tylko potwierdza tezę, że jeśli coś naprawdę mocno wbijemy sobie do głowy, możemy wiele osiągnąć. Ale! Wbijać sobie do głowy też trzeba umieć.

Czytaj więcej

W stronę Marrakeszu

Życie to podróż, wędrówka w poszukiwaniu siebie w sobie, świata w świecie i życia w życiu. Te słowa, chociaż wyglądają tak samo, znaczą coś innego.

Czytaj więcej

Czas na film

Czas nas goni, czasem cieszy, częściej przeraża... Czas nam się wymyka i wciąż pozostaje tajemnicą. Film, jak żadne inne medium, przybliża złożoną i paradoksalną naturę czasu. Pokazuje, jak różnie możemy go doświadczać i jaki mamy do niego stosunek.
 

Czytaj więcej

Obiadek Mamonia

Najchętniej jemy to, co znamy. Obawa przed nowymi pokarmami u niektórych przybiera postać choroby.

Czytaj więcej

Ta mała piła dziś

Terapeuci uzależnień alarmują: coraz więcej kobiet nadużywa alkoholu. Piją coraz młodsze i coraz starsze, czasem intensywniej niż mężczyźni. Dlaczego? Jakiej pomocy potrzebują?

Czytaj więcej

Nawyki

Świat nawyków wygląda inaczej z perspektywy pragmatycznej, a zupełnie inaczej z perspektywy moralnej.

Czytaj więcej

Dziecko

Bóg, jak sądzę, nie mieszka w kosmicznej oddali ani za żadnym murem. Możemy Go zobaczyć w Dziecku, a więc też w każdym człowieku.

Czytaj więcej

Medytacje polskiego dyscypuła

Widziałem kiedyś taki obrazek. Biurko, na biurku komputer, przed komputerem pracownik, z głową na blacie, ręce bezwładnie ciążą ku podłodze, nad rozczochraną, zmęczoną czupryną nieszczęśnika unosi się smużka dymu. Podpis pod zdjęciem brzmiał jak dalekowschodnia mantra: Brud i muł mnie nie kala… Jestem cholernym kwiatem lotosu… Kwiatem lotosu na gładkiej tafli cholernego jeziora…

A może wyrażone to było ździebko dobitniej?

W każdym razie, jakież to aktualne, prawda?

Takie „cholerne kwiaty lotosu” widuję codziennie, niezależnie w jakiej organizacji mam okazję się pojawić. To już prawdziwe signum temporis. Prawdę mówiąc nie wiem, czy ów trend da się zatrzymać. A jeszcze bardziej prawdę mówiąc – nie sądzę. Prześladuje mnie taka wizja: za kilka lat nad każdym niemal biurkiem unosić się będą podobne znaki czasów. Dymem pisane.

A kolejna smutna wizja, która do mnie powraca, to że podobne ogniska na biurkach rozpalane są coraz szybciej, coraz wcześniej, jeszcze w szkolnych ławach. Chaos informacyjny i kultura deadline’u zatacza coraz szersze kręgi i odciska swe piętno również w głowach uczniów, czego ślady z powodzeniem odnaleźć można w memach pleniących się w sieci. Młodzi nie wyrabiają się i są tego coraz bardziej świadomi. Pod płaszczykiem poczucia humoru i luzu przemycają jednak gigantyczne pokłady stresu (o przyczynach którego można by pisać jeszcze długo i dużo).

Więcej w lutowym "Dyrektorze Szkoły" - zapraszam do lektury!

Czytaj więcej

Gdzie jest dyrektor Kudłacz?

Nie trzeba długo i wytrwale szukać, by w popularnym serwisie internetowym YouTube znaleźć liczne dowody na brak poszanowania ucznia dla nauczyciela, gdzie klasy szkolne stają się areną dla wszelakich prześmiewczych nadużyć. Nauczyciele bywają na przykład celem dla papierowych kulek – to oczywiście najlżejsze z przewinień – na regularnych rękoczynach kończąc. Jeszcze nie tak dawno można było w telewizji podziwiać charyzmę ucznia, który swemu pryncypałowi… wkładał na głowę kosz na śmieci. Zresztą, nie muszę daleko szukać. Mam okazję pracować ze studentami kierunków podyplomowych, w tym również z przygotowania pedagogicznego. Wśród moich słuchaczy nie brak nauczycieli. Jak jeden mąż utyskują oni nad erozja autorytetów. To tym bardziej umacnia mnie w przekonaniu, że nie jest to tylko puste zrzędzenie publicystów.

W takich sytuacjach staram się włączyć swoją antropologiczną wrażliwość i ostrożnie dopytuję: czy faktycznie „kiedyś było lepiej”, czy może nigdy nie było lepiej i po prostu starzejąc się, zaczynam narzekać? A moi studenci razem ze mną? I mimo wszystko, ostrożnie zakładam, że kiedyś faktycznie było lepiej. Albo: inaczej. Niewiele starsi ode mnie zgodnie potwierdzają, że w szkole można było kiedyś dostać „po łapach”, a jeśli tak – w domu czekała stosowna dokładka. Słysząc takie deklaracje przypomina mi się jednocześnie pamiętna scena z filmu „Pan Kleks w kosmosie”, w której dyrektor Kudłacz (grany przez Emiliana Kamińskiego), szef kosmicznej podstawówki śpiewa: „Bywa czasami, że jakieś dziecko próbuje mieć własne zdanie. Wtedy z nim krucho, wtedy z nim kiepsko. To dziecko dostanie lanie”. Po czym następował refren śpiewany przez międzyplanetarną dzieciarnię: „Sztywno, równo i posłusznie, a do tego bez wahania. Dyscyplina, dyscyplina! To podstawa wychowania!”. W świetle materiałów udostępnianych dziś przez młodzież tak dumną ze swoich wyczynów, brzmi to wręcz… nostalgicznie. Dziś taką piosenką oraz wykonującym ją profesorem Kudłaczem, zapewne zainteresowałby się prokurator.

Przyjmijmy zatem, że nie musimy udowadniać oczywistości. Upadek autorytetu jest dziś faktem, przy czym daleko temu zjawisku do młodzieńczej, krytycznej refleksji, typowej dla – choćby – wieku dojrzewania. Za moich czasów [sic!] za pionierów takiej walki z autorytetem uznawałem osiedlowych wyrostków, domorosłych punków, którzy z potarganymi włosami, w obcisłych sztruksach i wytartych skórzanych kurtkach, zasłuchiwali się w utworach „Siekiery”. Nawet jeśli rzucili w nauczyciela papierową kulką, można było sądzić, że jest w tym jakieś drugie dno, elementarna, ludzka niezgoda. Jakaś uparta potrzeba zamanifestowania swojej walki z systemem, jakaś refleksja. W porównaniu z wyczynami dzisiejszych uczniów – to postawa na wskroś humanistyczna, filozoficzna wręcz! Czy pokazywanie nauczycielce genitaliów (i takie bowiem można odnaleźć materiały) wyczerpuje znamiona refleksji filozoficznej – wątpię.

 

...więcej w lutowym wydaniu "Dyrektora Szkoły" - zapraszam do lektury!!!

Czytaj więcej

Tacy sami

Jestem taki jak ty – te słowa mogą nas uwolnić od poczucia winy i poczucia krzywdy, znieść poczucie wyższości i niższości. Uwolnić i zbliżyć.
Czytaj więcej

Zofka

Słucham właśnie audiobooka. Sprzedawca arbuzów, Marcina Mellera. Dopiero zaczęłam, a że łzy zaczęły cieknąć jak głupie ( a teraz cieknąć nie mogą, bo za chwilę mam pacjentkę), chwilowo zastopowałam, bo pod wpływem rozdziału "Kąpiąc Gucia", przepełniła mnie wielka ochota na opisanie mojej miłości, największej i niewyobrażalnej Miłości do mojej Małej Zofki...

Czytaj więcej

Co pozostawimy po sobie przyszłym pokoleniom?

Rusza akcja „Wiadomość do przyszłości”, zorganizowana przez markę Papiery POL. Dzięki niej, każdy z nas będzie mógł pozostawić wiadomość, która przetrwa wieki i pozwoli przyszłym pokoleniom dowiedzieć się, jak wyglądał świat w roku 2017.

Czytaj więcej