Kategoria: Artykuł

Działy
Wyczyść
Brak elementów
Wydanie
Wyczyść
Brak elementów
Rodzaj treści
Wyczyść
Brak elementów
Sortowanie

Musica Electronica Nova

8. edycja Międzynarodowego Festiwalu Musica Electronica Nova odbędzie się w dniach 19–27 maja we Wrocławiu. Organizatorem wydarzenia jest Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego. Hasłem tegorocznego wydarzenia jest Tożsamość/Identity.

Czytaj więcej

Rachunek sumienia

Wpadła mi niedawno w ręce „Książka dla ciebie” Ewy Mukoid. Przyznaję, że zawsze z dużym dystansem podchodzę do wszelakich poradników i innych przejawów „literatury samopomocowej”. W księgarniach zalegają całe tomy podobnych propozycji, od skleconych naprędce patchworkowych filozofii indywiduów znikąd, przez motywacyjne abecadła, aż po relaksujące (ponoć) kolorowanki dla znerwicowanych i agresywnych białych kołnierzyków. Do wyboru, do koloru. Ech, problemy pierwszego świata: realizować się na ścieżce tao, sklecić laleczkę voodoo symbolizującą moje życiowe lęki, czy może po prostu pójść na kurs ikebany?

„Książka dla Ciebie” jawiła mi się jako kolejny wykwit w tej menażerii książkowych osobliwości dla pseudo-potrzebujących. Przeglądając kolejne strony, wezbrało jednak we mnie całkiem niecyniczne współczucie. A co jeśli czytelnicy podobnych propozycji, ci pseudo-potrzebujący faktycznie wymagają wsparcia?

Tymczasem niezbędna dygresja. Dawno temu, jakieś pół wieku wstecz, David Riesman, psycholog społeczny, sformułował koncepcję człowieka wewnątrz- i zewnątrz-sterownego. Na podstawie różnych historycznych i współczesnych analiz wysnuł wniosek, że człowiek – w zależności od społeczno-kulturowego kontekstu i dominującego wzorca działania – może funkcjonować w oparciu o różne mechanizmy. Przykładowo, XVI-wieczny protestant, zgodnie ze swoją doktryną, oczekiwał tu na ziemi sygnałów od Najwyższego, że może po śmierci liczyć na nagrodę w niebie. Pan Bóg miał mu wówczas po prostu podsypać mamoną na znak, że będzie dobrze. Jesteś bogaty – Bóg cię lubi. Jesteś biedny – pewnie pójdziesz do piekła. Taka to była mniej więcej logika. Ponieważ bez pracy nie ma kołaczy, protestant na swój finansowy sukces w pocie czoła pracował. Jeśli udawało mu się gromadzić kapitał, mógł sobie pomyśleć, że Stwórca mu sprzyja i za jakiś czas zabierze go do raju. Taka postawa w ciągu życia zmuszała go do wyrzeczeń, pracy, oszczędności, ascezy, dyscypliny. Uczyła go charakteru, orientacji na daleki cel, cierpliwości i konsekwencji. Wszyscy wokół mogli pukać się w głowę – „człowieku, odpuść i korzystaj z życia!” – a on nie, on trwał przy swoim. Takie prawomyślne uparciuchy to zdaniem Riesmana kwintesencja wewnątrzsterowności.

Czasy się jednak zmieniły. Komunikacja międzykulturowa przyśpieszyła, pojawiły się nowe perspektywy, możliwości, orientacje, światopoglądy, wszystko się pomieszało i stało się, jak to w postmodernizmie, względne. W tak zmiennym i szybkim świecie wewnątrzsterowność mogła okazać się niekiedy kotwicą, balastem ściągającym jednostkę na dno. Należało chwytać okazje, dostosowywać się do zmian, uczyć się elastyczności, uników, sztuki przetrwania pod gradobiciem innych punktów widzenia. Racjonalizm przeszedł w emocjonalność. Asceza przemieniła się w orientację na przyjemność. Niezależność w zależność od opinii innych. Protestancka pokora w konsumpcyjny narcyzm. Głębokiej przemianie uległa również autorefleksja. Wewnątrzsterowni dążą do samopoznania. Zewnątrzsterowni przeglądają się w opiniach innych. Skutki tego mogą być – jak z wszystkim – dobre i złe. Dobrze jest wiedzieć, co myślą inni. Źle, jeśli jest to fundament naszego działania. Jeśli zbliżamy się do tej drugiej opcji, istnieje ryzyko, że sami o sobie zapomnimy wszystko, co istotne i zaczynamy żyć opiniami innych ludzi. Koniec dygresji. Wnioski? Problem wcale nie jest wyssany z palca i praca Ewy Mukoid unaocznia to z wszystkim bolesnymi konsekwencjami. To elementarz życia dla pogubionych, zewnątrzsterownych jednostek.

Autorka przeprowadza czytelnika, niemal za rękę, przez konstrukcję podręcznika. Tłumaczy mu, że najpierw musi on sobie odpowiadać na pytania kim jest, następnie czego pragnie, co robi, by spełnić swoje marzenia i tak dalej… Każdy z rozdziałów wypełniony jest dziesiątkami pytań, na które czytelnik musi samodzielnie odpowiedzieć. I zadanie to może okazać się niezmiernie trudne (a przecież nikt nie obiecywał, że podróż w głąb siebie będzie łatwa). Czy coś to przypomina? Owszem, ta książka to istny rachunek sumienia (nie tylko protestanckiego) współczesnego konsumenta i zabieganego pracownika. Co niezmiernie istotne – a jednocześnie interesujące – autorka prócz samych pytań zamieszcza również pola przeznaczone dla wypełnienia własną historią. Te zadania mogą okazać się szczególnie trudne i to nie dlatego, że spora część społeczeństwa ma już poważne problemy z budowaniem zdań podrzędnie złożonych, ortografią, albo że nie odróżnia „bynajmniej” od „przynajmniej”. Miejsca te to szansa na powtórną naukę narracji o własnym życiu. Z chwilą gwałtownego przyśpieszenia zapominamy, że nasze życie samo w sobie powinno stanowić opowieść, całość, którą dałoby się sensownie ułożyć, nawet jeśli poszczególne rozdziały okazują się trudne, wstydliwe czy gorzkie. Taki poziom autorefleksji to cecha dziś już rzadka, a przecież niezbędna do budowania poczucia porządku, równowagi, następstwa zdarzeń i przyczynowości we własnym życiu.

„Książka dla ciebie” na pewno w tym nie przeszkodzi. A pewnie pomoże.

Czytaj więcej

Czego dowiedzą się o nas przyszłe pokolenia?

Trwa przygotowana przez Papiery POL akcja „Wiadomości do przyszłości”, której celem jest zakopanie pod ziemią kapsuły czasu, mającej przechować informacje dla przyszłych pokoleń.

Czytaj więcej

Szpara w parkanie

Jakiś czas temu spotkałem w poradni chłopca. Przyszedł razem z matką skierowany przez szkołę. Powód zgłoszenia: niewłaściwe zachowanie; załącznik: opinia wychowawcy szkolnego – fabularyzowany wyciąg z dzienniczka uwag.

Czytaj więcej

Kompromis niejedno ma imię

Kompromis wymaga zdolności do dialogu. Jeśli jej nie ma, to nie można zbudować jego rzetelnych podstaw. Musi też wystąpić zdolność do wyjścia sobie naprzeciw. Nie można zakładać, że kompromis ma prowadzić do uwzględnienia racji tylko jednej strony.

Czytaj więcej

Mali pomocnicy

Badania wykazują, że dzieci, które już od najmłodszych lat angażują się w wykonywanie drobnych prac domowych, lepiej radzą sobie w dorosłym życiu. Jak skutecznie zmotywować dzieci do pomocy w domu?

Czytaj więcej

Buddyjski kopciuszek

James Doty nie miał w życiu lekko. Urodził się w ubogiej rodzinie, gdzie nie tylko brak środków do życia stanowił o całym problemie. Ojciec alkoholik, matka zmagająca się z nieustannymi problemami natury psychicznej. Rodzeństwo – starszy brat. Wycofany, poniżany przez kolegów. Jednym słowem – naprawdę trudne dzieciństwo. Czas przesiąknięty stresem i niewiarą w lepszy los. Dla rodziny, dla siebie. Mniej więcej tak zaczyna się opowieść, którą na swoje potrzeby ochrzciłem mianem „buddyjskiej bajki o kopciuszku”. Słowo „Budda” w książce co prawda nie pada (albo nie pamiętam, by padło), ale całe dziełko ma życzliwe błogosławieństwo Dalajlamy, a zagłębiając się w treść można zrozumieć dlaczego.

A oto dalsza część bajki. Mały Jimmy pewnego lata trafia – w nastroju ogólnej życiowej beznadziei, przekonany o niechybnej klęsce – na starszą kobietę imieniem Ruth. Ona okazuje się kimś na kształt dobrej wróżki, jednak w odróżnieniu od tej z baśni, zamiast przysłowiowej ryby daje Kopciuszkowi-Jimmy’emu wędkę. Obiecuje mu, że spełnią się jego marzenia, jeśli – otóż to – nauczy się pracy nad sobą samym, nad swoim umysłem, charakterem, nastawieniem do świata i ludzi. Ciężkiej pracy. Codziennej. Angażującej. Brzmi jak kolejna coachingowa ściema, jakich na rynku dość z okładem? I tu niespodzianka: otóż nie jest tak!

Dobra wróżka Ruth zaszczepia małemu Jamesowi skondensowaną wiedzę z obszaru technik relaksacji, oczyszczania umysłu i otwierania serca. Coś dla ciała, umysłu, ducha. Obecne są tam ewidentne nawiązania do wiedzy dalekowschodniej, której dorobek na polu pogłębionej introspekcji naprawdę trudno zbagatelizować. Mały Jimmy uczy się jak rozluźniać ciało, potem w jaki sposób nie myśleć o niczym (spróbujcie!), wreszcie, jak otworzyć się na innych, jak ich lepiej rozumieć, jak przeniknąć ich intencje, wreszcie jak współczuć i kochać. Każdego.

I jak zmieniać swoje życie.

Zawsze daleki byłem od różnych samarytańskich filozofii, sceptycznie odnosiłem się do powszechnego miłowania bliźniego i innych tego rodzaju altruistycznych, platonicznych historyjek. Teoria teorią a życie idzie po swojemu, prawda? Jako socjolog jestem – muszę przyznać – generalnie ludźmi rozczarowany. Mam swoje powody. Jak mawia Pismo: wiedza jest źródłem cierpienia. Socjologia też. To nauka dla odważnych! Życie ma jednak to do siebie, że – jeśli ma się trochę szczęścia i minimalnie choć otwarty umysł – można swój pogląd zweryfikować i obrać nieco inną, bardziej elastyczną strategię. Mały Doty miał szczęście i dość uporu, by z wędki podarowanej przez Ruth skorzystać. Zmienił nastawienie do ludzi, do świata, do siebie. I osiągnął realny sukces.

Książka – i jest to jej ogromna zaleta – krok po kroku przeprowadza nas przez kolejne kamienie milowe na drodze małego Jimmy’ego. Wraz z nim uczymy się panować nad umysłem, mimo znacznych przeciwności losu, by w dalszych częściach nauczyć się otwierać serce, pielęgnować jego odruchy i w rezultacie – doskonalić empatię, która urasta do rangi najważniejszej cechy, stanowi bez mała o naszym człowieczeństwie. Ostatecznym celem, który osiąga mały James, jest magia zaklinania rzeczywistości tak, by mu służyła i pozwoliła spełnić marzenia.

Wiem, że brzmi to jak nieptrzytomne bajanie z motywujących instruktaży klasy B, ale jest w tym ukryta głęboka prawda. Dowody? Socjologowie mówią, że sytuacje społeczne (a przecież z takich głównie składa się nasze życie) mają rzeczywiste konsekwencje dla ludzi, którzy – otóż to – mocno w coś wierzą i działają w określonej intencji. Tak działa choćby giełda, która nie jest NICZYM INNYM jak barometrem nastrojów i wiary, intencji i przeczuć, które przekładają się na konkretne pieniądze, konkretne działania na rynku, prawdziwe sukcesy i prawdziwe plajty! Nasz upór w końcu zmienia myślenie innych, a jeśli myślenie, to i działanie, by w końcu nasze cele mogły się realizować. Książka Doty’ego to podręcznik w trudnej sztuce pielęgnowania dobrego uporu na każdy dzień.

I żeby nie było – Doty osiągnął w życiu ogromny sukces, został milionerem, wziętym neurochirurgiem. Spełnił marzenia. Ale w międzyczasie zagubił się. Przedobrzył. Tak bardzo zatracił się w snach o potędze, że przepuścił cały swój wielomilionowy majątek. Sięgnął dna. Ale był uparty. Spróbował jeszcze raz. Jego historia to fascynująca opowieść o sile, która w nas drzemie.

Pod publikacją podpisują się luminarze wiedzy o ludzkim umyśle, od Dalajlamy po Golemana. To dobre rekomendacje. Choćby z tego względu warto po nią sięgnąć.

Coś, co wielu może uznać za dodatkowy atut to bardzo intymny, pamiętnikowy wręcz przekaz. To w zasadzie autobiografia, która tylko co jakiś czas poprzetykana jest praktycznymi poradami z zakresu odpowiednich technik medytacyjnych. Nie jest to zatem kolejny poradnik, w którym wiedza serwowana jest w podpunktach jak w nudnym menu. To prawdziwa, wyjątkowo emocjonalna, bardzo osobista opowieść, która teoretycznie mogłaby przytrafić się każdemu z nas.

A może… właśnie się przytrafia?

Czytaj więcej

Wyścig po Graala

Praca w prywatnym sektorze edukacji ma ten plus, że człowiek się nie nudzi. Ani nie ma na to czasu, ani go na to nie stać. W przeciwieństwie do dużych, państwowych graczy, którzy nie muszą martwić się o rekrutację, „prywaciarze” nieustannie poszukują nowych rozwiązań. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć: nie pamiętam roku, w którym nie uczestniczyłem w tworzeniu nowego kierunku studiów. Sam współtworzyłem już cztery zupełnie nowe „produkty”. Ale poszukiwania nie są zakończone. Przypomina to pościg za Świętym Graalem. Towarzyszy temu szczególna atmosfera: niemal przez skórę czuć, że rynek się zmienia, więcej, że zmienił się świat wokoło i że edukacja przyszłości również musi inaczej wyglądać. Wielu wierzy, że do Świętego Graala doprowadzi zacieśniona współpraca z pracodawcami. To wiara, że kierunki muszą być blisko praktyki rynkowej, że muszą być bardziej „życiowe”.

Ale to wciąż za mało. To intensywne próby, ale bez zmiany czegoś więcej: paradygmatu myślenia. Innymi słowy, przypomina to trochę dalsze uszczegóławianie teorii Izaaka Newtona, jednak przełom, który doprowadził do stworzenia teorii względności – jeszcze nie nastąpił. Bo do tego potrzebne jest zupełnie inne myślenie i sporo odwagi.

Miałem okazję niedawno śledzić takie próby. W mojej szkole odbyły się warsztaty kreatywne, w których brali udział przedstawiciele najróżniejszych branż. W parę godzin mieli zaproponować kilka zupełnie nowatorskich obszarów. I zaproponowali. Nie licząc zestawu szczególnych kompetencji, specjalizacje dotyczyły m.in. bezpieczeństwa danych, zarządzania zmianą, nowych trendów w edukacji, a nawet… stomatologii. Zresztą mniejsza o to, jakie były to specjalizacje. Bilans odczytany został jednoznacznie: kilka zespołów zaproponowało kilka kierunków studiów. Wnet rozpoczęła się długa dyskusja, w której jedni bronili, a inni torpedowali tezę, że mamy do czynienia z faktycznie nowymi studiami. A ja poczułem, że, mimo wszystko, nadal uszczegóławiamy teorię Newtona.

I wtedy padł argument, który mnie zaciekawił: a może właśnie wymyśliliśmy kierunek przyszłości? Otóż to: kierunek. A nie kierunki. (...)

Cały felieton w kwietniowym "Dyrektorze Szkoły". Czytamy!... :)

Czytaj więcej

Depresja, a męskie problemy natury intymnej

Liczba mężczyzn, którzy mają problemy natury intymnej, ciągle rośnie.

Czytaj więcej

Szkoła (pro)demokratyczna

Szkoła jest instytucją totalitarną. Gdyby tak nie było, nie trzeba by ukuwać terminu „szkoły demokratyczne” dla podkreślenia istnienia alternatyw. Ale nie znaczy to, że w totalnej strukturze niemożliwym jest przysposobić ucznia do życia w demokratycznym społeczeństwie. Problem w tym, że ono samo nie daje szczególnie dobrych przykładów.

Przy okazji zamieszania na polskiej scenie politycznej, jakiego mimowolnie wszyscy jesteśmy świadkami, przeczytałem ostatnio na jednym z internetowych forów takie oto słowa: totalitaryzm zaczyna się wtedy, gdy wszystko staje się możliwe. Zawieszę w tym momencie radykalne osądy dotyczące meandrów polskiej rzeczywistości parlamentarnej. Wystarczająco symptomatyczne jest już samo to, że w obecnym kontekście podobne aforyzmy po prostu padają na żyzny grunt.

Słowo „demokracja” odmieniane jest dziś przez wszystkie przypadki i liczby, nic więc dziwnego, że powraca pytanie nie tylko o to, jak uprawiać demokrację i jak pielęgnować jej istotę, ale także o to, w jaki sposób jej uczyć, zwłaszcza, że świadomość dotycząca mechanizmów funkcjonowania jest w Polsce wyjątkowo niska. Świadczą o tym choćby niepokojące dane, które sugerują, że spór wokół Trybunału Konstytucyjnego jest dla dużej grupy Polaków mało istotną sprawą. Polacy nie rozumieją roli tego organu, spór ma dla większości z nich zatem charakter wyłącznie słowny, fasadowy. Nietrudno również natrafić na internetowe świadectwa braku elementarnej wiedzy polskich uczniów w kwestiach absolutnie dla demokratycznego ustroju fundamentalnych. Wystarczy spytać o nazwę wyższej izby polskiego parlamentu, by statystyczny polski gimnazjalista utknął w martwym punkcie.

Odnoszę wrażenie, i prawdopodobnie nie jestem tu osamotniony, że nauka wartości demokratycznych w szkole w dzisiejszym systemie w głównej mierze opiera się na transferze wiedzy (tak jak zresztą lwia część całego programu nauczania, który wspieranie i popularyzowanie określonych postaw realizuje raczej w teorii).

Wiedza o społeczeństwie jako przedmiot w dalszym ciągu rozumiana jest w sposób wyjątkowo kanoniczny, nastawiony na transfer określonej porcji informacji. Sam mam okazję projektować/analizować ścieżki studiów podyplomowych dla nauczycieli w tym zakresie i składają się one w przeważającej mierze na wiedzy z zakresu struktur polityczno-ekonomicznych współczesnego świata. Ścisłym elementem jest również ich historyczno-kulturowe tło. Są to naturalnie części niezbywalne i z pewnością nie do pominięcia w procesie budowania obywatelskiej świadomości ucznia. Pytanie jednak, czy postawa demokratyczna opierać się ma li tylko na znajomości określonych pojęć i mechanizmów? W jaki sposób można zakorzeniać w uczniach określony system wartości? Jak spowodować, by ich wiedza znalazła odzwierciedlenie w faktycznych działaniach z myślą o przyszłości kraju i społeczeństwa? (...)

Więcej w kwietniowym "Dyrektorze Szkoły"! Zapraszam!

Czytaj więcej

Spowiedź diabła — Adrian Bednarek

Jestem diabłem. Sam tak stwierdzisz, gdy dowiesz się, co zrobiłem.

Czytaj więcej

Pamiętnik diabła — Adrian Bednarek

Witaj w moim idealnym, pozbawionym wad świecie.

Czytaj więcej