Uwolnieni z pasów bezpieczeństwa

Zdrowie i choroby Laboratorium

Zapytałam dr. Stephena Mardera, jaki jest odsetek osób ze schizofrenią na wysokich menedżerskich stanowiskach. Odpowiedział: nie wiem dokładnie, ale interesuje mnie, ile mogłoby ich tam być, gdybyśmy dali im wsparcie. Wywiad z Elyn R. Saks

ELŻBIETA FILIPOW: Pani choroba dała o sobie znać już w czasie studiów. Jak Pani wspomina jej początki, doświadczane wtedy symptomy?

POLECAMY

Elyn R. Saks: Jedno z pierwszych wspom[-]nień dotyczy sytuacji, która miała miejsce w bibliotece Yale Law School. Spotkałam się z tam koleżankami, miałyśmy popracować nad pisaniem porad prawnych. Nagle zaczęłam mówić od rzeczy, śpiewać. Moja głowa była pełna dźwięków i wybuchów. Miałam urojenie, że swoimi myślami zabijam tysiące ludzi. Utrata kontaktu z rzeczywistością, urojenia i halucynacje są oznakami schizofrenii.

Trafiła Pani do szpitala psychiatrycznego.

Niezupełnie z własnej woli. Najpierw rzucono mnie na łóżko, skrępowano pasami. Uznano, że jestem poważnie upośledzona, bo nie byłam w stanie skończyć zadania domowego, czyli napisać porady prawnej! Spędziłam setki dni w szpitalach psychiatrycznych; mogłam spędzić tam większość życia. Zdiagnozowano u mnie przewlekłą schizofrenię, ze złymi rokowaniami aż „po grób”.

Twierdzono, że nigdy nie będzie Pani w stanie wrócić na studia, skończyć ich, pracować.

Kiedy dyrektor uniwersyteckiego wydziału zdrowia psychicznego rozważał moją ponowną aplikację na studia prawnicze w Yale, zasugerował, że może powinnam zrobić sobie parę lat przerwy i zostać kasjerką w sklepie spożywczym. Pomyślałam wtedy, że przecież dotąd byłam dobrą studentką, lubię się uczyć. Poza tym godziny zajęć na studiach są elastyczne. O wiele bardziej stresujące było stanąć przed ludźmi, którzy żądali, bym zmieniła swoje priorytety, zaniżyła oczekiwania wobec życia.

Nie poddała się Pani. Nie pozwoliła odebrać sobie marzeń.

Gdy byłam nastolatką, mój brat mawiał, że jestem najbardziej upartą osobą, jaką zna. Gdy ludzie mówili mi, że nie będę w stanie wykonywać żadnej sensownej pracy, myślałam: To ja wam pokażę! Mój upór dobrze mi służy. Przez trzy dekady udało mi się uniknąć szpitala psychiatrycznego, uważam to za swoje największe osiągnięcie.

W tym czasie zrobiła Pani magisterium z filozofii na Oxfordzie, potem doktorat z prawa na Uniwersytecie Yale, pracuje Pani jako nauczyciel akademicki. Jest Pani wyjątkowa.

To nieprawda, inni ludzie ze schizofrenią też dobrze radzą sobie w życiu. Prowadzę badania na Uniwersytecie Kalifornijskim na temat tak zwanych wysokofunkcjonujących osób ze schizofrenią: są wśród nich lekarze, doktorzy prawa, doktoranci, pełnoetatowi pracownicy służby zdrowia, dyrektorzy organizacji pozarządowych. Pytałam naszego głównego badacza, dr. Stephena Mardera, jaki jest odsetek osób ze schizofrenią na wysokich menedżerskich stanowiskach. Odpowiedział: nie wiem dokładnie, ale bardziej interesuje mnie, ile takich osób mogłoby tam być, gdybyśmy dali im odpowiednie wsparcie.

A co dla Pani było wsparciem i źródłem siły?

Przyjaciele i praca. Zajmowanie umysłu skomplikowanymi problemami jest najlepszą obroną przed chorobą. Kiedy pracuję, formułuję argumenty i kontrargumenty, oddalają się wszelkie „szalone myśli”. Praca jest dla mnie ostatnią deską ratunku. Zauważyłam, że najwięcej symptomów choroby doświadczam w nocy, gdy mój umysł nie jest niczym zajęty. Jak mawiam: mój umysł jest moim najlepszym przyjacielem i moim najgorszym wrogiem.

Jakie znaczenie w procesie zdrowienia miała psychoterapia?

Podstawowe. Miałam świetną...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI