Odważ się żyć

Na temat Otwarty dostęp Zdrowie i choroby

Ciało. Ciągle podwyższamy mu poprzeczkę, wymagamy, aby było sprawniejsze, atrakcyjniejsze, szczuplejsze. Za chwile słabości katujemy je ćwiczeniami i głodówkami. Robimy wiele, by je - kilogram po kilogramie - stracić. Czy jednak w mniejszym ciele odnajdziemy siebie?
 

Miliony kobiet codziennie zaczynają swój dzień jak Bridget Jones, bohaterka książki Helen Fielding. Młoda, ambitna i pełna uroku redaktorka londyńskiego wydawnictwa w swoim dzienniku pisze nie o swoich uczuciach, przyjaciołach, planach, książkach. Notuje, ile zjadła, wypiła, a przede wszystkim, ile aktualnie waży...

Miliony kobiet kończą swój dzień jak Evelyn Couch z powieści Fannie Flagg Smażone zielone pomidory. Evelyn zamyka się w swoim pokoju, zadowolona, że jej mąż jest zajęty oglądaniem meczu, i otwiera kolejny pojemnik lodów z kawałkami czekolady. Kupując je okłamała sprzedawcę, że to na przyjęcie dla wnuków. Evelyn nie ma wnuków. Ma 48 lat i gdzieś po drodze zagubiła siebie. Bridget ma 33 lata i chyba jeszcze siebie nie odnalazła.

Obie na przemian liczą kilogramy i sięgają po różne diety... i znów liczą kilogramy. Im częściej je liczą, tym bardziej ich przybywa. Paradoks? Stosunek do ciała i jego wagi rodzi wiele takich, na pozór niezrozumiałych, paradoksów. Kryją się za nimi ewolucyjne, fizjologiczne i psychologiczne mechanizmy.

Rośnie nasza średnia waga. Z danych Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że problem nadwagi dotyka już ponad półtora miliarda osób, z czego 400 milionów jest otyłych (dane za rok 2006). W ciągu ostatnich 20 lat przybyło ich ponad 100 milionów. Jak podaje Instytut Żywności i Żywienia, w Polsce 41 proc. mężczyzn i 29 proc. kobiet zmaga się z nadwagą, a 16 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet – z otyłością. Mówi się już o epidemii czy wręcz o pandemii otyłości. Jeśli nie zostaną podjęte jakieś działania, to za kilkanaście lat co druga osoba będzie otyła. Im bardziej fachowcy ostrzegają, tym bardziej ludzie tyją.

Duszenie smutków

Dlaczego tyjemy? Bo wciąż podjadamy, przekąszamy, przegryzamy... Karmimy siebie lub innych, by coś sobie załatwić, zaspokoić różne potrzeby, złagodzić emocje. Jedzenie staje się panaceum na wszelkie dolegliwości: na smutek, złość, pustkę i stres. Pełna lodówka łagodzi samotność, porażkę, pusty portfel, ból po stracie. Rodzice, którzy z różnych powodów nie mogą dać dziecku wspierającego, stabilnego emocjonalnie otoczenia, kompensują to przekarmiając je.

Jesteśmy najedzeni i... wciąż głodni. Jak dowiedli badacze, m.in. dr William Colmer z University of Calgary, ponad 90 proc. ludzi odczuwa przypływ apetytu, który nie ma nic wspólnego z prawdziwą potrzebą jedzenia. Z głodem mylimy poczucie zagrożenia, lęk i napięcie. Jak zauważa dr Anna Brytek-Matera, autorka książek na temat ciała, m.in. Obraz ciała – obraz siebie. Wizerunek własnego ciała w ujęciu psychospołecznym, „Klasycznym przykładem jest Bridget Jones, która w sytuacji stresu sięga po jedzenie, by poprawić sobie nastrój. Stres staje się bodźcem wyzwalającym, a jedzenie służy zmniejszeniu napięcia emocjonalnego, odwróceniu uwagi od źródła stresu”.

Być może nadwaga jest ceną, jaką płacimy za życie w stresie. Tym bardziej że nie zawsze potrafimy radzić sobie ze stresem efektywnie.

Dr Brytek-Matera przywołuje włas[-]ne badania i badania szwedzkich naukowców, które pokazują, że osoby otyłe w sytuacji stresu uruchamiają strategie oparte na emocjach, to znaczy: zamiast problemem – zajmują się swoimi uczuciami, poprawianiem samopoczucia. Taki sposób na stres bywa źródłem jeszcze większego stresu: objadamy się, a potem czujemy się okropnie, pełne wstydu i poczucia winy. „Jedzenie to duszenie smutków poduszką tłuszczu” – mawia Bridget Jones.

„Pocieszamy się jedzeniem, bo tak nas nauczono” – uważa prof. Katarzyna Schier, psycholog i psychoterapeutka, która psychologicznej problematyce zaburzeń obrazu ciała poświęciła książkę Piękne brzydactwo: „Gdy płakaliśmy, zabiegani rodzice dawali nam batonik, ucząc, że można zajeść przykrą emocję”. Rodzice nie zawsze potrafią rozpoznać potrzeby dziecka, uznają każdy jego płacz za oznakę głodu. Według Henry’ego B. Andrewsa i Stephanie Jones, amerykańskich badaczy otyłości u dzieci, efektem takiego podejścia jest otyłość dziecka. „W konsekwencji dziecko uczy się, że kiedy je, to uspokaja się” – dowodzi prof. Schier. „Zdarza się, że jest to jedyny znany mu sposób ukojenia się. Gdy coś je uwiera, poszukuje jedzenia”.

Prof. Alicji Głębocka, badająca od lat obraz ciała, autorka książki Niezadowolenie z wyglądu a rozpaczliwa kontrola wagi, dodaje, że najlepiej „przytulają” słodycze, bo uruchamiają w mózgu ośrodki nagrody. To dlatego, jak dowodzi amerykański psycholog społeczny Roy Baumeister, osoby objadające się reagują jak uzależnieni od alkoholu: im więcej jedzą, tym więcej chcą zjeść. Po jedzeniu wzrasta poziom dopaminy, serotoniny i endorfin, czujemy przypływ radości i spokoju. „Oczywiście, podobny efekt można osiągnąć dzięki aktywności fizycznej, wystarczy półgodzinny spacer. Niestety, większość z nas woli coś zjeść niż wyjść z domu” – zauważa prof. Głębocka.

Waciak ciała

„Nasza kultura przywiązuje zbyt dużą wagę do wyglądu, wieku i pozycji społecznej, kiedy najważniejsza jest miłość” – zauważa jakże trafnie Bridget, sięgając po lody, czyli waniliowy ekwiwalent... miłości.

Od dzieciństwa jedzenie kojarzy się nam z miłością, bliskością. „Matka karmiąc mówi, że kocha” – twierdzi prof. Schier. Niemowlę je, choć nie jest głodne – je, by zatrzymać matkę przy sobie. Ojciec przynosząc smakołyki przeprasza, że nie ma czasu dla bliskich. Na niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa, na chłód rodziców lub ich nieobecność, na dziecięcy wstyd lub upokorzenie lekarstwem jest... cokolwiek do jedzenia. Niestety, jak mówi psycholog i psychoterapeuta Wojciech Eichelberger, „zastępcze sposoby zaspokajania potrzeb nigdy nie dają pełnej satysfakcji i dlatego tak często przeradzają się w obsesję lub uzależnienie” („Charaktery” 4/2001).
Jemy coraz więcej, ale wciąż czujemy głód miłości. Czy może zaspokoić go ktoś taki jak Mark, który pojawia się życiu Bridget i mówi, że kocha ją taką, jaka jest? „Tak bywa” – przyznaje prof. Głębocka. „Stabilny związek może chronić przed objadaniem się, ale z praktyki klinicznej wiem, że nie wszystkich”. Czasem głód z dzieciństwa jest zbyt dotkliwy. „Jedna z moich pacjentek, świeżo poślubiona mężatka, mówiła, że marzy, by mąż wyszedł z domu, bo ona chce jeść. Twierdziła, że jest szczęśliwa z mężem, ale w relacji z kurczakiem pochłanianym w pół godziny miłość do męża przegrywała”.

Jedzeniem sycimy głód miłości, jedzeniem tłumimy złość. „Złość ukrywamy w waciaku ciała” – mówi o nadwadze Katarzyna Schier. Tak jest w przypadku Evelyn ze Smażonych zielonych pomidorów: „Niewiele osób, które widywały tę pulchną, przystojną gospodynię domową w średnim wieku (...) robiącą zakupy lub załatwiającą inne codzienne sprawunki, odgadłoby, że w swej wyobraźni bombarduje ona z karabinu maszynowego genitalia gwałcicieli i kopie okrutnych mężów swymi specjalnie zaprojektowanymi butami.

POLECAMY

Evelyn wymyśliła nawet dla siebie sekretne imię... imię siejące zgrozę na całym świecie: Towanda mścicielka!”. Złość na chłopca w sklepie, który ją zwymyślał, na młode kobiety, które zabrały jej miejsce na parkingu, na męża, który traktuje ją jak powietrze – wszystko to chowa w waciaku swego ciała.

Wiele osób zajada złość do innych i do siebie, w ten sposób wyrażając skrywane – przed sobą i innymi – emocje. Być może osoby z nadwagą dlatego sprawiają wrażenie miłych i potulnych jak misie, bo nie ujawniają swych negatywnych emocji. „Uznają, że skoro ich ciało nie jest idealne, to przynajmniej one powinny być idealne, miłe i uprzejme. Im mniej uzewnętrzniają swą złość, tym bardziej w stresie stosują strategie oparte na emocjach, to znaczy poszukują wsparcia emocjonalnego, wycofują się, hamują” – wskazuje dr Brytek-Matera.

Niewyrażona złość dławi w gardle, obraca się przeciw osobie, kładzie się cieniem na jej tożsamości.

Płaska tożsamość

Kobiety nie wiedzą, co się z nimi dzieje, nie mogą zatem poradzić sobie z doznawanymi emocjami. A nie wiedzą, bo skupiły się na swojej wadze. Jak zauważa socjolog Zbyszko Melosik, autor książki Tożsamość, ciało i władza w kulturze instant, współczesna kultura redukuje często ich tożsamość do ciała, a ciało do jego zdyscyplinowanej reprezentacji. Tyrania szczupłego kobiecego ciała sprawia, że staje się ono przedmiotem, narzędziem wpływu, obcym elementem w obrazie własnej osoby. Obcym, ale wyrazistym. W moich badaniach kobiety z nadwagą często sylwetkę uznawały za najważniejszy wymiar w myśleniu o sobie – charakterystyczny, bo odróżniający je od innych. A zarazem ciążący im i rodzący konflikty wewnętrzne.

Elementem naszej tożsamości jest obraz własnego ciała. Linda Papadopoulus, psycholog i autorka wielu poradników dotyczących ciała, twierdzi, że na ten obraz składa się to, co dziewczyna słyszy od matki. „Dzisiejsze matki to pokolenie kobiet odchudzających się” – zauważa prof. Schier. „Bywają okrutne wobec swego ciała, a jeszcze bardziej wobec ciała swych dorastających córek. Efekt? Aż 40 proc. ośmioletnich dziewczynek jest niezadowolonych ze swego ciała”. Jak Evelyn i Bridget są rozczarowane własnym ciałem, bo... daleko mu do ideału prezentowanego w mediach. To kolejny paradoks: im bardziej rośnie średnia waga ciała kobiet, tym bardziej ideał ich sylwetki chudnie. David Garner, amerykański psycholog, zbadał, jak zmieniała się w latach 1959–79 waga kobiet wybieranych na miss Ameryki. Stwierdził, że spadała ona o 17 dekagramów rocznie; o tyle samo wzrastała w tym samym czasie przeciętna waga młodych Amerykanek.

Większości z nich przez myśl nie przeszłoby to, co powiedziała ostatnio Marit Bjoergen, norweska biegaczka narciarska: „W moim wyobrażeniu kobiecego ciała uważam, że doszłam do perfekcji. Ważę 64 kilogramy i żaden gram nie jest zbędny”. Z przeprowadzonego przez „Charaktery” sondażu wynika, że co czwarta osoba (z trzech tysięcy uczestników sondy) nie lubi swego ciała. Co to praktycznie znaczy? Nie lubić swego ciała to tak naprawdę nie lubić siebie. Odrzucać własną osobę na podstawowym poziomie.

Wartość na wadze

W ostatnich latach doszło do rozszczepienia ideału zdrowia i urody. Jak pisze psycholog Elżbieta Zubrzycka w książce Apetyt na zdrowie, pechowo „przyszło nam żyć w czasach, w których od kobiety oczekuje się zrezygnowania z kobiecości! Narzuca się jej obowiązek naśladowania idealnego wzoru, który jest niezgodny z jej naturalną budową, dana przez naturę zdolność gromadzenia energii na wypadek głodu jest tępiona”. Modelki mają o połowę mniej tkanki tłuszczowej niż przeciętna kobieta. Odkąd kobiety zaczęły się porównywać z takimi wzorcami, straciły pewność siebie. Uznały, że im mniej ważą, tym więcej są warte. Oglądając szczupłe modelki, wstydzą się swych kilogramów, ale też czują gniew, niepokój i przygnębienie.

Co więcej, jak dowodzą badania Duane Hargreaves i Mariki Tiggemann z Flinders University, kobiety zniekształcają obraz swego ciała, przeceniając jego rozmiary. W eksperymencie Lisy M. Groesz jedna grupa kobiet oglądała zdjęcia bardzo szczupłych modelek, druga – zdjęcia modelek, które miały przeciętne rozmiary, a trzeciej grupie pań pokazano fotografie samochodów lub domów. Kobiety z pierwszej grupy były zdecydowanie bardziej zestresowane i niezadowolone z własnego wyglądu niż pozostałe uczestniczki eksperymentu.

Współczesna kobieta pragnie mieć figurę szczuplejszą niż ta, która najbardziej podoba się mężczyznom – dowodzą badania April Falkon i Paula Rozina, psychologów z Pennsylvania University. Szczupła sylwetka staje się obsesją, wiele kobiet bardziej boi się otyłości niż śmierci. Chcą schudnąć, nawet jeśli ich BMI jest w normie. Jak wynika z badań Magali Poulain, odchudzanie planuje aż 46 procent osób o prawidłowej masie ciała!

Ewa Awdziejczyk, dziennikarka i autorka Tostów i postów, w ciągu 20 lat stosowała kilkadziesiąt diet odchudzających. W efekcie waży dziś o 20 kg więcej. Z podobnym skutkiem odchudzał się Martin Seligman, guru psychologii pozytywnej. W książce Co możesz zmienić a czego nie możesz wyznaje: „Dbam o wagę i ograniczam się z jedzeniem odkąd skończyłem 20 lat. Ważyłem wtedy prawie 79 kg, o jakieś 7 ponad oficjalnie uznawany za «idealny» ciężar ciała mężczyzny mojego wzrostu w moim wieku. Po 30 latach ważę 90 kg, ok. 11 kg więcej niż «ideał». Wypróbowałem z dziesięć diet. Za każdym razem traciłem po miesiącu od 4 do 7 kg. Po zakończeniu diety zawsze wracałem do poprzedniej wagi, a nawet przybywało mi co roku około pół kilograma. Jest to moje największe niepowodzenie życiowe, o którym nie mogę przestać myśleć”.

Dlaczego próby odchudzania tak często kończą się niepowodzeniem? Co się z nami dzieje, gdy jemy mniej niż potrzebujemy?

Ancel Keys, człowiek wszechstronnie wykształcony (m.in. chemik, ekonomista, fizjolog), pokazał skutki głodowania. W jego słynnym eksperymencie wzięli udział mężczyźni uchylający się od służby wojskowej. Na sześć miesięcy zmniejszono im racje żywnościowe do połowy. Skutek? Obsesyjnie myśleli o jedzeniu. O nim mówili, o nim marzyli, napawali się widokiem zakazanych przysmaków – jak kobiety na diecie. I kierowała nimi jedna potrzeba: najeść się. Zmiany w ich psychice trwały dłużej niż sam eksperyment, po jego zakończeniu mężczyźni nadal nadmiernie koncentrowali się na wyglądzie swych brzuchów i pośladków. I panicznie bali się przytyć.
Podobne efekty ujawnił Sharman Apt Russell. W jego głodowym eksperymencie wzięło udział 36 studentów w wieku 20–33 lata.

Przez sześć miesięcy dostawali dziennie tylko 1570 kalorii, czyli połowę normy. Ich waga spadła średnio o 25 proc. Oni też obsesyjnie myśleli o jedzeniu. Nie tylko myśleli o jedzeniu, ale studiowali książki kucharskie, a nawet planowali zmienić kierunek studiów, by otworzyć własną restaurację. Przestali się interesować nawet seksem. Stali się apatyczni i skłonni do irytacji. Kiedy już mogli się najeść do syta, zjadali 10 tys. kalorii dziennie (czasem trzy obiady pod rząd). Rok później wszyscy nie tylko wrócili do poprzedniej wagi, ale znacznie ją przekroczyli.

Zgodnie z teorią hamowanego łakomstwa (restraint theory) sfor[-]mu[-]łowaną przez Janet Polivy i C. Petera Hermana, psycholo[-]gów z University of Toronto, pró[-]by kon[-]trolowania wagi ciała poprzez ograniczanie jedzenia prowadzą do rozregulowania systemu samoregulacji organizmu. Ci, którzy nakładają sobie limity, ile mogą zjeść, tak naprawdę nieustannie są na diecie i ciągle martwią się o jedzenie. Dlaczego więc często tyją? Bo gdy pozbywają się zahamowań – a tak się dzieje pod wpływem stresu czy zmęczenia – ulegają napadom obżarstwa. Tę teorię potwierdza wiele eksperymentów. W jednym z nich badanym zapowiedziano, że czeka ich tygodniowa ścisła dieta (stres). W oczekiwaniu na nią degustowali ciasteczka, a badacze skrupulatnie oceniali wagę skonsumowanych łakoci. Osoby nakładające sobie ograniczenia w jedzeniu (tzw. restrained eaters) zjadły dwa razy więcej ciasteczek niż te, które nie poddają się takim ograniczeniom. Z tego wniosek, że na diecie łatwiej przybrać na wadze niż stracić.

Łakomstwo i wola

Nic dziwnego, że osobom na diecie łatwo puszczają hamulce, co tłumaczy teoria wyczerpywania woli Roya Baumeistera. Zgodnie z nią, wola jest zasobem ograniczonym. Kiedy wydatkujemy ją na dietę, może zabraknąć jej w obliczu pokusy, szczególnie gdy pokusa jest silna. Ten mechanizm ujawnił się w eksperymencie Kathleen D. Vohs i Todda F. Heathertona: dziewczęta (odchudzające się i nie) wystawiono na pokusę kulinarną – podczas oglądania filmu postawiono paterę pełną słodkości tuż pod ich nosem (silna pokusa) lub w kącie pokoju (słaba pokusa). Połowie z nich zakazano ruszać słodycze, bo są potrzebne do dalszych badań, połowie zaś powiedziano „częstujcie się do woli”. Po filmie dziewczęta wzięły udział w rzekomo marketingowym badaniu: miały oceniać smaki lodów. Mierzono, ile lodów zjadły. Dwukrotnie więcej pochłonęły te, które były na diecie, wystawione na silną pokusę i zdane na własną wolę!

Odchudzanie nie tylko zabiera nam wolę, ale również obniża ciepłotę ciała i zaburza naturalny system regulacji apetytu. Po 20 minutach od rozpoczęcia jedzenia powinien się pojawić sygnał sytości, ale osoby, które wcześniej na diecie ten sygnał ignorowały – nie potrafią go już rozpoznać i jedzą dłużej, by poczuć sytość. Jak dowiodły badania S. Abrahama i D. Llevelyn-Jones, informacje normalnie wyłączające apetyt u nich nie działają. W ten sposób, po okresie głodu, organizm domaga się zaspokojenia swych naruszonych potrzeb. Z kolei D.E. Cummings i jego współpracownicy odkryli, że do jedzenia skłania nas poziom greliny we krwi. U osób, które straciły na wadze, jej poziom jest znacznie wyższy niż u tych, które się nie odchudzały.

Był sobie głód

Dieta to bitwa, którą staczamy z własnym organizmem. Ale ten potrafi się bronić. Ewolucyjnie został zaprogramowany na przetrwanie czasu głodu, którego przez tysiąclecia doświadczała ludzkość. O oszczędnym genomie pisze Marek Konarzewski w książce Na początku był głód. W okresach częstego głodu, przeplatanego krótkimi chwilami obfitości, przewagę reprodukcyjną mieli ci, którzy w odpowiedzi na obfity posiłek produkowali duże ilości insuliny. Pomagała im ona przetworzyć pozyskane kalorie w tłuszcz – w ten sposób magazynowali kalorie na okresy niedoboru. Czasy sytości nadeszły niedawno. A wraz z nimi diety i kłopoty z wagą, bo organizm nie odróżnia celowej diety od prawdziwego głodu. Kiedy dostaje mniej pożywienia, zwalnia przemianę materii, spala mniej kalorii. A kiedy dieta się kończy, w nadmiarze przetwarza każdą kalorię w tłuszcz – na wypadek kolejnego głodu. Utracone kilogramy odzyskuje szybko, i to z nawiązką.

Badania nie pozostawiają wątpliwości: jeśli chcesz przytyć, zacznij się odchudzać. Z danych Amerykańskiego Instytutu Zdrowia wynika, że 90–95 proc. osób odchudzających się odzyskuje w ciągu roku od 1/3 do 2/3 straconych kilogramów, całość zaś wraca do nich (często z nawiązką) po 5 latach. Chociaż – jak pisze Seligman – w USA sprzedaż środków odchudzających to doskonale prosperujący biznes, w ciągu ostatniej dekady ubiegłego stulecia Amerykanie przytyli średnio 5 kg. A jedyne, co zyskują w efekcie diet, to efekt jo-jo, zwany tu też efektem Oprah Winfrey, która na oczach milionów chudła (z 82 do 54 kg), tyła (po roku do 82 kg), znów chudła i tak bez końca.

Prof. Grażyna Wieczorkowska-Wierzbińska z Uniwersytetu Warszawskiego i jej współpracownicy przeprowadzili wywiady z ponad 200 kobietami z nadwagą. Większość pań, bo 84 proc., odchudzała się wielokrotnie. Miały na swoim koncie spore sukcesy, niektóre straciły nawet 30 kg. Ale większość przytyła ponownie, często przekraczając wagę wyjściową. I te miały najniższą samoocenę. Odchudzając się, zamiast na wadze, często tracimy na samoocenie.

Sondaż przeprowadzony przez „Charaktery” pokazał, że zaledwie co piąta osoba akceptuje swoją wagę, zaś reszta chciałaby ważyć mniej; bez względu na to ile ważą. Zawsze mniej o te parę kilogramów. Czy rzeczywiście mają nadwagę? Można wątpić. Po prostu daliśmy (dałyśmy!) sobie wmówić, że szczupłe jest piękne, zdrowe, pewne siebie i atrakcyjne seksualnie. Szczupła sylwetka dla wielu kobiet staje się podstawą ich samooceny. Zagrożonej, bo nigdy nie czują się dość szczupłe.
Samoocena mierzona wagą spada nam, tym bardziej że wielu z nas wierzy, iż waga zależy od nas samych. W sondażu „Charakterów” temu przekonaniu ulega blisko 90 proc. osób. To wyraz optymizmu, panowania nad swym ciałem – oznacza, że badane osoby czują się odpowiedzialne za to, ile ważą i dokładają starań, by nie folgować sobie zbytnio. To jasna strona tego przekonania. Jest też i ciemna.

Nadwaga świadczy o braku silnej woli – takie przekonanie to według Seligmana praprzodek wszelkich mitów na temat wagi. To źródło naszych kłopotów z wagą i uprzedzeń wobec osób otyłych. Automatycznie rodzi się stereotyp osoby otyłej jako powolnej, leniwej, pozbawionej kontroli. Badania Garnera i Tockermana dowodzą, że sylwetki poszerzone komputerowo wydają się badanym mniej sympatyczne, bardziej odpychające. Pojawia się efekt aureoli – na podstawie wyglądu przypisuje się osobom z nadwagą słabą wolę, niewytrwałość, negatywne zachowania i emocje.

Osoby z nadwagą same zaczynają w to wierzyć i spada ich poczucie własnej wartości, co pokazały badania Jennifer Crocker i Diane Quinn – amerykańskich psycholożek, które badają wpływ piętna na samoocenę. Aż 9 na 10 badanych woli mieć amputowaną nogę niż być otyłym.

Z fałszywą nadzieją

Przekonanie, że jedynie od nas zależy, ile ważymy, w dużej mierze jest iluzją. Badania, m.in. Roberta Plomina, badacza genetyki behawioralnej, dowodzą, że tendencja do większej lub mniejszej wagi jest wrodzona. To dlatego bliźnięta wychowywane w różnych warunkach, na różnych dietach, mają podobną wagę. Tempo, w jakim spalamy kalorie – tzw. metaboliczna dawka spoczynkowa – jest uwarunkowane genetycznie.

Martin Seligman po latach zmagania się z własną wagą przekonuje: „Ciało każdego z nas ma swój naturalny ciężar i energicznie broni się przed jego utratą. Ciężar w dużym stopniu zdeterminowany genetycznie”. Walka z nim siłą woli przypominałaby próbę odzwyczajenia się od snu. Natomiast, jak zwykle, lepiej zapobiegać i nie dopuścić do zbytniej nadwagi, bo ta największa, jaką osiągnęliśmy, będzie już punktem równowagi, ku któremu ciążyć będzie nasz organizm. Powstałe komórki tłuszczowe nie znikną.

Kiedy postanawiamy stracić na wadze, pojawia się syndrom fałszywej nadziei, opisany przez Janet Polivy i C. Petera Hermana. Dotyczy on każdej próby zmiany siebie. Taka zmiana – również własnej wagi – jest postrzegana nierealistycznie jako łatwa. Samo podjęcie diety sprawia, że rośnie nasze poczucie kontroli i optymizmu. Prof. Schier mówi, że pacjentki, które zaczynały się odchudzać, „jak trofeum przynosiły do mnie swą decyzję, czuły, że odzyskują poczucie kontroli nad sobą i swą kobiecą tożsamość”.

Ale często za podjęty wysiłek oczekujemy nierealistycznie wysokiej wypłaty. Wierzymy, że dieta i spadek wagi stanie się magicznym sposobem na zmianę życia, przemianę tożsamości.

Jak pisze w książce Psychologiczne ograniczenia Grażyna Wieczorkowska-Wierzbińska: „wielu z nas zachowuje się jak nieszczęśliwe boksery, marzące, by mieć posturę ratlerka. Znacznie rzadziej odwrotnie. W tym przypadku slogan «chcieć to móc» może nas wpędzić w kłopoty”. Uczy bowiem kobiety, że kontrolując swoje ciało, mogą kontrolować swe życie. Te, które ulegają temu przekonaniu, tracą kontrolę i nad życiem, i nad ciałem.

Ciało podąży za Ewą

Martin Seligman zastanawia się, co próbował osiągnąć podczas 30 lat odchudzania: „Chciałem być bardziej atrakcyjny. Nienawidzę tych dwóch dodatkowych cali w pasie; chciałem być zdrowy, ojciec doznał wylewu; chciałem mieć więcej energii, panować nad sobą, nie dopuszczać do sytuacji, w których ja, dorosły mężczyzna, nie mogę się oprzeć pokusie zjedzenia ciastka marchewkowego!”.

Przekaz medialny wiąże szczupłość ze szczęściem, wysoką pozycją społeczną. „Kobiety zaczynają wierzyć, że smukłe ciało zapewni im sukces, akceptację i miłość. Mart[-]wimy się o wagę, bo pragniemy być szczęśliwi. A wydaje się nam, że łatwiej to osiągnąć – chudnąc niż na przykład zakładając rodzinę albo awansując w pracy” – konkluduje Anna Brytek-Matera.

Niestety, tych, którzy schudli, czeka rozczarowanie. Spadek wagi nie spełnia ich oczekiwań. Ujawniają się tłumione dotąd emocje. Problemy – z partnerem, z samotnością, z pracą – nie znikają wraz z utraconymi kilogramami. Pojawia się rozczarowanie: tyle wysiłku, wyrzeczeń, po co to było? Tym bardziej że trzeba nadal być na diecie, by utrzymać wagę. „Skoncentrowane na liczeniu kilogramów kobiety zaniedbują inne źródła przyjemności, również cielesnych, zmysłowych” – zauważa dr Brytek-Matera.

Dla wielu osób powracające kilogramy są jednak... wygodne. Prof. Alicja Głębocka uważa, że to forma samoutrudnienia: „Nadwaga bywa poręczną wymówką, czemu nie mogę zrobić tego czy tamtego, dlaczego z tym lub owym mam problem. Mam nadwagę – i to wszystko wyjaśnia”.

Na warsztatach prowadzonych z otyłymi kobietami, dr Zubrzycka zaobserwowała, że osoby, które natrętnie liczą kalorie, nie uświadamiają sobie swoich potrzeb, żyją z poczuciem krzywdy, czują się gorsze, nie chodzą na tańce, na basen, nigdzie nie chodzą. Czekają aż schudną – wtedy zaczną żyć. A im bardziej z tym czekają, tym więcej kilogramów pokazuje ich waga...

Ewa Awdziejczyk znalazła swoją drogę: „Rok temu rzuciłam wszystkie diety i wybrałam jedną – dietę rozumianą zgodnie z greckim pochodzeniem słowa (diaitia) jako zdrowy styl życia. Jem co 3 godziny, biegam kilka razy w tygodniu i dbam, by moja codzienność była przyjemna: masaż, tańce, wino, a nawet czekolada! Efekt? Przestałam się bać jedzenia, wyzwoliłam się spod władzy diety odchudzającej i coraz bliżej mi do siebie... sprzed 20 kg”.

Nie czekaj aż schudniesz. Zacznij żyć, a waga – jakakolwiek jest – podąży za tobą. Zaufaj Bridget Jones, gdy mówi: „Wierzę, że zawsze można znaleźć szczęście, nawet mając tyłek wielkości dwóch kuli do kręgli”.?


Ciało w granicach

Czy mieścimy się z naszym ciężarem w normie? Mówi o tym Body Mass Index (BMI), który natrętnie liczą coraz większe rzesze ludzi.

Lambert Adolphe Quetelet, belgijski matematyk, astronom, socjolog i kryminolog zauważył, że waga naszego ciała rośnie proporcjonalnie do kwadratu wzrostu. Amerykański fizjolog Ancel Keys potwierdził, że z wielu stosowanych przez lekarzy wzorów współczynnik BMI jest równie prosty do wyliczenia co rzetelny. Liczymy go, dzieląc masę naszego ciała w kilogramach przez wzrost w metrach podniesiony do kwadratu. Jeśli wskaźnik ten mieści się w przedziale od 18,5 do 24,99, możemy odetchnąć – nasza waga jest w normie. BMI ponad 30 wskazuje na otyłość, która stanowi zagrożenie dla zdrowia. BMI poniżej 18,5 jest dowodem niedowagi, jeszcze groźniejszej dla życia niż otyłość. Jeśli BMI mieści się w przedziale między 25 a 30, to mamy parę kilogramów ekstra. Nie warto z nimi walczyć. Być może jest to naturalny ciężar naszego ciała. Nigdzie nie dowiedziono, że nadwaga jest groźna dla zdrowia. Natomiast głodówki i ograniczające diety mogą być groźne dla naszego zdrowia.

Wilczy głód

Odczucie ssania w żołądku, które sygnalizuje nam potrzebę zjedzenia czegoś, powstaje... w mózgu!

Głód pochodzi od skurczów pustego żołądka – twierdził przed laty Walter Cannon, amerykański fizjolog, neurolog i psycholog. Wkrótce jednak okazało się, że szczury, którym usunięto żołądek, też są głodne. Podobnie ludzie pozbawieni żołądka z powodu nowotworu. Co więcej, można odczuwać głód nawet przy pełnym żołądku.
Jak więc powstaje uczucie głodu? Wyposażeni jesteśmy w termostat wagowy, który automatycznie reguluje pobieranie kalorii, by utrzymać stałą wagę. Poziom glukozy we krwi informuje nasz mózg o tym, czy mamy dość zapasów energii. I podpowiada mu, czy ma nas motywować do poszukiwania jedzenia.

W podwzgórzu mamy dwa ośrodki, które sterują naszą konsumpcją. Pierwszy – lateralny – skłania nas do rozpoczęcia jedzenia. Drugi – wentromedialny – hamuje głód. Pacjenci, u których ten drugi ośrodek został zniszczony przez guz, nie mogą przestać jeść. Podobnie szczury z uszkodzeniem tej części mózgu wytwarzają więcej tłuszczu. Organizm działa wtedy jak skąpiec – magazynuje energię w tłuszczu.

Gdy komórki tłuszczowe pęcznieją, geny zaczynają wytwarzać białko o nazwie leptyna. Dla mózgu jest to informacja o ilości tłuszczu i sygnalizuje mu konieczność ograniczenia jedzenia i większej aktywności. Myszy, którym wstrzykiwano leptynę, jadły mniej i chudły. Istnieją dowody, że u osób z nadmierną wagą receptory leptyny są niewrażliwe, co może narażać je na otyłość. Mutacje genu zarządzającego leptyną są jednak niezwykle rzadkie, nie wyjaśniają więc problemów z wagą większości z nas.

Tuczące powietrze

Przecież nic nie jem, chyba tyję od powietrza – zdarza się mówić osobom z nadwagą. Okazuje się, że to humorystyczne powiedzenie znajduje poparcie w faktach.
Żyjemy w otyłogennym środowisku. Wzrost wagi notuje się nie tylko u ludzi, także u zwierząt domowych, a nawet laboratoryjnych, odżywianych przez dekady według stałej procedury. O szkodliwy wpływ na wagę podejrzewane są różne patogeny, np. adenowirus 36 i bakterie. Badania Xiaohua Xu z Ohio State University i jej współpracowników pokazały, że u szczurów oddychających zanieczyszczonym powietrzem gromadzi się tłuszcz na brzuchu, wzrasta poziom glukozy we krwi i odporność na insulinę. Tyją, choć odżywiają się normalnie. Dlaczego tak się dzieje? Prawdopodobnie drobne cząsteczki zanieczyszczeń docierają do płuc i tkanek, powodując stany zapalne w komórkach tłuszczowych.

W pogoni za przyjemnością

Przyczyną otyłości może być niezdolność doświadczania przyjemności. Zamiast karać się dietą, osoby z nadmierną wagą powinny dostarczać sobie przyjemności – innych niż jedzenie.

Badania osób uzależnionych od różnych substancji dowodzą, że często cierpią one na pewien rodzaj anhedonii, niezdolności odczuwania przyjemności. Substancja, od której się uzależniły, staje się dla nich dominującym, czasem jedynym źródłem przyjemności w życiu. Efekt adaptacji sprawia, że potrzebują jej coraz więcej. W przypadku jedzenia prowadzi to nieuchronnie do tycia. W badaniach Erica Stice’a i współpracowników porównywano aktywność ośrodka nagrody w czasie picia słodkiego koktajlu mlecznego przez kobiety o różnej wadze ciała. Okazało się, że im większa waga ciała, tym mniejsza przyjemność płynąca z jedzenia. Skoro jedzenie dostarcza osobom otyłym mniej przyjemności niż chudym, to próbują to rekompensować, zwiększając porcje. Wniosek? Osoby z nadmierną wagą powinny szczególnie zadbać o to, by dostarczać sobie innych niż jedzenie, zdrowych przyjemności.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI