Tarcza czy zbroja? Jak chronić siebie, nie budując jednocześnie muru oddzielającego nas od innych?

Z Marią Król-Fijewską rozmawiała Dorota Krzemionka

Na temat

Na początku ktoś próbuje powiedzieć „nie”, ale widać, że w środku jest niepewny, boi się. Jeśli jednak powtarza to kolejny raz, to w którymś momencie coś się w nim zmienia i czuje, że naprawdę ma do tego prawo. Staje się właścicielem tego tekstu. Nie musi nawet podnosić głosu. Wystarczy, że uruchomi wewnętrzne „nie”. Wielokrotnie byłam świadkiem tego cudu.

Dorota Krzemionka: „Wielu ludziom w Polsce potrzebna jest asertywność” – napisała Pani 30 lat temu, w pierwszym wydaniu swojej książki. A dziś? 
Maria Król-Fijewska:
Szykując kolejne wydanie książki, zrobiłam wywiad wśród kolegów, którzy wciąż uczą asertywności. Stwierdzili, że właściwie nic się nie zmieniło. Wprawdzie nieco inna jest kultura psychologiczna – wiele osób czuje, że mają prawo do własnych opinii, preferencji i wyboru swojego stylu życia. Ale kiedy przychodzi do wdrożenia tego prawa, to okazuje się, że ludzie ze strachem myślą: „Czy ja się komuś nie narażę, czy nie zepsuję czyichś interesów?”. Pojawia się ten sam dylemat egzystencjalny: co ważniejsze, moje prawa czy Twoje? W którym miejscu postawić granice? 

D.K.: Czy są obszary, w których staliśmy się bardziej asertywni?
M.K.-F.:
Myślę, że taką sferą są występy publiczne, kiedyś ludzie nie mieli do tego okazji. Teraz w różnych okolicznościach muszą się publicznie zaprezentować i dzięki temu zyskują wprawę. Drugim obszarem sprawiającym kiedyś trudność było mówienie o swoich mocnych stronach. Na samą myśl, że będą musieli to zrobić, uczestnicy naszych treningów bledli i czerwienili się na przemian. Teraz ludzie potrafią mówić o swoich osiągnięciach. 

POLECAMY

D.K.: Nieprzypadkowo idea asertywności przyszła do nas ze Stanów Zjednoczonych, gdzie od dziecka ludzie uczą się mówić o swoich prawach i mocnych stronach. Treningi asertywności wprowadzają behawioralne formuły, które można opanować i używać ich jak wygodne narzędzie. Jednak wewnętrzna postawa nie zawsze za tym podąża.
M.K.-F.:
Tak, często bywa to powierzchowne. Formuła asertywności ma swoje plusy i minusy. Plus jest taki, że jest prosta do nauczenia. Wiem, co powiedzieć w różnych okolicznościach, np.: „Nie zrobię tego, bo to jest dla mnie zbyt obciążające”. I trzymam się tego nie po to, aby zrobić komuś przykrość, ale by obronić swoje granice. Więc jest bardzo pomocna. Ale na dłuższą metę posiadanie takiego sztywnego wzorca, nieoswojonego przez nas, staje się ograniczającą zbroją. Co prawda broni, ale straszliwie usztywnia. 

D.K.: A poza tym, jeśli używam tej formuły bez wewnętrznego przekonania, to i tak brak asertywności wychodzi w niepewnym tonie głosu czy postawie ciała. Czyli wprawdzie ludzie mówią „nie”…
M.K.-F.:
…Ale brzmi to jakoś sztucznie, jakby cytowali obcy tekst. Jeśli jednak troszkę poćwiczą, to powoli znajdują własne słowa. Mówią na przykład: „Nie, no słuchaj, co Ty!” albo: „Sorry, po prostu nie”. Wyrażają to po swojemu, ale jeśli w środku czują, że mają prawo się bronić, to ciągle działa. 

D.K.: Czyli trening behawioralnych formułek może się przełożyć na wewnętrzną postawę?
M.K.-F.:
To jest taki wyczekiwany moment, wielokrotnie byłam świadkiem tego cudu. Na początku ktoś próbuje powiedzieć „nie” albo „Mam inne zdanie na ten temat”, ale widać, że w środku jest niepewny, boi się. Jeśli jednak powtarza to po raz trzeci, czwarty, to w którymś momencie od środka coś się w nim zmienia i czuje, że naprawdę ma do tego prawo. Staje się właścicielem tego tekstu. Z przekonaniem mówi: „Ja tam nie pójdę”, „Tego nie zrobię” i „Nie podoba mi się to, co mówisz”. 

D.K.: A świat wokół wyczuwa, że w tej osobie coś się zmieniło i – zanim ona jeszcze coś powie – schodzi jej z drogi, nie próbuje naruszać jej granic. Nazywa to Pani telepatycznym usuwaniem przeszkód. 
M.K.-F.:
Tak, kiedyś był u mnie na treningu asertywności Waldek Salski – nieżyjący już terapeuta uzależnień, sam zresztą niepijący alkoholik. Ćwiczyliśmy w parach wyrażanie złości. Jeden z uczestników coś opowiadał i cały czas klepał drugiego po ramieniu. Zadaniem tego drugiego było asertywne wyrażenie złości. Najpierw miał poinformować: „Nie rób tego, to mi nie pasuje”. Potem przywołać emocje: „To mnie złości”. W trzecim etapie przywołać zaplecze: „Jeśli nie przestaniesz tego robić, zakończymy rozmowę”. W końcu zrobić to, gdyby tamten nadal go klepał. Salski był niewielkim mężczyzną, a ćwiczył w parze z bardzo dużym facetem. W pierwszej próbie zastosował wszystkie formułki, ale bez przekonania. Namawiałam go: „Spróbuj powiedzieć to głośniej, poczujesz większą energię”. Nadeszła druga próba. W...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI