Nie będę ciągle udowadniać, że nie jestem wielbłądem

Na temat

O wykluczaniu, jego przyczynach, skutkach, o przełamywaniu uprzedzeń i budowaniu świata, który nie wyklucza

Z Mają Branką rozmawia dr Dorota Krzemionka

Wygodnie czasem mieć uprzedzenia. Nie zastanawiać się, widzieć świat czarno-biały, unikać pewnych grup ludzi tylko dlatego, że są inni i czuć nad nimi wyższość. Jaką cenę za wygodę wykluczających płacą wykluczeni? Czy można inaczej?

Dorota Krzemionka: Didier Eribon, francuski filozof i socjolog, w Powrocie do Reims pyta: „Dlaczego pewne kategorie ludzkości – geje, lesbijki, transseksualiści, Żydzi, czarni – muszą nosić brzemię społecznej i kulturowej klątwy, którą trudno pojąć? Cośmy zrobili?”. Dlaczego wykluczani są ci, którzy są wykluczani? Dlaczego właśnie oni stają się obiektem uprzedzeń?

Maja Branka: Najbardziej banalna, choć zarazem kluczowa odpowiedź jest taka, że te grupy liczebnie stanowią mniejszość. Z badań zaś nad dynamiką grupy wiemy, że większość oznacza siłę i władzę. Mniejszość natomiast słabość i brak wpływu. Kobiety, choć są w większości, mają niższy status i mniejszy udział w podejmowanych decyzjach, więc w tym sensie też stanowią mniejszość. Tak czy inaczej, większość tworzy normy, czyli to, co typowe. Przy czym normalność zaczyna się ludziom kojarzyć nie tyle z częstością występowania, ile z czymś lepszym, pożądanym. A jednocześnie grupy mniejszościowe są wyraźnie inne w jakimś ważnym tożsamościowym wymiarze, takim jak na przykład płeć, orientacja seksualna, religia, rasa czy wiek. To nie jedyne przesłanki dyskryminacji, ale te dotyczą cech, które są niezmienialne, nie mamy na nie wpływu. Co więcej, niektóre – jak na przykład kolor skóry czy płeć – są widoczne gołym okiem. 

Inność, odmienność grup mniejszościowych budzi często niezrozumienie i lęk. Stendhal w Czerwone i czarne mówi, że „różnica rodzi nienawiść”. Dlaczego?
W kontakcie z osobami podobnymi jest nam wygodniej i łatwiej – te relacje lżej nas obciążają poznawczo, mniej od nas wymagają. Różnorodność zaś i odmienność to wyzwania, wymagają wysiłku i dojrzałości, czyli uruchamiania zasobów poznawczych. Jeśli nie musimy ich uruchamiać, chętnie tego nie robimy. Przy czym nie mówimy tu o świadomych procesach, lecz o ewolucyjnie ukształtowanych mechanizmach.

POLECAMY

À propos nieświadomych procesów, psychiatra Jerzy Pawlik, tłumacząc kiedyś, dlaczego chorzy psychicznie budzą w nas tak silny lęk, twierdził, że widzimy w nich to, czego nie chcemy dostrzegać w sobie – niekontrolowane impulsy, chaos, ambiwalencję („Charaktery” 9/2002). Podobnie interpretowano antysemityzm, przyjmując, że dla wielu nacji Żydzi są ekranem, na który projektujemy własne nieakceptowane motywy i cechy.

Istnieje koncepcja, zgodnie z którą osobom, których nie znamy, których się boimy i wobec których czujemy niechęć, przypisujemy cechy, jakie niespecjalnie lubimy u siebie. Na przykład w przypadku homofobicznych postaw pojawia się pytanie o własną tożsamość seksualną osób, które żywią takie postawy, i jej niepewność. Niektórzy z nas radzą sobie z nieakceptowanymi impulsami, wyprojektowując je na zewnątrz. Ten kawałek siebie, z którym jest nam nie po drodze i trudno go w sobie dopuścić, umieszczamy w kimś innym. W przypadku niepełnosprawności może to dotyczyć kwestii choroby, wyobrażenia słabości i zależności. Redukujemy niepokój z nimi związany, odcinając się od osób, które te problemy uosabiają. 

Czyli wykluczanie może mieć nieświadome korzenie. O co jeszcze chodzi wykluczającym? Skąd w nich ta potrzeba?
W relacji z kimś, czymś nieznanym często nie wiemy, jak się zachować. Brak kontaktu sprawia, że nie mamy tu doświadczeń, a zarazem rośnie lęk przed nieznanym. Szukamy więc podpowiedzi, jak postąpić. I dostajemy je ze świata, ale – niestety – często są to podpowiedzi stereotypowe, pełne uprzedzeń. Korzystamy z nich, bo innych nie mamy. A na czymś oprzeć się musimy, by odnaleźć się w coraz bardziej złożonym świecie. Jeśli wszystko jest teraz globalne, wielowarstwowe i relatywne, to nasze poczucie bezpieczeństwa zaczyna się chwiać. Część ludzi jakoś radzi sobie z tym złożonym światem, podchodząc do niego z ciekawością. A część chce wrócić do starego, znanego świata, w którym było albo czarne, albo białe i nie trzeba było przeżywać żadnych dylematów. To, co się teraz dzieje, jest taką próbą uproszczenia świata i opowiadania o nim w czarno-biały sposób. Ta opowieść zyskuje zwolenników. 

Szczególnie, że jak mówi Chris Cleave w Dzielnym będzie przebaczone: „Wygodnie jest się oprzeć na starych uprzedzeniach, gdy reszta to wielka niewiadoma”. A świat obecnie, w czasach pandemii, staje się jeszcze bardziej niewiadomy.
 coraz bardziej wymagający w obsłudze. Kwestionowane są podstawowe kategorie, takie jak płeć albo rasa. Coś na ten temat wiedzieliśmy, a nagle ktoś to dekonstruuje i mówi: nie, tu też sprawa nie jest prosta. Nie ma prostej binarności, jest wymiar. Wszystko zmienia się w czasie i wymaga osobistego ułożenia się z tym. Wielu ludzi sobie z tym nie radzi. Wykluczają więc niektóre grupy, a przy okazji „zyskują” nad nimi poczucie wyższości, czują się lepsi od nich, moralnie wyżsi.

Nasz zachodni umysł lubi dzielić, wprowadzać kategorie i przez to wykluczać…

Kategoryzowanie ma upraszczać i ułatwiać widzenie świata. W efekcie, nie znając danej grupy widzimy pojedyncze osoby jako reprezentantów grupy, najczęściej homogenicznej. My jesteśmy skomplikowani i różnorodni, ale ONI wszyscy są tacy sami. A przecież na przykład osoby LGBT są też wewnętrznie zróżnicowane i często mają odmienne postulaty. Gej może być konserwatystą albo lewicowcem, może chodzić w dresie albo w garniturze, być agresywny albo łagodny, fajny albo niefajny. Jak każdy. Ale jeśli jest tylko przedstawicielem kategorii, łatwo o nadmierną generalizację. Kiedyś usłyszałam: „znam jedną lesbijkę, jest wredna”. I co nam to mówi o lesbijkach, czy szerzej o osobach LGBT? Podchodzę ostrożnie do tych czterech liter, bo każda z nich to inne, złożone zjawisko. Sprowadzenie około 2 milionów ludzi w Polsce do czterech liter jest komunikacyjnym zabiegiem; pamiętajmy jednak, że za tym stoi bardzo skomplikowana rzeczywistość. 

Mamy tendencję do wykluczania i ulegamy stereotypom, bo jest nam z nimi wygodnie – upraszczają, zwalniają z myślenia. Trudno się z nimi rozstać…
Prof. Susan Fiske, badaczka stereotypów, mówi, że jesteśmy skąpcami poznawczymi; jeśli możemy sobie zaoszczędzić wysiłku, chętnie to robimy. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy działamy szybko, polegamy na autopilocie. Tak jest łatwiej i przyjemniej. Bycie świadomym oznacza zaś ciągłe poczucie dyskomfortu i zastanawianie się: co, jak i dlaczego? 

Za komfort wykluczających wykluczeni płacą wysoką cenę. Co słyszy Pani od nich w gabinecie?

Pracuję z różnymi osobami, również z lesbijkami, gejami, osobami biseksualnymi. Mówią o cierpieniu, ciągłym poczuciu czujności i o ogromnym zmęczeniu. Słyszę od nich: przecież nie będę ciągle udowadniać, że nie jestem wielbłądem; nie jestem pedofilem; nie czyham na niczyje dzieci. Jeśli pojawia się zbitka: „gej równa się pedofil”, to wiele osób ma poczucie, że muszą się do tego odnieść, nawet jeśli nie mają ochoty już o tym rozmawiać. To jest ogromnie obciążające. Amerykański psychiatra Ilan Meyer nazwał to stresem mniejszościowym. Jest to dodatkowe obciążenie psychiczne, którego doświadczają członkowie naznaczonej grupy mniejszościowej, zwłaszcza wyraźnie odróżniającej się od większości. Cechuje go chroniczne napięcie, ciągłe poczucie uwikłania w jedną kategorię. Ten stres jest społecznie uwarunkowany – nie wynika z osobistych właściwości danej osoby, ale z życia w opresyjnym systemie, kulturze, strukturach społecznych. Źródła tego stresu mogą być zewnętrzne, jak dyskryminacja czy przemoc, albo wewnętrzne – życie w ukryciu, spodziewanie się odrzucenia i przemocy, albo uwewnętrzniona homofobia, czyli przeżywanie wstydu i poczucia winy związanego z własną tożsamością. 

Badania neuroobrazowania pokazują, że wykluczenie społeczne rodzi ból wręcz fizyczny, te same ośrodki w mózgu się aktywują. 
To prawda, bycie wykluczonym dosłownie boli. Spada samoocena, pojawia się odrętwienie emocjonalne. Takie osoby gorzej funkcjonują poznawczo, bo ich wysiłek idzie albo na ukrywanie się, albo na udowadnianie właśnie, że nie są wielbłądem. Do tego często dochodzą konsekwencje w postaci zaburzeń nastroju, zaburzeń lękowych, myśli i prób samobójczych. To wszystko ma dewastujący wpływ na ich...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI