Nie będę ciągle udowadniać, że nie jestem wielbłądem

Na temat

O wykluczaniu, jego przyczynach, skutkach, o przełamywaniu uprzedzeń i budowaniu świata, który nie wyklucza

Z Mają Branką rozmawia dr Dorota Krzemionka

Wygodnie czasem mieć uprzedzenia. Nie zastanawiać się, widzieć świat czarno-biały, unikać pewnych grup ludzi tylko dlatego, że są inni i czuć nad nimi wyższość. Jaką cenę za wygodę wykluczających płacą wykluczeni? Czy można inaczej?

Dorota Krzemionka: Didier Eribon, francuski filozof i socjolog, w Powrocie do Reims pyta: „Dlaczego pewne kategorie ludzkości – geje, lesbijki, transseksualiści, Żydzi, czarni – muszą nosić brzemię społecznej i kulturowej klątwy, którą trudno pojąć? Cośmy zrobili?”. Dlaczego wykluczani są ci, którzy są wykluczani? Dlaczego właśnie oni stają się obiektem uprzedzeń?

Maja Branka: Najbardziej banalna, choć zarazem kluczowa odpowiedź jest taka, że te grupy liczebnie stanowią mniejszość. Z badań zaś nad dynamiką grupy wiemy, że większość oznacza siłę i władzę. Mniejszość natomiast słabość i brak wpływu. Kobiety, choć są w większości, mają niższy status i mniejszy udział w podejmowanych decyzjach, więc w tym sensie też stanowią mniejszość. Tak czy inaczej, większość tworzy normy, czyli to, co typowe. Przy czym normalność zaczyna się ludziom kojarzyć nie tyle z częstością występowania, ile z czymś lepszym, pożądanym. A jednocześnie grupy mniejszościowe są wyraźnie inne w jakimś ważnym tożsamościowym wymiarze, takim jak na przykład płeć, orientacja seksualna, religia, rasa czy wiek. To nie jedyne przesłanki dyskryminacji, ale te dotyczą cech, które są niezmienialne, nie mamy na nie wpływu. Co więcej, niektóre – jak na przykład kolor skóry czy płeć – są widoczne gołym okiem. 

Inność, odmienność grup mniejszościowych budzi często niezrozumienie i lęk. Stendhal w Czerwone i czarne mówi, że „różnica rodzi nienawiść”. Dlaczego?
W kontakcie z osobami podobnymi jest nam wygodniej i łatwiej – te relacje lżej nas obciążają poznawczo, mniej od nas wymagają. Różnorodność zaś i odmienność to wyzwania, wymagają wysiłku i dojrzałości, czyli uruchamiania zasobów poznawczych. Jeśli nie musimy ich uruchamiać, chętnie tego nie robimy. Przy czym nie mówimy tu o świadomych procesach, lecz o ewolucyjnie ukształtowanych mechanizmach.

POLECAMY

À propos nieświadomych procesów, psychiatra Jerzy Pawlik, tłumacząc kiedyś, dlaczego chorzy psychicznie budzą w nas tak silny lęk, twierdził, że widzimy w nich to, czego nie chcemy dostrzegać w sobie – niekontrolowane impulsy, chaos, ambiwalencję („Charaktery” 9/2002). Podobnie interpretowano antysemityzm, przyjmując, że dla wielu nacji Żydzi są ekranem, na który projektujemy własne nieakceptowane motywy i cechy.

Istnieje koncepcja, zgodnie z którą osobom, których nie znamy, których się boimy i wobec których czujemy niechęć, przypisujemy cechy, jakie niespecjalnie lubimy u siebie. Na przykład w przypadku homofobicznych postaw pojawia się pytanie o własną tożsamość seksualną osób, które żywią takie postawy, i jej niepewność. Niektórzy z nas radzą sobie z nieakceptowanymi impulsami, wyprojektowując je na zewnątrz. Ten kawałek siebie, z którym jest nam nie po drodze i trudno go w sobie dopuścić, umieszczamy w kimś innym. W przypadku niepełnosprawności może to dotyczyć kwestii choroby, wyobrażenia słabości i zależności. Redukujemy niepokój z nimi związany, odcinając się od osób, które te problemy uosabiają. 

Czyli wykluczanie może mieć nieświadome korzenie. O co jeszcze chodzi wykluczającym? Skąd w nich ta potrzeba?
W relacji z kimś, czymś nieznanym często nie wiemy, jak się zachować. Brak kontaktu sprawia, że nie mamy tu doświadczeń, a zarazem rośnie lęk przed nieznanym. Szukamy więc podpowiedzi, jak postąpić. I dostajemy je ze świata, ale – niestety – często są to podpowiedzi stereotypowe, pełne uprzedzeń. Korzystamy z nich, bo innych nie mamy. A na czymś oprzeć się musimy, by odnaleźć się w coraz bardziej złożonym świecie. Jeśli wszystko jest teraz globalne, wielowarstwowe i relatywne, to nasze poczucie bezpieczeństwa zaczyna się chwiać. Część ludzi jakoś radzi sobie z tym złożonym światem, podchodząc do niego z ciekawością. A część chce wrócić do starego, znanego świata, w którym było albo czarne, albo białe i nie trzeba było przeżywać żadnych dylematów. To, co się teraz dzieje, jest taką próbą uproszczenia świata i opowiadania o nim w czarno-biały sposób. Ta opowieść zyskuje zwolenników. 

Szczególnie, że jak mówi Chris Cleave w Dzielnym będzie przebaczone: „Wygodnie jest się oprzeć na starych uprzedzeniach, gdy reszta to wielka niewiadoma”. A świat obecnie, w czasach pandemii, staje się jeszcze bardziej niewiadomy.
 coraz bardziej wymagający w obsłudze. Kwestionowane są podstawowe kategorie, takie jak płeć albo rasa. Coś na ten temat wiedzieliśmy, a nagle ktoś to dekonstruuje i mówi: nie, tu też sprawa nie jest prosta. Nie ma prostej binarności, jest wymiar. Wszystko zmienia się w czasie i wymaga osobistego ułożenia się z tym. Wielu ludzi sobie z tym nie radzi. Wykluczają więc niektóre grupy, a przy okazji „zyskują” nad nimi poczucie wyższości, czują się lepsi od nich, moralnie wyżsi.

Nasz zachodni umysł lubi dzielić, wprowadzać kategorie i przez to wykluczać…

Kategoryzowanie ma upraszczać i ułatwiać widzenie świata. W efekcie, nie znając danej grupy widzimy pojedyncze osoby jako reprezentantów grupy, najczęściej homogenicznej. My jesteśmy skomplikowani i różnorodni, ale ONI wszyscy są tacy sami. A przecież na przykład osoby LGBT są też wewnętrznie zróżnicowane i często mają odmienne postulaty. Gej może być konserwatystą albo lewicowcem, może chodzić w dresie albo w garniturze, być agresywny albo łagodny, fajny albo niefajny. Jak każdy. Ale jeśli jest tylko przedstawicielem kategorii, łatwo o nadmierną generalizację. Kiedyś usłyszałam: „znam jedną lesbijkę, jest wredna”. I co nam to mówi o lesbijkach, czy szerzej o osobach LGBT? Podchodzę ostrożnie do tych czterech liter, bo każda z nich to inne, złożone zjawisko. Sprowadzenie około 2 milionów ludzi w Polsce do czterech liter jest komunikacyjnym zabiegiem; pamiętajmy jednak, że za tym stoi bardzo skomplikowana rzeczywistość. 

Mamy tendencję do wykluczania i ulegamy stereotypom, bo jest nam z nimi wygodnie – upraszczają, zwalniają z myślenia. Trudno się z nimi rozstać…
Prof. Susan Fiske, badaczka stereotypów, mówi, że jesteśmy skąpcami poznawczymi; jeśli możemy sobie zaoszczędzić wysiłku, chętnie to robimy. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy działamy szybko, polegamy na autopilocie. Tak jest łatwiej i przyjemniej. Bycie świadomym oznacza zaś ciągłe poczucie dyskomfortu i zastanawianie się: co, jak i dlaczego? 

Za komfort wykluczających wykluczeni płacą wysoką cenę. Co słyszy Pani od nich w gabinecie?

Pracuję z różnymi osobami, również z lesbijkami, gejami, osobami biseksualnymi. Mówią o cierpieniu, ciągłym poczuciu czujności i o ogromnym zmęczeniu. Słyszę od nich: przecież nie będę ciągle udowadniać, że nie jestem wielbłądem; nie jestem pedofilem; nie czyham na niczyje dzieci. Jeśli pojawia się zbitka: „gej równa się pedofil”, to wiele osób ma poczucie, że muszą się do tego odnieść, nawet jeśli nie mają ochoty już o tym rozmawiać. To jest ogromnie obciążające. Amerykański psychiatra Ilan Meyer nazwał to stresem mniejszościowym. Jest to dodatkowe obciążenie psychiczne, którego doświadczają członkowie naznaczonej grupy mniejszościowej, zwłaszcza wyraźnie odróżniającej się od większości. Cechuje go chroniczne napięcie, ciągłe poczucie uwikłania w jedną kategorię. Ten stres jest społecznie uwarunkowany – nie wynika z osobistych właściwości danej osoby, ale z życia w opresyjnym systemie, kulturze, strukturach społecznych. Źródła tego stresu mogą być zewnętrzne, jak dyskryminacja czy przemoc, albo wewnętrzne – życie w ukryciu, spodziewanie się odrzucenia i przemocy, albo uwewnętrzniona homofobia, czyli przeżywanie wstydu i poczucia winy związanego z własną tożsamością. 

Badania neuroobrazowania pokazują, że wykluczenie społeczne rodzi ból wręcz fizyczny, te same ośrodki w mózgu się aktywują. 
To prawda, bycie wykluczonym dosłownie boli. Spada samoocena, pojawia się odrętwienie emocjonalne. Takie osoby gorzej funkcjonują poznawczo, bo ich wysiłek idzie albo na ukrywanie się, albo na udowadnianie właśnie, że nie są wielbłądem. Do tego często dochodzą konsekwencje w postaci zaburzeń nastroju, zaburzeń lękowych, myśli i prób samobójczych. To wszystko ma dewastujący wpływ na ich życie. 

Pomówmy o sygnałach wykluczenia, czasem są one dosłowne: na przykład epitety czy obelgi, a czasem subtelne – pomijanie, traktowanie kogoś jak powietrze. Uniwersalnym narzędziem wykluczenia jest język.
On jest nośnikiem utajonych, niereflektowanych treści, które kulturowo wchłonęliśmy. Czasem przez niewinne na pozór żarty o blondynkach lub żydowskie szmoncesy. Takie subtelne przejawy niechęci, gorszego traktowania prof. Mary Rowe z Massachusetts Institute of Technology nazwała mikronierównościami. Są to drobne, czasem tylko niewerbalne sygnały, które pojedynczo nie mają wielkiego znaczenia, ale kumulują się i niosą subtelne przekazy o byciu gorszym. Na przykład w przypadku orientacji seksualnej może być to sformułowanie „ujawniać się”. Z jednej strony mówi ono po prostu o tajemnicy, z drugiej zaś sugeruje, że ta tajemnica jest wstydliwa, jest w niej coś złego. Zatem gej nie „ujawnia się”, lecz otwarcie mówi o swojej orientacji. Inny przykład: „odmienna orientacja”; odmienna od czego? Od heteroseksualnej normy? Albo „legalizacja” związków partnerskich, zamiast ich „formalizacji”; ten pierwszy zwrot sugeruje, że coś było nielegalne. Podobnie w przypadku osób transseksualnych, poprawnie mówimy o „korekcie płci”, a nie „o zmianie płci”. 

Czasem zaś wystarczy brak końcówek żeńskich w nazwach pewnych zawodów i ról – takich jak pilot czy minister – by rzadko podejmowały je kobiety. 
Z językiem wiążą się normy – opresyjne albo przyjazne. To dotyczy każdej grupy mniejszościowej. Nie przez przypadek każda z nich ma postulat dotyczący zmiany języka. Niepełnosprawni chcą być nazywani osobą z niepełnosprawnością, by w ten sposób podkreślić złożoność swej tożsamości, a nie być postrzegani tylko przez jeden jej aspekt. W ten sposób podkreślają, że są człowiekiem, który ma jakąś cechę, a nie cechą, która ma człowieka. Język to najbardziej czuła tkanka i wiele ujawnia. 

Słyszymy: tęczowa zaraza, strefy wolne od LGBT. Trudno o bardziej dosłowne sygnały wykluczenia…

Często spotykam się z reakcją: to tylko cyniczna gra wyborcza, nie traktujmy tego poważnie, albo: nie bierz tego do siebie. Usłyszałam też: przecież tego realnie nie da się wprowadzić. Pamiętam swoje zaskoczenie, że ktoś nie oburzył się na sam koncept, ale rozważał, że operacyjnie nie jest on możliwy. Jak do tego doszło, że w ogóle dopuszczamy, iż istnieje jakaś grupa ludzi, od których trzeba stworzyć strefy wolne?! Nic dziwnego, że wśród osób LGBT pojawiają się głosy, że trzeba będzie wyjechać. Można uznać to za zdrową reakcję tych osób, by zadbać o siebie i być w miejscach, które im służą, a nie wykluczają. 

Inni, szczególnie młodzi, wybierają czasem skrajne rozwiązanie. Dominik Szymański, Milo Mazurkiewicz, ostatnio Michał Demski i wielu innych… Ofiary homofobii i nagonki.

A także braku wsparcia i poczucia, że to nie ma końca. Wyobrażam sobie, że Dominik z Bieżunia szybko poczuł, że nie jest taki, jak większość rówieśników. Stał się obiektem kpin, a znikąd nie dostał pomocy. Samotność i opresja, w jakiej się znalazł, była obezwładniająca i totalna. Wyobraźmy sobie, że mamy, jak on, kilkanaście lat. To moment kształtowania się tożsamości seksualnej. Jakie przekazy w tym momencie do nas trafiają? Jak komentują to nasi rodzice? Nikt nie mówi: odkryj swoją tożsamość. Założenie jest, że dziewczynka będzie miała męża, a chłopiec – żonę. Raczej nie słyszymy, że w ogóle można mieć inaczej. Dodatkowo włączam TV i słyszę, że bez osób LGBT kraj byłby piękniejszy…

Ostatnio osoby LGBT usłyszały, że nie są ludźmi, tylko ideologią. Jak można wczuć się w ideologię? 

Mamy tu klasyczny mechanizm dehumanizacji, dobrze opisany na przykładzie działań nazistów i tego, co działo się później w Rwandzie. Gordon Allport, słynny psycholog amerykański, wpisał go w swoją piramidę nienawiści. Zaczyna się właśnie od języka jako nośnika postaw. ONI nazwani są wszami, karaluchami albo tęczową zarazą. Za tym idzie negatywna ewaluacja, aż dochodzi do coraz bardziej radyklanych 

i widocznych form dyskryminacji. Jak dobitnie powiedział Marian Turski w rocznicę wyzwolenia obozu koncentracyjnego: Auschwitz nie spadło z nieba. Najpierw Żydom nie wolno siadać na ławkach, korzystać z pływalni, kupować po godzinie 17. Nic wielkiego. Ale „powolutku, stopniowo, dzień za dniem ludzie zaczynają się oswajać – i ofiary, i oprawcy, i świadkowie, ci, których nazywamy bystanders, zaczynają przywykać do myśli, że ta mniejszość (…) może być wypchnięta ze społeczeństwa, że to są ludzie obcy, że to są ludzie, którzy roznoszą zarazki, epidemie. To już jest straszne, niebezpieczne”. Wiele osób widząc to, co się teraz dzieje, ostrzega: to pierwszy stopień do piekła, potem może być tylko gorzej. 

Osoby o mniejszościowej orientacji mogą zadawać sobie pytanie: Czy w tych warunkach mówić o sobie czy nie? Nauczyciel z małej miejscowości, gej, napisał, że gdyby dokonał coming-outu, musiałby wyjechać, a on lubi swoją miejscowość i swoją pracę. Rezygnuje więc z życia osobistego. Tkwi w szafie. 

Nie mam śmiałości, by komuś mówić, jakie decyzje ma podjąć, ale badania dowodzą, że życie w tajemnicy jest obciążające – wymaga ciągłej czujności i kosztuje dużo stresu. Osoby LGBT wybierają różne strategie. Niektórzy ukrywają się i pomijają sferę seksualną, ten temat dla nich nie istnieje. Inni wydzielają informacje o sobie. Jeszcze inni przebierają się, czyli udają, że prowadzą heteroseksualne życie. Część osób zaprzecza swojej orientacji, odnosi się do niej z pogardą – mówimy wtedy o zinternalizowanej homofobii. Życie w kłamstwie i udawanie kogoś innego jest jednak niezwykle obciążające i dewastujące. Zaryzykuję tezę, że im więcej osób dokonuje coming-outu, tym temat bardziej się normalizuje, zwłaszcza w dłuższej perspektywie. Więcej osób ma wtedy okazję przekonać się, że zna geja czy lesbijkę. Tym bardziej, że do osób z grup mniejszościowych często kierowany jest przekaz: no dobra, róbcie te swoje rzeczy, ale po kryjomu, tak bym nie musiała mieć z tym kontaktu. 

Na tym polegają tak zwane nowoczesne uprzedzenia; niby przyzwolenie: niech sobie będą ci inni, byle mi się nie rzucali w oczy.  

Byle bym nie musiała być narażona na różne wątpliwości i nie musiała wykonać żadnego wysiłku. Niech geje nie wychodzą na ulice, niepełnosprawni niech nie wymagają podjazdów. Prof. Brene Brown zaznacza: nie piszcie, że system się zepsuł, on był zaprojektowany w ten sposób. Był stworzony dla pewnych grup, nadaje im przywileje, których grupa większościowa nie chce dostrzec.  

Jak to zmienić?

Wracamy do kwestii liczebności. Żadna grupa mniejszościowa w procesie emancypacyjnym sama nie zmieniła porządku świata, właśnie dlatego że jest mniej liczna. Badania pokazują, że aby mniejszość miała wpływ na działania całej grupy, potrzebna jest masa krytyczna, która wynosi około 30 procent składu danej grupy. W przypadku osób LGBT+ jest to niemożliwe, zawsze stanowić będą one mniejszość, około 10 procent w każdym społeczeństwie. Niezbędne są więc sojusze i poparcie większości. Bez tego zmiana nie będzie możliwa.

Jak zatem wesprzeć mniejszość? W pierwszym odruchu wielu z nas dodaje tęczową nakładkę na profil na FB. Wystarczy? 

To ważny gest, ale zaczęłabym od tego, czego jako sojusznicy nie powinniśmy robić. Po pierwsze, nie zaprzeczać dyskryminacji i doświadczeniom danej grupy. Obserwuję różne dyskusje na FB i widzę, że niektóre osoby z niezachwianą pewnością siebie piszą: W Polsce nie ma homofobii! Próbują udowodnić, że osoby LGBT źle rozumieją, przesadzają, zamiast wysłuchać i przyjąć narrację grupy mniejszościowej. Jeśli ktoś mi mówi, że doświadcza uprzedzeń, to nie pozostaje nic innego, jak uznać tę opowieść. Po drugie, można przyjrzeć się swojemu językowi. Jakich słów używamy, z jakich żartów się śmiejemy? Tu każdy z nas może coś zrobić i to nie tylko w odniesieniu do konkretnego geja czy osoby z niepełnosprawnością. Możemy wyrugować z języka myślniki systemu, który jest opresyjny. Mogę nie używać pewnych powiedzonek. Nie wierzę, że moje życie straci, jeśli przestanę mówić: ocyganiłeś mnie albo homoseksualiści. To małe gesty, ale pokazują naszą dobrą wolę.

Ostatnio toczy się dyskusja wokół pojęcia murzyn. Dla wielu słowo to nie ma negatywnych konotacji, jest neutralne. Ale dla osób czarnoskórych niekoniecznie. Senegalski muzyk i działacz społeczny Mamadou Diouf stwierdził, że nie chce być nazywany murzynem, lecz czarnym.

Skoro osoby czarne, żyjące w Polsce, proszą: nie nazywajcie nas tak, bo to nie brzmi dobrze, to zaprzęganie argumentacji i dowodzenie, że w języku polskim murzyn to słowo utrwalone i neutralne, wydaje się nie na miejscu. Mniej istotne jest, z czym nam się to kojarzy, ponieważ te konotacje nas nie dotyczą. Podobnie jeśli Kasia nie chce być nazywana Kaśką, to oczekuje, że to uznamy i nie będziemy jej przekonywać, że przecież Kaśka jest OK albo że znamy Kaśki, które lubią tę formę imienia. To przecież jej imię, jej tożsamość i respektuję to, skoro jej na tym zależy. Podobnie ze słowem murzyn – nie wiem, jak ktoś czarnoskóry się czuje, jakie są jego doświadczenia z tym słowem w Polsce, gdzie można usłyszeć powiedzonka, które się nie najlepiej kojarzą, na przykład „murzyn zrobił swoje” albo „robić za murzyna”. On decyduje, jak chce być nazywany.

Czyli jeśli Romowie chcą być Romami, a nie Cyganami…

...To uznajmy to. Wsłuchajmy się w język, by nie piętnował. Nie schizofrenik, lecz osoba chorująca na schizofrenię, ktoś z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Czyli nie redukujmy osoby do choroby czy orientacji seksualnej. 

Co dalej można zrobić, by dać komuś wykluczonemu wsparcie?

Na fundamentalnym poziomie przyjmijmy odpowiedzialność i inicjujmy różne rzeczy. W kontekście obecnej sytuacji napisałam komuś: gdy mówisz, „myślę o was ciepło”, to niewiele znaczy. Rozumiem życzliwość, która za tym stoi, ale miłość, przyjaźń, sojusznictwo są aktami działania. Nie wystarczy: przecież wiesz, że cię kocham, bo... chcemy to usłyszeć. Podobnie jeśli chcemy wesprzeć osoby z grup mniejszościowych, zróbmy coś: zadzwońmy, napiszmy z wyrazami wsparcia, nie czekajmy na prośbę, tylko inicjujmy działania. 

Wielu z nas powie: a co ja mogę. Czujemy się bezradni.

Można zacząć od ustawienia nakładki profilowej na FB. Ale namawiam, by podjąć konkretne kroki skierowane na ochronę tych osób. Zadzwońmy do swoich braci czy znajomych, do kogoś, kogo znamy i powiedzmy im: okropne jest to, co się dzieje, myślę o tobie, czy czegoś ode mnie potrzebujesz? Taki gest niewiele wymaga, a tak wiele znaczy. Nie czekajmy, aż ktoś nas poprosi. Martin Luter King powiedział: gdy nadejdzie koniec, bardziej będziemy pamiętać milczenie naszych przyjaciół niż słowa naszych wrogów. Trzeba wyrobić w sobie odruch reagowania. 

Niektórzy są zdziwieni, słysząc, że znajomy gej czy lesbijka czekali na telefon od nas. Stwierdzają: przecież nic nie mówiłeś, że potrzebujesz!

To jest przenoszeniem odpowiedzialności na grupę mniejszościową. Każde powiedzenie: potrzebuję pomocy, wsparcia jest odsłanianiem się i w tak trudnych sytuacjach, jak teraz, nadmiernym kosztem. Przecież gdy ktoś choruje, jest w żałobie albo w kryzysie, nie czekamy, aż poprosi o pomoc. Pytamy: chcesz porozmawiać, może potrzebujesz obiadu, a może pójść z tobą do lekarza? Osoba w kryzysie spodziewa się, że raczej świat ją zapyta, czy czegoś potrzebuje niż że będzie musiała się tego domagać. Oczekujemy, że osoby wykluczone będą się z nami dzielić swoją historią. To dobra strategia, ale ogromnie dużo kosztuje tych, którzy za każdym razem odsłaniają swoją wrażliwość i zranienia. 

Wysłuchanie ich historii uzmysławia nam, kim są te osoby, że są wśród nas, co czują, z czym się zmagają. Kontakt to pierwszy krok, by przełamać uprzedzenia. 

To prawda, tylko pamiętajmy, jaki koszt się za tym kryje. Te ciągłe opowieści o swoim życiu, dawanie świadectwa, szukanie języka, który wytłumaczy, a nie zniechęci – nie jest to wpisane na listę obowiązków osób z grupy mniejszościowej. Nie oczekujmy od nich, że będą się wykrwawiać dla naszej edukacji. To jest prezent dla grupy większościowej, a nie obowiązek grupy mniejszościowej. 

A zatem nie czekajmy, okażmy wsparcie, inicjujmy… Co jeszcze?

Można chodzić na parady, wpłacać pieniądze na organizacje, które wspierają grupy mniejszościowe. Oglądajmy filmy, pokazujące życie i doświadczenia grup mniejszościowych; polecam doskonały spektakl typu stand-up comedy w wykonaniu australijskiej pisarki i aktorki Hannah Gadsby. Uczmy się, że to, czego kiedyś byliśmy uczeni, już jest nieaktualne. Jeśli mamy wątpliwość, skąd się bierze orientacja seksualna, łatwo znajdziemy informacje, że nie jest to kwestia wyboru, czyjejś decyzji, mody albo widzimisię (zob. ramka s. 25). Nawet niektórzy terapeuci wciąż uważają, że orientacja homoseksualna jest nieprawidłowym wariantem rozwoju. W jednym z badań psychiatrzy Grzegorz Iniewicz i Bartosz Grabski pytali pacjentów LGBT i terapeutów o wyobrażenie wzajemnych oczekiwań. Ujawniła się znacząca rozbieżność. Okazało się, że pacjenci raczej zgłaszają się z potrzebą wsparcia w radzeniu sobie z nieprzychylną, wręcz wrogą rzeczywistością. Terapeuci częściej za to widzieli swoje zadanie w tym, by... pomóc pacjentom w określeniu ich orientacji seksualnej. 

Okazuje się, że nawet terapeuci, chociaż nie wszyscy z nich, rozumieją, jak powstaje orientacja seksualna. Czy odwołanie się do własnego doświadczenia – przecież każdy z nas doznał kiedyś odrzucenia – może pomóc?

I tak, i nie. Empatia jest podstawą, żeby uruchomić współczucie i tak się zwykle dzieje na poziomie indywidualnych historii. Nieco trudniej ją wzbudzić, gdy myślimy o całej grupie. Łatwo wtedy uruchomić roszczeniowość wobec własnej krzywdy. Andrzej Leder, filozof i psychoterapeuta, pisał o tym w Prześnionej rewolucji. Skrzywdzeni mają „kamienne 

serca”. Nie solidaryzują się ze słabszymi, lecz domagają się: a kiedy my. Amerykanie nazywają to opression albo suffering olypmics. Sprowadza się ono do licytowania się, kto ma gorzej, czyje krzywdy najpierw zostaną zadośćuczynione. 

Czy możliwy jest świat, który nie wyklucza?

Wierzę, że możliwy jest lepszy świat. Historia ludzkości pokazuje, że ewoluujemy w dobrą stronę mimo – paradoksalnie – tego, co się teraz dzieje. Ale czy możliwy jest świat całkiem bez uprzedzeń? Myślę, że nie, choćby ze względu na wyposażenie naszego umysłu i różne ewolucyjne pozostałości, które się zmieniają wolniej niż byśmy chcieli.

Czego potrzeba, by ten proces przyspieszyć?

Bez poczucia współodpowiedzialności nie da się nic zmienić. Jeśli nie przyjmiemy, że my też mamy pracę do wykonania, obojętnie w jakiej sprawie, to nie doczytamy, nie poszukamy, nie zapytamy, nie pójdziemy, nie sprawdzimy. Warto zadać sobie kilka pytań: skąd wiem, że oni są tacy? Gdzie to usłyszałam, przeczytałam? Czy rozmawiałam kiedykolwiek z taką osobą? Jeśli czegoś się dowiedziałam przed laty w szkole, czas to zweryfikować. Wyrobić w sobie nastawienie, że to, co wiemy, nie jest pewne, zwłaszcza jeśli dotyczy ludzi, których nie znamy. I przyjąć współodpowiedzialność. Nie myślmy, że skoro należymy do grupy większościowej, to nas nie dotyczy. Może dziś nie, ale to jest też nasza sprawa. Dziś władzy służy wzbudzanie niechęci wobec tej grupy, za chwilę będzie to inna grupa. Może nasza? Pytanie, jaki świat chcemy tworzyć dla nas, jaki pozostawić naszym dzieciom i wnukom…

 

Co jest przyczyną Twojej heteroseksualności

Większość osób LGBT spotyka się z różnymi założeniami na temat swojej seksualności. Mają poczucie, że muszą się z niej tłumaczyć. Zadaje się im pytania, z którymi nigdy nie spotykają się osoby heteroseksualne. A przecież orientacja seksualna nie dotyczy tylko osób nieheteroseksualnych. 
Przeczytaj poniższe pytania i postaraj się szczerze na nie odpowiedzieć: 

  1. Co jest przyczyną Twojej heteroseksualności? 
  2. Kiedy i w jaki sposób po raz pierwszy przyznałaś/przyznałeś przed sobą, że jesteś osobą heteroseksualną? 
  3. Kiedy zdecydowałaś/zdecydowałeś się powiedzieć bliskim o Twojej heteroseksualności? 
  4. Jeśli nigdy nie uprawiałaś/uprawiałeś seksu z osobą tej samej płci, to skąd wiesz, że to nie jest coś, czego potrzebujesz? 
  5. Zdecydowana większość osób molestujących dzieci to osoby heteroseksualne. Czy wystawianie dzieci na wpływ heteroseksualnych nauczycieli jest Twoim zdaniem bezpieczne? 
  6. Dlaczego do tego stopnia musisz się afiszować publicznie ze swoją heteroseksualnością? Naprawdę nie możesz jej okazywać dyskretnie, w domu? 
  7. Dlaczego dla osób heteroseksualnych seks jest taki ważny? 
  8. Jak się czułaś/czułeś, odpowiadając na te pytania? Dziwnie? Niekomfortowo? Jakby ktoś naruszał Twoje granice? Tak właśnie się czują osoby LGBT, którym często zadaje się podobne pytania. Ten kwestionariusz, przygotowany przez dr. Martina Rochlina, powstał po to, by pomóc nam zrozumieć, w jakiej sytuacji znajdują się osoby LGBT, kiedy słyszą te wszystkie pytania o kwestię ich orientacji. 

 Jak przełamać uprzedzenia

Nie jest łatwo pozbyć się zakorzenionych stereotypów i uprzedzeń. Dowodzą tego i wyniki badań, i nasze codzienne doświadczenia. Nie jest łatwo, ale można próbować. Istnieje kilka tropów.

Po pierwsze, kontakt z osobami, wobec których jesteśmy uprzedzeni. Najlepiej, jeśli jest to kontakt dobrowolny, polegający na współpracy, z osobami o równym sobie statusie i mający wsparcie w systemie (o to może być ostatnio trudno). 

Po drugie, włączanie i szukanie tego, co nas łączy. A łączy wiele. Przecież niezależnie od tego, co o kimś myślimy, podobnie jak on czy ona chcemy czuć się bezpiecznie, troszczymy się o naszych bliskich, cierpimy, gdy ktoś nas odrzuca. 

Po trzecie, wychodźmy poza spostrzeganie kategorialne. Każdego z nas można ująć na wielu wymiarach, nie tylko rasy, płci czy orientacji seksualnej. Nie traktujmy innej osoby jak przedstawiciela naznaczonej grupy mniejszościowej, lecz jako konkretnego człowieka, mającego niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju przemyślenia, marzenia, obawy. Wystarczy je poznać, jeśli sobie na to pozwolimy.

Po czwarte, starajmy się świadomie unikać stereotypowego myślenia o innych. Początkowo wywołać to może tzw. efekt sprężyny, czyli wzrost dostępności stereotypów w naszym myśleniu, szczególnie gdy coś nas
rozproszy i przestaniemy się kontrolować. 

Ale z czasem uważność na stereotypy i unikanie ich wejdzie nam w nawyk.

To nie kwestia wyboru

O czynnikach warunkujących kształtowanie się orientacji seksualnej

Rezultaty wielu badań pokazują, że orientacja seksualna odnosi się nie tylko do podejmowanych przez człowieka zachowań seksualnych, ale też do pożądania erotycznego czy pragnień o charakterze romantycznym. Elementem składającym się na to, co nazywamy orientacją seksualną, jest samoidentyfikacja, kwestia poczucia tożsamości, związania z określoną grupą (większościową lub mniejszościową). Gdzie należy szukać źródeł różnic w orientacji seksualnej? Przede wszystkim w badaniach prowadzonych z wykorzystaniem par bliźniąt mono- i dizygotycznych (jedno- i dwujajowych). Tego typu analizy pozwalają uwidocznić jakiego rodzaju czynniki (czy genetyczne, czy środowiskowe) odpowiedzialne są za różnice w zakresie danego zachowania. W przypadku orientacji seksualnej wykazano, że za znaczną część zmienności odpowiedzialne są wpływy genetyczne – tłumaczą one od 20 do 40 jej procent (w zależności od badania i płci – u mężczyzn dwukrotnie więcej niż u kobiet). Reszta wynika z aktywności tak zwanego środowiska specyficznego. Tym mianem określa się w genetyce zachowania indywidualny zasób doświadczeń środowiskowych – mogą to być jednakowo wpływy o charakterze relacyjnym, ale też biologicznym – na przykład w okresie życia prenatalnego. Rezultaty badań na bliźniętach potwierdzają analizy molekularne – w zeszłym roku opublikowano największe z dotychczasowych badań tego rodzaju, w którym wskazano geny odpowiadające za różnice w orientacji seksualnej. Wpływy biologiczne z okresu życia prenatalnego zostały z kolei ukazane w licznych badaniach dotyczących tak zwanej prenatalnej hipotezy androgenowej. W bardzo dużym skrócie mówi ona o tym, że różnice w orientacji seksualnej są efektem odmiennego stężenia androgenów i estrogenów (tak zwanych hormonów płciowych) w okresie życia prenatalnego. Wpływ tych hormonów uwidacznia się nie tylko w sferze funkcjonowania seksualnego ludzi, ale przejawia się również w różnicach w budowie i funkcji niektórych obszarów mózgu czy wskaźnikach budowy ciała. 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI