Miłość z przyzwyczajenia, czyli kto i dlaczego wchodzi w związki przechodzone?

Na temat

Wersja audio dostępna tylko dla prenumeratorów

Kup teraz

O takich związkach mówi się „przechodzone”, „zadeptane”. Relacje, z których ulatuje powietrze, w których para żyje razem, ale jakby obok siebie, gdzie każde skupione jest na JA, nierealizujące wspólnej płaszczyzny MY.

Taki obraz życia w związku, a jednak osobno, coraz częściej pojawia się w relacjach miłosnych. Często dotyka tych, którzy są ze sobą, ale z jakiegoś powodu nie rozwijają znajomości, nie pokonują kolejnych kamieni milowych. Tkwią ciągle na pierwszym etapie randkowania, choć mijają lata, a inni dookoła już dawno są po ślubie. Presja na ślub to nie jest nic dobrego, owszem. Ale czasem rozpaczliwe próby uniknięcia formalizacji związku sprawiają, że relacja zaczyna się rozpadać. Dlaczego tak się dzieje? 

Osobisty dobrostan 

Dawniej kultura i religia wyznaczały pewien z góry ustalony kanon wartości rodzinnych, w który większość ludzi potrzebowała się wpisać. W tym kanonie związek podzielony był na etapy, które należało pokonać, czego zwieńczeniem było „założenie rodziny”. Dzisiaj modele relacji przechodzą transformację, są różnorodne i wielowymiarowe. Bardziej niż etos rodziny interesuje nas osobisty dobrostan i potrzeba życia w zgodzie ze sobą, a nie wedle narzuconych norm. Nie chcemy czuć presji zamążpójścia czy formalizacji, część z nas nie czuje się na siłach, by mierzyć się z oczekiwaniami i presją, jaką niesie za sobą zakładanie rodziny. Czasami ów brak gotowości sprawia, że człowiek utyka na początkowym etapie – dość niezobowiązującego randkowania. Coraz więcej par prezentuje taki właśnie model związku – wieloletnie randkowanie pozbawione głębokich deklaracji. Trwanie przy sobie z równoczesną niezależnością. Pozornie to układ idealny, w praktyce, często w takich związkach występuje wypalenie i morze frustracji.

POLECAMY

Dawid i Sylwia 

Są parą od prawie 10 lat, związali się ze sobą tuż po studiach. Sylwia marzy o ślubie, ale dla Dawida to ciągle „za wcześnie”. Mnogość kłótni sprawia, że para zdecydowała się na terapię. Mężczyzna wyznaje na sesjach, że małżeństwo kojarzy mu się z więzienną celą. Jest przekonany, że po ślubie „wszystko runie i zgnuśnieje, że z romantycznej więzi pozostanie tylko proza życia i pogłębiająca się wzajemna niechęć”. Z ust Dawida pada kluczowe sformułowanie: „nie chcę żyć jak moi rodzice, dwoje nienawidzących się ludzi pod jednym dachem”.
Dzisiejsi dorośli z pokolenia millenialsów i „Z” przyglądają się konstruktowi rodziny z dużą refleksyjnością. Wielu pochodzi z tych dysfunkcyjnych, ma syndrom DDA (dorosłe dziecko alkoholika), nosi w pamięci ciężar nieudanego związku swoich rodziców. Patrząc na cierpienie rodziców, na uporczywe ich trwanie w nieudanych relacjach, np. przemocowych, może mieć w sobie automatyczną blokadę przed powtórzeniem scenariusza. Odstręcza wówczas myśl o formalizacji relacji, a człowiek może świadomie lub nie unikać poważnego zaangażowania i wiążących deklaracji. Może być osobą stale poszukującą, stale nienasyconą, skorą do częstego poszukiwania doznań. Na myśl o stabilizacji ogarniać ją będzie trwoga, bowiem małżeństwo błyskawiczne może się kojarzyć z cierpieniem, rozczarowaniem, z traumą, jakiej zaznała. Takie osoby, kiedy nie „przepracowują” terapeutycznie swoich wczesnych doświadczeń, jawią się jako partnerzy nieodpowiedzialni, tacy, którzy chcą ciągle frywolnie randkować, zamiast zająć się budowaniem „domowego ogniska”. Oni sami nie mają świadomości, że ich beztroska postawa: „A po co formalizować, skoro jest nam miło?” to wyraz obawy przed zranieniem, przed powtórzeniem ciężkich doświadczeń z dzieciństwa. Część ludzi, mając w pamięci dramatyczne sceny z domu, odczuwa ucisk w żołądku na myśl o zakładaniu rodziny. Pojawiają się wątpliwości, czy będę umiał/umiała stworzyć relację, która nie będzie przypominać tego toksycznego bagna, z którego się wywodzę? Czy potrafię stanąć na wysokości zadania i być mężem/żoną, nie mając dobrego wzorca?
Dawid i Sylwia postanowili przeciwdziałać kryzysowi. Finalnie mężczyzna zdecydował się na terapię indywidualną, podczas której będzie przyglądał się swoim przekonaniom o relacjach, które wyniósł z domu rodzinnego i spróbuje pozbyć się negatywnej wizji rodziny na rzecz realistycznego podejścia do instytucji małżeństwa jako umowy dwojga dorosłych, nad którą można pracować wspólnie i dbać w taki sposób, by zapobiec rzeczonemu „zgnuśnieniu”. Dawid na terapii pozbędzie się prawdopodobnie magicznego myślenia, że po złożeniu przysięgi automatycznie następuje rozpad miłości, zobaczy, że to on i partnerka mają realny wpływ na jakość ich związku. Zaufa, że trudne dzieciństwo wcale nie musi determino...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI