Języczek u wagi

Zdrowie i choroby Laboratorium

Nie ma cudownych środków odchudzających ani magicznych diet, a próby odchudzania rychło mogą przysporzyć nam dodatkowych kilogramów. Możemy jednak odzyskać kontrolę nad tym, co, kiedy i jak jemy. A wtedy spada ryzyko, że utyjemy.

Dorota Krzemionka: – Jest Pani nie tylko autorką modelu odzyskiwania kontroli nad jedzeniem, ale przeprowadziła Pani skuteczną zmianę siebie, swojej wagi. Ile Pani schudła?
Grażyna Wieczorkowska-Wierzbińska:
– W sumie 60 kg, co nie znaczy, że kiedyś ważyłam 60 kg więcej; moja waga, niestety, zmienia się cyklicznie. Można schudnąć nawet 20 kg i więcej. Wszyscy patologicznie otyli mają takie sukcesy w odchudzaniu, ale tak naprawdę są one zapowiedzią porażki. Schudnąć nie jest problemem.

Problemem jest utrzymać wagę. Pani to się udało...
– Ale wystarczy, że się zagapię i znów tyję. W moim przypadku warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, utrzymania wagi jest aktywność fizyczna. Niestety, jestem typem kanapowca. Jeśli mam do wyboru aktywność intelektualną bądź fizyczną, wybieram to pierwsze. Gdy przestaję się ruszać, natychmiast tyję, bo spada mi metabolizm. Doświadczam ciągłego konfliktu między moją pracą a utrzymaniem wagi. Dopiero niedawno zrozumiałam, na czym polega mój problem. Ważnym dla naszego samopoczucia aminokwasem jest L-tryptofan, który jest dostarczany z pożywieniem. Jest on przetwarzany na serotoninę, o ile uda mu się pokonać barierę krew – mózg, która chroni mózg przed toksynami i innymi szkodliwymi substancjami. Bramka jest wąska, co powoduje konieczność rywalizacji między różnymi aminokwasami. Niestety, tryptofan ma niską pozycję i jego szanse na wygranie rywalizacji są zazwyczaj niewielkie. W dwóch sytuacjach może bez przeszkód przedostać się do mózgu – po wysiłku fizycznym i po spożyciu słodyczy, bo konkurujące z nim aminokwasy są kierowane do mięśni. Oznacza to, że możemy poprawić swoje samopoczucie, ruszając się bądź jedząc słodycze. Pierwszy sposób oczywiście jest zdrowszy, choć mniej dostępny.

Musimy się ruszyć, aby poczuć się dobrze...
– Problem w tym, że gdy jest mi przyjemnie, mój mózg jest uśpiony. Od lat, gdy tylko zaczynam pracować intensywnie, natychmiast przestaję się ruszać. Dotąd tłumaczyłam to sobie tak, że muszę mieć całą energię na pracę intelektualną.

A okazuje się, że chodzi o to, by tryptofan nie usypiał procesów intelektualnych. Od lat zajmuje się Pani psychologicznymi ograniczeniami w zmianie siebie, w tym w zmianie wagi. Pisze Pani, że rosnąca liczba osób otyłych to porażka psychologii. Dlaczego?
– Interesują mnie nie ci, którzy ważą parę kilogramów za dużo. Badania dowodzą, że to wcale nie jest tak szkodliwe, jak nam usiłowano wmówić. Dramatycznie jednak rośnie grupa osób patologicznie otyłych. To jest porażka psychologii, ponieważ po przekroczeniu pewnej wagi psychologiczne oddziaływania przestają być skuteczne. Podobnie jest w przypadku anoreksji. Liczba psychodietetyków rośnie, ale liczba osób otyłych rośnie szybciej, dlatego mówię o porażce.

Skąd ta epidemia otyłości?
– Przyczyn jest wiele. Jedną z nich jest dostępność jedzenia. Brian Wansink, autor Beztroskiego jedzenia, dowiódł eksperymentalnie, że z większego kubełka popcornu ludzie zjedli średnio o połowę więcej niż z mniejszego, nawet jeśli kukurydza smakowała okropnie. Sama obecność jedzenia aktywizuje bowiem połączenia z zachowaniem. Są ludzie – ja do nich należę – którzy mają nawyki, wyuczone w dzieciństwie, zjadania do końca tego, co mają na talerzu. I nawet teraz, choć wiem, że to nieracjonalne, czuję wewnętrzny przymus, aby nie zostawiać resztek. Innym powodem otyłości jest zmniejszenie się kontroli społecznej. Jemy często w samotności, przed telewizorem lub komputerem, i nie krępujemy się – wtedy jemy więcej, niż gdybyśmy jedli z innymi. Do tego dochodzi coraz mniejsza aktywność fizyczna. W jakimś stopniu prawdziwe zapewne są też hipotezy ekologiczne: zanieczyszczone powietrze, wirusy, przetworzona żywność z hormonami.

Są być może prawdziwe, ale ryzykowne...
– Tak, bo zwalniają nas z odpowiedzialności. Skoro nie mamy wpływu na powietrze, uznajemy, że nic nie możemy zrobić z naszą wagą.

A możemy coś zrobić? Czy mamy wpływ na to, ile ważymy?
– Nasza waga zależy od wielu czynników pozostających poza naszą kontrolą, takich jak: geny, hormony, wiek, metabolizm czy wspomniane wirusy. Waga nie jest więc własnością w pełni modyfikowalną, jak sądzi większość odchudzających się osób. Czy nam się to podoba, czy nie, są wśród nas ratlerki i boksery. Różnimy się nie tylko wzrostem, ale i budową ciała, tempem metabolizmu. Nikt nie próbuje zmienić swojego wzrostu, a wiele osób uznaje, że ich waga jest kwestią wyboru. Kobiety boksery chcą być ratlerkami, mężczyźni odwrotnie. Te nierealistyczne oczekiwania biorą się z epatowania przykładami osób, które spektakularnie się odchudziły. W rezultacie wiele osób wierzy, że można się dowolnie odchudzić. Myślą sobie: też zrzucę kilogramy, jeśli tylko zechcę. Zaczynają diety i głodówki.

I to jest początek prawdziwych problemów z wagą...
– Tak, lekarstwo okazuje się często gorsze niż choroba. Odchudzanie się nie ma sensu, jeśli nie usuniemy przyczyny tycia. U wielu osób nadmierne jedzenie jest wynikiem różnych problemów emocjonalnych. Jeśli siłą woli „wycisną” z siebie zbędne kilogramy, nie ruszając powodów tycia, będą szukać innych sposobów wypełnienia sobie pustki psychicznej. Wszyscy, którzy schudli, łącznie ze mną, są przekonani, że już nigdy nie utyją. Skoro tyle nas kosztowało zrzucenie wagi, wierzymy, że nie dopuścimy do przytycia. Ale w przypadku ponad 90 procent osób, które schudły, dzieje się inaczej! Jestem przeciwniczką restrykcyjnych diet; uważam, że to jedna z przyczyn nadwagi. Zgodnie z teorią hamowanego łakomstwa Polivy i Hermana, próby kontrolowania wagi ciała poprzez ograniczanie jedzenia prowadzą do rozregulowania systemu samoregulacji organizmu.

To niepokojące, biorąc pod uwagę, że według danych blisko 90 proc. kobiet o normalnej wad...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI