Choć Szlemiel był leniem, śpiochem i łakomczuchem, zawsze marzył o podróżach. Słyszał nieraz opowieści o dalekich krajach, rozległych pustyniach, głębokich oceanach i wysokich szczytach górskich. Często rozmawiał ze swoją żoną, Szlemielową, że chciałby się wybrać na jakąś długą wyprawę.
– Dalekie podróże nie są dla szlemiela – odpowiadała stale połowica. – Ty lepiej siedź w chałupie i pilnuj dzieci, a ja pójdę na targ handlować.
Ale Szlemiel nie potrafił uwolnić się od marzeń o zobaczeniu wielkiego świata i jego cudów.
Pewnego razu usłyszał niesamowitą opowieść na temat Warszawy. Jakie tam są piękne ulice, jakie wysokie budynki, jakie ekskluzywne sklepy. I postanowił, że musi to miasto zobaczyć na własne oczy. Wiedział, że taka podróż wymaga przygotowań. Ale cóż on mógł spakować na drogę? Nic nie posiadał, oprócz starej kapoty i znoszonych butów, które codziennie zakładał.
Któregoś ranka, kiedy Szlemielowa poszła z koszami na targ, a dzieci do chederu, Szlemiel zawinął w chustkę parę kromek chleba, cebulę oraz główkę czosnku i bez słowa wyruszył pieszo do Warszawy.
W Chełmie była ulica, którą nazywano Warszawska i Szlemiel zrozumiał, że prowadzi do Warszawy. Po drodze zaczepiało go parę osób, pytając, gdzie idzie.
– Do Warszawy – odpowiadał.
– A co będziesz robić w tej Warszawie? – ciągnięto go za język.
– A co ja robię w Chełmie?!
POLECAMY
Wkrótce znalazł się za miastem. Szedł powoli, bo miał podarte buty, przetarte podeszwy. Z czasem zniknęły domy i sklepy, a pojawiły się łąki i pola. Minął chłopa orzącego pługiem zaprzęgniętym w woła. Po kilku godzinach wędrówki poczuł się tak zmęczony, że nawet stracił apetyt. Strudzony położył się w trawie przy drodze, a ułożywszy się do drzemki, pomyślał: „Kiedy zasnę, mogę zapomnieć, w którym kierunku droga prowadzi do Chełma, a w którym do Warszawy”. W tejże chwili wpadł na pomysł; zzute buty (uwierały i obcierały stopy) postawił na skraju drogi czubkami w stronę Warszawy (obcasy wskazywały kierunek Chełma). Wnet zasnął i przyśniło mu się, że jest piekarzem wypiekającym placki z cebulą i makiem. Klienci przychodzą, by je kupić, ale Szlemiel powiada:
– Te cebulaki nie są na sprzedaż.
– A na co?
– Są dla mnie, dla żony i dzieci.
Później przyśniło mu się jeszcze, że został kajzerem Chełma. Zamiast płacenia podatków każdy mieszkaniec musi, raz do roku, dostarczyć mu garnek konfitur. On, Szlemiel, siedzi na tronie, Szlemielowa, książęta i księżniczki u jego boku, wszyscy jedzą cebulowe placki i raczą się konfiturami. Potem cała rodzina wsiada do karocy i jedzie do Warszawy, do Ameryki, a także nad rzekę Sambation2, która sześć dni w tygodniu wyrzuca z siebie kamienie, a odpoczywa wyłącznie w szabat...
Niedaleko drogi mieszkał kowal, który miał tam także swoją kuźnię. Kiedy wyszedł na zewnątrz i zobaczył śpiącego Szlemiela oraz starannie ustawione buty, których obcasy wskazywały kierunek Chełma, a czubki najbliższą wioskę, dla żartu obrócił je. Teraz czubki wskazywały drogę do Chełma, a obcasy kierunek do wsi.
Szlemiel obudził się wypoczęty, ale bardzo głodny. Wyjął kromkę chleba, natarł ją czosnkiem i ugryzł kawałek cebuli. Potem ruszył dalej w drogę do Warszawy...
Idąc, zauważył, że wszystko wygląda dziwnie znajomo. Rozpoznawał domy, które widział wcześniej, a także ludzi. Zdumiał się. Czy to możliwe, żeby doszedł tak szybko do jakiegoś miasta i dlaczego jest ono tak podobne do Chełma? Zatrzymał kogoś i zapytał:
– Jak się nazywa to miasto, w którym się właśnie znajduję?
– Jak się nazywa?! Przecież to Chełm!
Szlemiel przez chwilę stał jak wryty. Jak to możliwe? Przecież wyszedł z Chełma – jakim cudem miałby się w nim znowu znaleźć? Zaczął pocierać sobie czoło i natychmiast rozwikłał zagadkę. Są oczywiście dwa Chełmy i on, Szlemiel, doszedł właśnie do tego drugiego. Ale jak wyjaśnić tak wielkie podobieństwa tutejszych ulic, domów i ludzi do tych z Chełma, z którego wyszedł? Długo zachodził w głowę, aż w końcu przypomniał sobie pewną sentencję, którą usłyszał kiedyś w chederze: „Sadana dearia chad hu”3 (Ziemia jest wszędzie taka sama). Wygląda na to, że drugi Chełm ma identyczną zabudowę (ulice, domy) i mieszkańców, co pierwszy. To odkrycie sprawiło mu ogromną satysfakcję. Szlemiel chciał się przekonać, czy tutaj znajduje się ulica i dom podobny do tego, w którym mieszkał. Szybko udało mu się odszukać identyczną uliczkę i domek. Zapadł już wieczór. Otworzył drzwi i ku swemu zdumieniu ujrzał żonę, Szlemielową, oraz dzieci. Wszystko wyglądało dokładnie, kubek w kubek, jak u niego w sztubie. Szlemielowa natychmiast zaczęła go besztać.
– Szlemiel, gdzieżeś zniknął? Wyszedłeś sam z domu. Gdzieś ty się podziewał? I co tam nosisz w tym węzełku na kiju?
Dzieci, małe Szlemielki, podbiegły do niego, wołając:
– Tato, gdzie byleś?
Szlemiela zamurowało na chwilę, po czym rzekł:
– Kobieto, nie jestem twoim mężem ani waszym ojcem, dzieci.
– Czyś ty stracił resztki rozumu?!...