W poszukiwaniu organiczności

Poradnik pozytywnego myślenia na czas wyzwań

Postanowiłam, że pójdę na jogę w tym obcym mieście – często tak robię, kiedy jestem gdzieś przejazdem i mam wolne popołudnie. Poszłam na zajęcia dla zaawansowanych: były trudne, ale miałam wrażenie, że dałam radę. Zrobiłam powitania słońca, półksiężyce, mostki, świecę i warianty w świecy. Stałam na głowie i przedramionach. Za czwartą próbą weszłam do stania na rękach, wytrwałam parę oddechów, męcząc się okrutnie w trzecim wojowniku, szczególnie dla mnie niełatwym, bo stanie na jednej nodze, z drugą uniesioną w tyle pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i rękami wyciągniętymi w jej przedłużeniu nie może być łatwe dla kogoś z tak rozwibrowaną głową jak moja. Po zajęciach podeszłam do nauczyciela, żeby zapłacić – widzieliśmy się drugi raz, chociaż on myślał, że pierwszy: nie zapamiętał mnie z poprzednich zajęć, z których wyszłam w prymusowym uniesieniu, bo wtedy spytał mnie, czy jestem nauczycielką. Tym razem jednak, wydając mi resztę ze stówki, powiedział coś zupełnie innego, mniej więcej: „Nie znam cię, ale patrzyłem na twoją praktykę i powiem ci, że pracujesz strasznie mechanicznie. Nie ma w tym miękkości, wchodzisz do pozycji, bach, robisz, wychodzisz, bach – jakbyś była oderwana od ciała”. Serio? Czternaście lat po tym, gdy zaczęłam regularną praktykę jogi. Kilka lat po tym, gdy zaczęłam pisać teksty o znaczeniu kontaktu z ciałem. Kilkanaście imprez rodzinnych i towarzyskich, na których wymądrzałam się wokół tego wątku co niemiara – ja ćwiczyłam mechanicznie? Po fali wściekłości, sprawdzeniu opinii o tamtym nauczycielu z nadzieją, że nie będą za dobre (były bardzo dobre), po rozmowie z moim ulubionym krakowskim nauczycielem, który złagodził diagnozę tamtego, ale jej nie odrzucił, po wygrażaniu pięścią niebiosom i uroczystemu oświadczeniu...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI