Terapeuta czy hochsztapler?

Psychologia i życie

Po czym poznać rzetelnego psychoterapeutę? Nie ocenia, nie potępia, nie stawia szybkich diagnoz. Słucha, szanuje i stara się zrozumieć. Kontakt z nim daje nam nadzieję.

JOANNA PIEKARSKA: Czasem mam ochotę udusić szefa. Wszystko mnie złości... Czy to normalne? – zastanawia się niejeden z nas. I z tym niepokojem zgłaszamy się niekiedy na terapię. Co Pani na to jako terapeutka?

NANCY MCWILLIAMS: Na pewno nie spieszę się z zapewnianiem tej osoby, że wszystko z nią w porządku. Ani z ujawnianiem, że zauważam w niej coś, co odbiega od normy. Słucham jej uważnie, dopytuję o szczegóły. Na przykład o to, co sprawia, że się martwi, czy jest normalna. Nawet jeśli z mojego punktu widzenia wydaje się całkiem zdrowa, to jednak istnieje coś, co ją niepokoi, i jako terapeuta próbuję to zrozumieć. Może w jej życiu zdarzyło się coś, co budzi ten niepokój? A może te objawy wskazują na początek poważniejszego zaburzenia? Trzeba to sprawdzić. Ważne jednak, by na początku terapeuta niczego nie zakładał.

Jakaś diagnoza jest jednak konieczna. Czy nie zasłania ona pacjenta? Czy nie sprawia, że trudno dostrzec te aspekty, które nie mieszczą się w danym zaburzeniu?

Standardowa diagnoza psychiatryczna – taka, jaką proponują DSM i ICD [patrz słowniczek] – rzeczywiście szufladkuje i stwarza fałszywe poczucie, że problemy psychiczne są czymś obiektywnym, co się ma, a nie żywym, zmiennym procesem. A dobra diagnoza nigdy się nie kończy, ponieważ nieustannie jako terapeuci rewidujemy nasz sposób myślenia. W diagnostyce medycznej też pomału odchodzi się od widzenia chorób jako zbioru objawów, a coraz częściej lekarz patrzy na człowieka holistycznie. Gorączka czy wysypka mogą być symptomami wielu różnych schorzeń, podobnie jest z depresją. Stwierdzenie, że ktoś jest w depresji, to jeszcze nie diagnoza. Aby się nią stała, musi zawierać jakiś rodzaj rozumienia, co ten objaw oznacza u konkretnej osoby. Uwzględnia przy tym jej osobowość i sytuację życiową. 

Gdyby jednak terapeuci w ogóle nie próbowali pacjenta zdiagnozować, to też byłoby niebezpieczne. 

Tak, potrzebujemy czegoś, co nada kierunek naszemu myśleniu o pacjencie. Nie wydaje mi się możliwe, by terapeuta nie przyjmował żadnego klucza. Natomiast rzecz w tym, by się do niego za bardzo nie przywiązywał i zachował otwartość w relacji z osobą. Zawsze bowiem pozostanie coś, czego moglibyśmy się jeszcze o niej dowiedzieć i co do czego się mylimy. Szczególnie młodzi terapeuci chcieliby mieć pewność co do diagnozy. I trudno im zatrzymać się w pół drogi między nadmierną pewnością, wyrażającą się w poczuciu „to jasne, mój pacjent ma dokładnie to i to”, a totalną niepewnością: „zupełnie nie wiem, co mu dolega”. Poruszam się z pacjentem w tej przestrzeni pomiędzy, a kiedy pyta: „To co mi dolega?”, podaję mu wspomniany DSM i mówię: Co z tego wydaje się panu/pani najbliższe?

POLECAMY

Jak wygląda ta mapa zaburzeń? Jak je Pani porządkuje?

Przede wszystkim rozróżniam trzy poziomy organizacji osobowości. Pierwszy to poziom neuroty...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI