Powrót z kukułczego gniazda

Zdrowie i choroby Laboratorium

Izolujemy chorych psychicznie, nawet gdy są już po leczeniu. Dzieje się tak z lęku i braku empatii, a także z obawy przed cudzym cierpieniem - mówi prof. Jacek Bomba.

Krystyna Rożnowska: Historia psychiatrii przypomina raczej dzieje kryminalistyki niż medycyny. Skąd w ludziach tyle okrucieństwa wobec chorych psychicznie?
Jacek Bomba: Istnieje wiele tego przyczyn. Jedną z najważniejszych, o której pisał prof. Antoni Kępiński, jest lęk, jaki chorzy psychicznie budzą swoją odmiennością. Często zachowują się niekonwencjonalnie, bywają więc odbierani jako niebezpieczni. Co więcej, ich inność hamuje empatię, stąd trudno nam współodczuwać z nimi. Od lęku zaś już tylko krok do agresji. Do tego dochodzą czynniki społeczne – chorzy wymagają opieki, często przysparzają problemów. Chrześcijańskie miłosierdzie nakazuje zaopiekować się nimi, a nie zawsze jest to możliwe. Oddanie ich do szpitala rodzi w wielu osobach poczucie winy, które trzeba jakoś usprawiedliwić, przerzucić na kogoś winę... najczęściej właśnie na chorych.

Zaburzenia psychiczne towarzyszą ludziom od zawsze...
Ale koncepcja choroby psychicznej jest stosunkowo nowa. Wcześniej psychikę wiązano z duszą, a dusza nie może chorować. Zaburzenia psychiczne traktowano więc jako interwencję nadprzyrodzonych sił – nawiedzenia lub opętania, zaś opętanie przez Złego uważano za skutek grzechu. Były też czasy, gdy chorych psychicznie uznawano za bliższych Bogu – wtedy cieszyli się uznaniem.

W zachowaniach tych ludzi nie dostrzegano przejawów choroby. Kiedy to się zmieniło?
Początek nowożytnej psychiatrii wiąże się z racjonalizmem i przypada na XVIII wiek. Wtedy zaburzenia psychiczne zaczęto nazywać chorobą umysłową, przyjmując, że to skutek utraty rozumu. Jako dyscyplina medyczna psychiatria pojawiła się dopiero w XIX wieku. Uważano, że głównym kryterium choroby psychicznej jest utrata krytycyzmu, prowadząca do braku świadomości choroby.

Pierwsze próby leczenia choroby psychicznej bywały bardziej dotkliwe niż ona sama. Choćby lobotomia, wykonywana jeszcze w połowie XX wieku – przez oczodół wbijano w mózg szpikulec, by przeciąć włókna łączące płaty czołowe z międzymózgowiem. Powodowało to nieodwracalną utratę samoświadomości. Grozę budziły też elektrowstrząsy....
Myśli pani, że stosowanie tych metod było wyrazem agresji wobec chorych? Oczywiście, mogą się trafić wśród personelu osoby, które na bezbronnych chorych rozładowują swą agresję. Ale wspomniane zabiegi miały uzasadnienie w teorii. Na przykład elektrowstrząsy wprowadzono, by wywołać duży napad padaczkowy, bo posiadano wówczas dowody, że jeśli ktoś choruje na padaczkę, to nie grozi mu schizofrenia, gdyż napad padaczkowy rozładowuje napięcie. Być może za ileś lat metody, które teraz stosujemy, także zostaną krytycznie ocenione. Zresztą elektrowstrząsy wykonuje się – przy pełnym znieczuleniu – do dziś i okazują się skuteczne, zwłaszcza w pewnych opornych na leki stanach depresji. Również psychochirurgia, a właściwie neurochirurgia, jest stosowana w pewnych zaburzeniach, które nie poddają się ani farmakoterapii, ani psychoterapii.

W Szpitalu Psychiatrycznym im. Babińskiego w Krakowie poznałam panią Janinę Srokę, emerytowaną pielęgniarkę pracującą tam od przedwojnia. Opowiadała, że pacjentów z zaburzeniami psychicznymi na tle kiły najpierw zakażano malarią. Po co?
Chodziło o spowodowanie wysokiej gorączki, która miała zabijać krętki blade wywołujące kiłę – wtedy nie było na nie innego sposobu. Dopiero gdy wynaleziono penicylinę, okazało się, że leczy ona nie tylko infekcję kiłową, ale też choroby umysłowe występujące w zaawans...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI