Bo życie mnie przerasta
Rudowłosa Patrycja zapala papierosa.
– Miałam wtedy 15 lat – zaczyna swoją opowieść. – Mieszkałam z rodzicami i bratem na odludziu. Tata był leśnikiem. Pił, a po pijaku robił awantury. Bił, kopał, w szale chwytał nóż i rzucał nim o ścianę. Pamiętam, jak raz wybił szybę w oknie, a mama wzięła kabel do ręki i powiedziała, że idzie się powiesić w stodole.
Patrycja milknie. Zaciąga się i powoli wypuszcza dym kącikiem ust.
– Nie, nikt nie wiedział, co się u nas działo – mówi po chwili. – Przemoc domową ukrywało się wtedy przed światem.
W mamie coś pękło, gdy uderzył ją przy nas. We mnie, gdy wsadził mi kosz śmieci na głowę.
Pobiegłam do łazienki. Chwyciłam żyletkę. I zrobiłam pierwszą sznytę.
POLECAMY
Czy bałam się bólu? Nie. Choć przemknęło mi przez myśl, że to może być gorsze od tego, co rozsadzało mi mózg. Ale widok krwi dał mi ukojenie. Odtąd za każdym razem, gdy działo się coś złego, cięłam się.
Tata przez alkohol stracił pracę. Rodzice zostali z bratem na starych śmieciach, a mnie wysłali do babci. Nie miałyśmy dobrego kontaktu. Nie obchodziło jej, co się ze mną dzieje. Dawała mi jeść i tyle. Rodziców odwiedzałam w weekendy, ale tam wciąż były awantury. Wracałam pocięta i mówiłam babci, że zadrapałam się o krzaki. Kupowała te wytłumaczenia. Tylko raz, gdy miałam 21 lat przestraszyłam się i wezwałam karetkę pogotowia. Byłam bez pracy, bez pieniędzy, z małym dzieckiem. Ratownicy medyczni opatrzyli mi ranę i napisali, że nie zgadzam się na przewiezienie do szpitala. No bo z kim miałam zostawić dzieciaka? Za to urzędniczki z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, który mnie wtedy wspierał finansowo, ostrzegły, że jeśli jeszcze raz się potnę, wyślą mnie do psychiatryka, a córkę zabiorą. Odtąd okaleczałam się tylko wtedy, gdy za dużo wypiłam, gdy życie mnie przerastało. Taką właśnie miałam emocjonalną potrzebę.
Po śmierci mamy, która zginęła w wypadku samochodowym pięć lat temu, poczułam, że nie dam sobie już dłużej sama rady. Dostałam się do psychiatry. A tam okazało się, że moja depresja i stany lękowe to nic nowego, że one ciągną się za mną od kilkunastu lat. I gdyby ktoś się o mnie w dzieciństwie zatroszczył, wysłał do lekarza, może potrafiłabym teraz lepiej ogarnąć życie. A może gdyby mama znalazła pomoc i siłę, by odejść od ojca, gdy jeszcze byliśmy mali, wszystko potoczyłoby się inaczej? Trwała przy nim 18 lat. A on zdążył przez ten czas zniszczyć i ją, i mnie, i brata, a na koniec siebie – jest bezdomny, zbiera śmieci.
Co teraz? W czerwcu skończę 31 lat. Mam partnera, dwójkę dzieci. Chodzę regularnie do psychologa. Moje blizny zakrywają tatuaże, jak ten – sztylet z czaszką owinięty drutem kolczastym, na lewym przedramieniu. Ostatni raz pocięłam się trzy miesiące temu.
Potrafimy być dla siebie okrutni
Dr n. med. Krzysztof Szwajca, specjalista psychiatra, nauczyciel akademicki w Klinice Psychiatrii i Psychoterapii Dzieci i Młodzieży Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ, nie ma wątpliwości: – Jeśli w dzieciństwie byliśmy narażeni na dużą ilość negatywnych zdarzeń, istnieje spore prawdopodobieństwo, że będziemy się samouszkadzać, sięgać po narkotyki, uwikłamy się w przemoc jako jej ofiary lub sprawcy. Właśnie takie wnioski płyną ze studium negatywnych wydarzeń dzieciństwa ACE (ang. Adverse Childhood Experience).
– Czym jest samouszkodzenie? – powtarza moje pytanie Krzysztof Szwajca. – To celowe zadawanie sobie bólu poprzez atakowanie siebie, jednak bez intencji samobójczej. To może być kaleczenie się ostrym narzędziem, przypalanie skóry, rozdrapywanie gojących się ran, uderzanie się głową lub ręką o ścianę, czasem gryzienie się czy podduszanie. Tak, samouszkodzenia wydają się absurdalne i tajemnicze. Zazwyczaj przecież unikamy bólu, chcemy dobrze żyć, odnosić sukcesy. Regularne atakowanie swojego ciała jest więc na pierwszy rzut oka sprzeczne z naszymi potrzebami. I z tej perspektywy niezrozumiałe. Nie tylko dla bliskich osób, których ten problem dotyczy, lecz także dla profesjonalistów. I o ile osoby zagrożone samobójstwem z reguły poszukują pomocy, o tyle osoby przewlekle się samouszkadzające najczęściej nie mówią o tym nikomu, bagatelizują rany, podają inne przyczyny fizycznych uszkodzeń – na przykład, że „to tylko takie tam zadrapanie”.
– Jak bym to opisał? – wzdycha Krzysztof Szwajca. – To jest taki krzyk, sygnał, rana. Nawet jak jest ukryta na podbrzuszu, brzuchu, piersiach czy stopach i nikt jej nie zobaczy, jest komunikatem i dowodem, że komuś jest źle, że został skrzywdzony, że cierpi. Może być tak, że w trudnym momencie życia odkryjemy, że ból fizyczny przynosi nam ulgę i pomaga radzić sobie z bólem psychicznym. Jeśli mamy trudności z regulacją emocji z przeszłości, żyjemy pod dużym napięciem, trudno nam się uspokoić i wyciszyć, to ten mechanizm może się okazać dla niektórych atrakcyjny, bo dotąd miotaliśmy się, byliśmy przytłoczeni przez emocje, bliscy zwariowania, a w niektórych przypadkach nawet bliscy śmierci. Samouszkodzenia są jednak skuteczne krótkoterminowo i tylko przez chwilę dają nam poczucie kontroli nad emocjami. Co istotne, atak na ciało – przerwanie ciągłości tkanek – uruchamia endogenne opioidy, naturalne substancje produkowane w mózgu, które mają działanie znieczulające i euforyzujące. Ale długoterminowo samouszkodzenia zamrażają pracę nad emocjami i nie pozwalają się rozwijać. W efekcie zwiększają ryzyko śmierci samobójczej.
– W jakim wieku ludzie zaczynają się samouszkadzać? – pytam.
– W wieku 12–13 lat – odpowiada Krzysztof Szwajca. – Przykładowo dzieci, które dotąd wdawały się w bójki, odkrywają nagle, że mogą inaczej radzić sobie z emocjami. Przestają atakować innych, bo atakują siebie. Najbardziej rozpowszechnione są samouszkodzenia w grupie wiekowej 15–16 lat. Potem stopniowo tracą na znaczeniu. Co ciekawe, występują bez wyjątku we wszystkich klasach społecznych, kulturach i grupach etnicznych. Proszę sobie wyobrazić, że w latach 90. XX wieku,
zidentyfikowano w USA grupę osób, która dobrze sobie radziła w życiu, skończyła renomowane uniwersytety, pochodziła z tak zwanych dobrych rodzin, miała na koncie sukcesy. A jednak się samouszkadzała. Taka była ich reakcja na stres, wysokie oczekiwania środowiska, ambicje rodzinne. Nieraz jest tak, że gdy rodzice kładą ciężar na sukces czy edukację dziecka, zaniedbują tak ważne elementy, jak dawanie ciepła i wsparcia. Samouszkodzenia są również krzykiem rozpaczy tych, którzy nie mają głosu, którzy nie umieją inaczej wyrazić, że jest im źle – mam tu na myśli dzieci z domu dziecka, osoby osadzone w zakładach karnych, migrantów, mniejszości seksualne.
Tak, jeśli mamy złe życie czy traumatyczne doświadczenia, często jesteśmy dla siebie okrutni i tak też traktujemy swoje ciało. I jedyny moment, kiedy pozwalamy sobie na współczucie i troskę, to ten, gdy opatrujemy rany.
Bo z krwią wypływa trucizna
Natalia doskonale wie, o czym mówi dr n. med. Krzysztof Szwajca. Przez wiele lat była dla siebie okrutna i nieraz karała swoje ciało. Nie chce jednak rozmawiać o tym w cztery oczy. Umawiamy się więc, że opowie swoją historię w formie listu do czytelników. Oto on:
„Cześć, jestem Natalia. Mam 27 lat. Byłam kiedyś zdrową dziewczynką, nastolatką, kobietą. I nagle, jednego dnia sześć lat temu, wszystko się zawaliło.
To był gwałt.
Dobrze pamiętam pierwszy raz, gdy się samouszkodziłam: Mam wtedy 22 lata. Z powodu myśli samobójczych trafiam do szpitala na oddział zamknięty. Znajduję temperówkę i wyciągam z niej ostrze. Idę do łazienki, tnę się. Ktoś krzyczy, zbiegają się pielęgniarki, zaprowadzają mnie na szycie.
Odtąd okaleczam się regularnie czy to w szpitalu, czy w domu. Zawsze w sytuacjach stresowych. Podczas konfliktów tnę się, by rozluźnić spinające emocje, by zapomnieć o problemie i skupić się na bólu. Robię to też z chęci ukarania siebie. Czasami tak bardzo walczę ze sobą, bo wydaje mi się, że wszystkie choroby, jakie mnie dopadły, to wyłącznie moja wina. I karzę się jeszcze dotkliwiej.
Tak, czasem moje psychiczne cierpienie jest tak silne, że wolę od niego fizyczny ból. Chcę, by »trucizna«, która wydaje się zatruwać moje ciało i myśli, wypłynęła z krwią.
Poza tym muszę wyznać szczerze, lubię czuć się zaopiekowana. I choć pierwotnie wcale nie chodziło mi o zwrócenie na siebie uwagi, okazało się, że okaleczanie się jest jedynym sposobem, bym poczuła się chciana. Za każdym razem, gdy lekarz opatrywał mi rany, myślałam, że skoro tak o mnie dba, to może jednak jestem choć odrobinę ważna.
Podczas kolejnych pobytów w szpitalu psychiatrycznym zdiagnozowano u mnie między innymi zaburzenie osobowości borderline. Dziś jestem w terapii. Zaczęłam ją kilka miesięcy temu. Regularnie odwiedzam też psychiatrę, któremu ufam i który ustawił mi leki. Pomagają mi różne zajęcia – podczas malowania przelewam emocje na papier, śpiewając uzewnętrzniam uczucia, jeżdżąc na rowerze mogę wyżyć się i zredukować napięcie.
Od kilku miesięcy nie okaleczam się. Wstydzę się blizn na ciele. Musicie wiedzieć, że każdy robi TO z innych powodów. Nie wydawajcie więc pochopnych ocen”.
I nie pytajcie „dlaczego?”
„Muszę zabić ból psychiczny”, „chcę coś poczuć”, „to za karę”, „nie chcę odstawać od grupy rówieśniczej” czy „źle się czuję w moim ciele” – opowiadają młodzi ludzie, którzy kontaktują się z telefonem zaufania 116 111, piszą na czacie lub wysyłają e-maile przez stronę: 116111.pl Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę (FDDS).
– Zanim jednak usłyszę czy zobaczę te słowa, wiem, że muszę zdobyć zaufanie nastolatków – mówi Katarzyna Talacha, psycholożka, prawniczka, która jako konsultantka w FDDS odbiera telefony, czatuje i odpowiada na e-maile dzieci i młodzieży w kryzysie. – I nie o wstyd związany z samouszkodzeniami tu chodzi, choć i on odgrywa dużą rolę. Ale raczej o ich złe doświadczenia. Może już kiedyś ujawnili swoją tajemnicę, a osoba dorosła ją zlekceważyła? Albo jej reakcja była tak silna, że przytłoczyła młodego człowieka?
– Rodzice, bliscy mogą nie wiedzieć, jak powinni się zachować, gdy dowiedzą się, że ich dziecko się samouszkadza – mówię.
– Owszem, często ich to przeraża – kiwa głową Katarzyna Talacha. – Ale mogą wtedy szczerze wyznać: „Jest mi przykro, że się tak dzieje. Chcę Ci pomóc, ale nie wiem, co robić. Muszę zasięgnąć rady u specjalisty”.
– Mogą się też bać, że cokolwiek powiedzą, pogorszą sytuację – zauważam.
– Tak, dorosłym towarzyszy lęk, że ich dziecko samouszkadzając się ma również myśli samobójcze, a nieumiejętna rozmowa może je tylko pogłębić – odpowiada Katarzyna Talacha. – Tymczasem jest na odwrót – to właśnie rozmowa daje ogromną ulgę temu, który doświadcza nieznośnego psychicznego bólu! Proszę sobie wyobrazić, że zanim rok temu uruchomiliśmy w telefonie zaufania 116 111 dyżury specjalistyczne seksuolożki, psychodietetyczki, psychiatrki, prawniczki, pracowniczki socjalnej oraz pedagożki, zapytaliśmy w mediach społecznościowych młodych ludzi, z jakim specjalistą najchętniej chcieliby się kontaktować. Co istotne, odpowiedzi były anonimowe i ukryte, by nikt nie sugerował się opinią innych uczestników ankiety. I zdecydowana większość młodzieży napisała: „To obojętnie, jaki to będzie specjalista. Ważne, aby był to ktoś, kto nas wysłucha i nie oceni”.
– A co możemy my, rodzice zrobić? – pytam.
– W pierwszym kroku dobrze jest zaznaczyć, że dostrzegamy zmienione zachowanie u dziecka i odnosić się do faktów, a nie opinii – odpowiada Katarzyna Talacha. – Powiedzenie: „Uważam, że masz depresję” jest opinią i co więcej diagnozą, którą może postawić tylko specjalista. Natomiast: „Zauważyłam, że masz na rękach rany” – to jest fakt. Z tym się nie da dyskutować.
W drugim kroku możemy podzielić się naszymi emocjami. Ale tutaj chodzi o komunikat typu: „Martwi mnie to”, a nie: „Przez ciebie nie sypiam po nocach!” – bo to byłoby obciążanie dziecka własnymi lękami.
Musimy też zapewnić młodego człowieka, że zasługuje na wsparcie. I zaprosić, a nie zmusić do rozmowy. Bo odpowiedzią na przymus jest opór. Ważne jest więc powiedzenie: „Jestem gotowa, żeby z Tobą na ten temat porozmawiać w dowolnej chwili. Zdecyduj kiedy”. I powtarzać to metodą „zdartej płyty”. Czasem jest po prostu tak, że zaskoczyliśmy dziecko naszą gotowością do dialogu. Dajmy mu więc czas na oswojenie się z tą sytuacją. A gdy dojdzie już do rozmowy, nie dopytujmy o przyczynę i unikajmy pytań, które się zaczynają od „Dlaczego?”, bo zdanie „Dlaczego to robisz?” brzmi jak oskarżenie. Poza tym młody człowiek może nie znać odpowiedzi i odkryć ją dopiero podczas wizyty u specjalisty. A jeśli nie potrafi nam tego powiedzieć, czuje się winny i to zamyka rozmowę.
Wykluczmy autorytarny ton, bądźmy otwarci na dialog.
I ostatnia rzecz – mówi na koniec Katarzyna Talacha. – Temat samouszkodzeń wymaga wsparcia i ważne, by rodzice znaleźli dla dziecka specjalistę. Muszą także koniecznie zadbać o siebie. Potrzebny jest przecież ktoś, kto im podpowie, jak postępować i jak zaopiekować te trudne emocje.