Gdyby rzadziej oferowano nam zakazane owoce, znacznie mniej byłoby grzeszników pełnych poczucia winy.
Lata temu pracowałem w zakładzie poprawczym. Pewien wychowanek opowiedział mi o metodach wychowawczych swojego ojca. Jedna z nich polegała na tym, że na krawędzi stołu kładł pudełko zapałek w taki sposób, że niewielki ruch wystarczył, żeby spadło. Zabraniał synowi dotykać tego pudełka i ostrzegał, że jeśli ono spadnie, to… i tu była długa lista bolesnych kar. Ten zaś nie potrafił się oprzeć pokusie dotknięcia pudełka i zazwyczaj kończyło się to dotkliwym laniem. Zdaniem ojca miał to być trening silnej woli. Zastanawiałem się wtedy i nadal zastanawiam, ilu spośród nas chciałoby mieć takiego ojca. I ilu takiego ma.
Takie sposoby postępowania należą do powszechnych praktyk socjalizacyjnych, szczególnie umiłowanych w dobrze znanych nam kręgach: zaoferować pokusę, zakazać jej i karać za sięgnięcie po nią.
POLECAMY
Pokusy mają swoje uroki. Są z natury swej atrakcyjne, a co ważniejsze – istnieją w zasięgu oka i ręki. Nic dziwnego, że ulega im większość z nas.
Szczególnej wartości, jak poucza Biblia w Księdze Genesis, nabiera owoc zakazany. Zakazana pokusa jest bardziej kusząca, bardziej apetyczna. Co więcej, jak wiadomo, wszelkie zakazy budzą opór. A więc nie tylko pokusa jest więcej warta, ale i motywacja do jej zdobycia jest wzmagana przez zakaz. Obrona przed taką pokusą jest nader trudna, bo wszelkie próby odwracania uwagi i zamiar niemyślenia o niej kończą się paradoksalnym nawrotem myśli. Myśli niechciane wracają jak bumerang. Mało tego, w tym szczególnym wypadku coś, co ma zarazem wartość dodatnią (pokusa) i ujemną (zakaz i groźba kary), działa inaczej niż zwykle: aspekty pozytywne zyskują na znaczeniu w miarę zbliżania się, a aspekty negatywne zyskują na znaczeniu w miarę oddalania się. Dzieje się tak dlatego, że pokusa jest realna, a zagrożenie...
Ten artykuł dostępny jest tylko dla Prenumeratorów.
Sprawdź, co zyskasz, kupując prenumeratę.
Zobacz więcej