„Pisanie pozwala mi wyrazić siebie”. Wywiad z Ewą Przydrygą

Materiały PR

Mroczna, intrygująca i pełna tajemnic – właśnie taka jest najnowsza powieść Ewy Przydrygi, zatytułowana „Zatrutka”. Z autorką rozmawiamy o zamiłowaniu do muzyki i obserwowania ludzi, nieprzespanych nad klawiaturą komputera nocach i małych kłamstwach, które mogą wyrządzić wielkie szkody.

Mroczna, intrygująca i pełna tajemnic – właśnie taka jest najnowsza powieść Ewy Przydrygi, zatytułowana „Zatrutka”. Z autorką rozmawiamy o zamiłowaniu do muzyki i obserwowania ludzi, nieprzespanych nad klawiaturą komputera nocach i małych kłamstwach, które mogą wyrządzić wielkie szkody.

Historia młodego małżeństwa, Piotra i Ani, która jest główną osią fabularną Pani najnowszej powieści, idealnie wpisuje się w ramy thrillera spod znaku „domestic drama”. Są tu mroczne tajemnice z przeszłości, rodzinne sekrety i grzeszki, rozmaite zadawnione pretensje i urazy, które, wychodząc na światło dzienne, mogą narobić wiele złego... Skąd Pani fascynacja właśnie taką tematyką?

Od kiedy pamiętam, zawsze fascynował mnie człowiek w całej swojej złożoności - jego psychika, ambicje, pragnienia, ale również i słabości, skrzętnie ukrywane potrzeby oraz mroczne sekrety. Zło i przemoc nie czają się przecież tylko w tych miejscach, w których spodziewamy się je znaleźć - na przykład w rodzinach dysfunkcyjnych, gdzie na co dzień rządzi frustracja, alkohol i agresywne zachowania. Nie tylko w głowach psychopatów i socjopatów nieprzystosowanych do życia pośród ludzi. Rozgoszczone w pięknych domach, w rodzinach pozornie szczęśliwych i spełnionych, zło może wyrządzić wiele szkód, tym bardziej, jeśli narasta przez dłuższy czas. Tak jest w przypadku Ani i Piotra, głównych bohaterów „Zatrutki”. Ich wspólne szczęście budowane było na kruchych fundamentach mrocznej tajemnicy, jaką wniosła do ich życia Ania. Zdaję sobie sprawę, że nie jest ona postacią, która od razu zaskarbi sobie sympatię czytelnika. W pełni świadomie wyposażyłam ją jednak w te wszystkie skomplikowane cechy i zachowania. Chciałam poprzez jej historię pokazać, że nikogo nie powinniśmy oceniać ani potępiać, dopóki dogłębnie go nie poznamy. Dopiero wtedy możemy wyciągnąć swoje własne wnioski. Życie nie składa się tylko z bieli i czerni, a w sytuacjach podbramkowych, jakim czasem musimy stawić czoło, nigdy nie ma gotowych rozwiązań, a wtedy łatwo popełnić błąd, rzutujący na całe nasze późniejsze życie. A tym samym na życie naszych bliskich. To nie przekreśla nas jednak na starcie. Mamy prawo do tego, by się zrehabilitować.

Wspomniała już Pani o głównej bohaterce, ale myślę, że należy się jej jeszcze kilka słów. To postać wielowymiarowa, złożona i intrygująca, która od pierwszych stron budzi ciekawość czytelnika. Proszę opowiedzieć, jak powstawała ta bohaterka? Jest całkowicie fikcyjna? A może obdarzyła ją Pani jakimiś własnymi cechami?

Pracę na nad książką rozpoczęłam krótko po śmierci Ani, mojej kuzynki, której zadedykowałam także książkę. Pomysł na to, by moja bohaterka nosiła jej imię, przyszedł do mnie naturalnie. W ten sposób chciałam też zachować pamięć o niej i na swój własny sposób pogodzić się z jej odejściem. Poza tym samym imieniem i kilkoma cechami fizycznymi wyposażyłam swoją bohaterkę w ważny i symboliczny dla książki przedmiot. W ręcznie ozdobionym notesie moja kuzynka pisała wiersze, bohaterka „Zatrutki” w zeszycie o podobnej oprawie prowadziła natomiast pamiętnik, w którym pisała listy do swojej mamy. Mamy, której właściwie nigdy nie poznała, gdyż zmarła krótko po jej narodzinach. Myślę, że z książkową Anią łączy mnie ten sam korzeń osobowości. Mamy podobną wrażliwość, postrzeganie świata i obie kierujemy się w życiu intuicją. Na tym jednak nasze podobieństwa chyba się kończą. W inny sposób wyrażamy swoją energię, w inny sposób także ją doładowujemy. Ale myślę, że byłybyśmy sobie bliskie i że potrafiłabym się z nią dogadać. Jeśli chodzi o pozostałe cechy osobowości i źródła moich inspiracji, to korzystam czasem także ze swojego dziwacznego hobby: przyglądaniu się przypadkowo poznanym ludziom. Pamiętam nawet, jak kilka lat temu podczas wakacji w Paryżu odłączyłam się na cały dzień od grupy po to, by jeździć metrem po całym mieście. Destynacja tak naprawdę nie miała najmniejszego znaczenia. Chodziło o to, bym mogła znaleźć się w tym małym, skondensowanym świecie różnych osobowości. Przyglądałam się podróżnym, językowi ich ciała i zachowaniu, zastanawiając się kim są, dokąd jadą, jakie są ich radości, jakie mogą być ich problemy. A wtedy moja wyobraźnia zaczynała biec własnymi torami. Inspiruje mnie po prostu człowiek, nawet jeśli jest to ktoś, kogo po prostu minę w metrze i nie spotkam już nigdy potem. W podobny sposób tworzyłam także sylwetki pozostałych bohaterów. Zależało mi też przede wszystkim na tym, by były to postaci różnorodne i wielowymiarowe, by każda z nich mówiła swoim własnym językiem. Wszystko po to, by byli autentyczni, a mój czytelnik mógł odnaleźć w którymś z nich cząstkę siebie.

Myślę, że historia Ani niesie ze sobą ważne przesłanie: życie w kłamstwie, nakładanie niezliczonych warstw masek i wmawianie sobie, że lepiej nie mówić o tym, co nas boli, to nie jest dobry sposób na życie. Prawda w końcu i tak nas dopadnie, zatem lepiej skonfrontować się z nią jak najszybciej. Ale to bardzo trudne zadanie, szczególnie dziś, gdy internet sprawia, że możemy stać się, kimkolwiek chcemy i dowolnie kreować swoje „ja”. Aby spojrzeć prawdzie w oczy, trzeba odwagi – a to cecha dziś raczej mało popularna. Zgodzi się Pani z tym twierdzeniem?

Mimo różnych kampanii promujących naturalność i indywidualizm świat niestety często zmierza w kierunku powierzchowności. Świadczą o tym chociażby trendy wyznaczane przez kolorowe magazyny typu beauty albo lajki na social mediach dla podrasowanych i przerobionych filtrami twarzy, a rzadziej idei. To faktycznie wyznacza pewien wykoślawiony trend. Ja osobiście zupełnie go nie rozumiem; skazy i niedoskonałości czynią nas bardziej ludzkimi, innymi niż wszyscy. Maszerowanie w jednostajnym rytmie w jednym szeregu jest nudne i powtarzalne. Ale myślę, że faktycznie łatwiej jest w życiu tym, którzy idą razem z prądem. Tym, którzy wyłamują się z grupy, często grożą słowa krytyki albo niezrozumienie. A my boimy się przecież odrzucenia, więc zdarza się, że brakuje nam odwagi, by przyznać się do tego, co naprawę czujemy. Już w dzieciństwie walczymy o akceptację i o to, by nas polubiono. Nawet jeśli jest to kosztem nałożenia maski, bo nie zawsze w skórze nakładanej dla innych sami czujemy się dobrze. Noszenie maski w sytuacji, gdy w grę wchodzi kłamstwo o niszczycielskiej sile, takiej jak w przypadku Ani, musi pociągnąć za sobą konsekwencje. Sama świadomość tego, że kłamstwo kiedyś się wyda, niszczy od środka i nie pozwala zbudować zdrowej, prawdziwej relacji oraz zaufania z najbliższą osobą, którą w przypadku Ani jest jej mąż, Piotr. Po odrzuceniu kobiety przez najbliższych i serii miłosnych rozczarowań, jest on pierwszą osobą, przy której znajduje spokój i miłość. Będąc z nim Ania nosi w sobie kłamstwo, ale jest także odważna. Tak odważna, jak odważny potrafi być każdy z nas, jeśli tylko się postara. Tylko czy ta odwaga nie narazi jej w którymś momencie na śmiertelne niebezpieczeństwo?...

O tym przekonają się ci, którzy zdecydują się sięgnąć po „Zatrutkę”, a tymczasem chciałabym jeszcze zapytać o wybrane przez Panią miejsce akcji. Z pewnością wielu czytelników, szczególnie tych z Trójmiasta, zwróci uwagę na fakt, że w bardzo pochlebny i barwny sposób opisuje Pani Gdynię. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani osadzić historię Ani i Piotra właśnie w tym mieście?

Urodziłam się, wychowałam i przez całe życie mieszkałam w Poznaniu. W pewnym momencie swojego życia poczułam jednak, że stabilizacja, w jakiej czułam się dotychczas bezpiecznie, zmieniała się powoli rutynę. Zapragnęłam zmiany, by móc być w pełni szczęśliwą.
Wyprowadzka nad morze okupiona była jednak sporym ryzykiem - utraty stabilizacji, tęsknoty za przyjaciółmi i rodziną. Gdynia przyciągnęła mnie jednak otwartą przestrzenią, bliskością natury, nową szansą i miejscami, które mnie zachwyciły i które wplotłam w akcję powieści. Są one zresztą przedstawione na Mapie Zbrodni dołączonej do książki. Z braku miejsca nie mogłam ich opisać w wystarczający sposób, ale po zeskanowaniu kodu, jaki znajduje się w mapce, czytelnik może się dowiedzieć więcej na ich temat. Wplatając je w tło wydarzeń, chciałam też zachęcić każdego do eksplorowania tych wszystkich tajemniczych i pięknych miejsc na własną rękę. Naprawdę warto.
Mimo całej swojej miłości do Gdyni skłamałabym jednak mówiąc, że jest mi łatwo, i że odcięłam korzenie, które łączą mnie nadal z rodzinnym miastem. Nadal często tutaj bywam. Ale jestem chyba wiecznym nomadem, więc może w moje życie wpisane jest stałe kursowanie między dwoma miejscami?

W promocję Pani najnowszej powieści włączyła się Sarsa – na okładce możemy przeczytać jej słowa rekomendacji. Warto też wspomnieć, że jest ona autorką utworu pod takim samym tytułem. Muzyka tej artystki jest dla Pani ważna? Podejrzewam, że stanowiła jedną z inspiracji przy pisaniu „Zatrutki”...

Faktycznie, roboczym tytułem dla utworu „Volta” była początkowo „Zatrutka”. Prawdą jest także to, że muzyka Sarsy jest mi bliska. Pierwszym utworem, jaki przyciągnął mnie do jej twórczości był „Chill”, z którego tekstem się utożsamiam. Utwór skomponowany i wykonany jest w całości przez Sarsę. Jest on dla mnie na tyle wyjątkowy, że stał się on także melodią towarzyszącą Ani w chwilach, kiedy odnosiła największe w swojej karierze sukcesy, ale i wtedy, kiedy łykała łzy smutku i gorycz porażki. Sięgając po kolejne kompozycje muzyczne Sarsy, przekonałam się, że jest Artystką kompletną, waleczną i kreatywną, której nie jest obojętny los drugiego człowieka i naszej planety. Jest prawdziwa, tak jak jej twórczość. A tego szukam kierując się doborem muzyki.

Pisze Pani o „Zatrutce”: „Tworzenie tej historii to jedna z najpiękniejszych, ale i emocjonalnie najtrudniejszych podróży, w jakie się wybrałam”. Co zatem podczas powstawania książki sprawiło Pani najwięcej trudności?

Podobno, by zachować zdrowy i czysty umysł, a także dystans do samego siebie, powinno się po wyjściu z pracy, o pracy zapomnieć i zająć myśli czymś innym. No cóż, ja chyba tak nie potrafię. To bywało czasami męczące, bo myśli o fabule, poprawkach i bohaterach nie dawały mi spać nawet w nocy. Z drugiej jednak strony pisanie nie jest czymś, do czego podchodzę w rzemieślniczy sposób, tylko pasją, więc nie żałuję ani jednej nieprzespanej nad klawiaturą nocy. Książka była dla mnie także wyzwaniem w niektórych sytuacjach, ponieważ jako autorka, nie potrafiłam podejść do jej tworzenia "na chłodno". Emocje, które w nią tchnęłam, są prawdziwe, podobnie jak moje przemyślenia i spostrzeżenia w wielu kwestiach. Odsłaniałam w ten sposób i część siebie, a to dla mnie spore wyzwanie, bo jestem niemal stuprocentowym (potwierdzonym!) introwertykiem, który nieczęsto się uzewnętrznia i raczej nie można czytać ze mnie jak z otwartej księgi. Kiedy piszę, jest mi jednak łatwiej wyrazić samą siebie. I także za to kocham pisanie.

A czy ma już Pani pomysł na kolejną książkę? Czego i kiedy możemy się spodziewać?

Pomysł już nie tylko jest, ale nawet został prawie całkowicie zrealizowany. Do zakończenia prac nad trzecią książką pozostały mi tylko cztery rozdziały. Liczę na to, że uda się ją opublikować już w przyszłym roku. Choć nie ma jeszcze tytułu, i tak jestem nią podekscytowana, bo tym razem spróbowałam nowego typu narracji - narracji pierwszoosobowej. W ten sposób z większą łatwością zanurzam się w umysł swojej bohaterki. Jest to jednak książka o wiele mroczniejsza niż „Zatrutka”, bo poruszam się po osi trudnych tematów - dotyczą one problemu przemocy w rodzinie, a także opieszałości służb socjalnych i porządkowych. Chcę w swoich powieściach zwracać uwagę na ważne tematy, a także być wsparciem dla osób dotkniętych podobnymi problemami. Właśnie w tę pisarską stronę będę nadal zmierzać.

POLECAMY

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI