Jakiś czas temu, przeglądając internet, trafiłam na mema. Przedstawiał czarno-białe zdjęcie kobiety z kilkunaściorgiem dzieci, pod którym widniał podpis: „Za czasów babci o seksie się nie rozmawiało”. W sekcji komentarzy znalazłam idealne podsumowanie seksualności w naszym kraju przed parudziesięciu laty: „No tak, nie rozmawiało się, tylko robiło!”. Faktycznie, dawniej o seksie nie mówiło się lub mówiło niewiele, a jeżeli już, to zdecydowanie więcej wolności w tym zakresie mieli mężczyźni niż kobiety. Zatrzymało mnie to przy refleksji o współczesności i doszłam do wniosku, że w kwestii komunikacji seksualnej wciąż żyje w nas pokłosie tych czasów, nie aż tak przecież dawnych. O seksie warto jednak rozmawiać wprost, by był satysfakcjonujący dla obojga partnerów.
POLECAMY
Zapraszamy również do przeczytania innego artykułu: Najlepsze jeszcze przede mną. Jak kocha dojrzała kobieta?
Zacznij od rozmowy... z samym sobą
Zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy, w jaki sposób o seksie mówiono w naszym domu rodzinnym. Czy pamiętamy rozmowę o tym, skąd się biorą dzieci? Czy była pełna nerwowych uśmiechów, intensywnego wpatrywania się w podłogę, zaczerwienionych policzków oraz skroplonego potu na czole rodziców dukających o tym, że „należy się no... tego... no wiesz już pewnie... zabezpieczać” i przygniecionych ciężarem edukacji seksualnej własnych latorośli? Może stanowiła bardziej metaforyczną opowieść o pszczółkach i kwiatkach, w której najbliżej seksualnej nomenklatury był pręcik? A może wręcz przeciwnie – była rzeczowa i konkretna, jak byśmy rozmawiali o konstrukcji silnika spalinowego, a nie akcie seksualnym? W jaki sposób mówili o seksualności rówieśnicy, znajomi? Czym był dla nich seks – „bzykaniem, waleniem, zamaczaniem, uprawianiem miłości”? Wiązał się z zawstydzeniem, szacunkiem czy dumą? Jak mówili wcześniejsi partnerzy lub partnerki? Jak w końcu my sami mówimy o seksie do samych siebie? Jakich słów używamy?
Język polski ma to do siebie, że jeśli chodzi o tematykę związaną z seksem, do wyboru mamy z grubsza dwie ścieżki – zmedykalizowaną lub wulgarną.
W ramach pierwszej możemy używać oficjalnie przyjętych nazw: „pochwa, łechtaczka, prącie, moszna, odbyt”... Język zmedykalizowany najczęściej nas jednak nie uwodzi. Nie rozbudza seksualnie, nie podnieca. Docelowo taki miał być właśnie jego opisowy, neutralny charakter. Dlatego też jeżeli chcemy się nim posługiwać w miłosnych relacjach, może od nas wymagać czasu nadanie mu konotacji erotycznych – zarówno w naszych głowach, jak i głowach naszych partnerów.
Drugą skrajnością są określenia wulgarne. W przypadku niektórych osób się to sprawdzi – język taki doda nieco pikanterii ich seksualnemu życiu. Jednak innych może hamować, blokować, uprzedmiatawiać w przeżywaniu własnej seksualności. Co nam wówczas pozostaje?
Możemy stworzyć swój własny język, a w kontynuacji seksualny język pary. Możemy sięgnąć do brzmiących nieco bardziej fantazyjnie nazw medycznych, takich jak: wulwa, fallus czy anus. Możemy też puścić wodze fantazji i poszukać zupełnie nowych określeń. „Muszelka, banan, donut” – wszystko jest dozwolone tak długo, jak długo partnerzy rozumieją, o czym rozmawiają, i na propozycję „włóż banana do mojego donuta” druga strona nie podrywa się z kanapy, aby skierować swoje kroki do najbliższego sklepu spożywczego.
Pamiętajmy, że wszystkie słowa mogą brzmieć dla nas z początku sztucznie, dziwnie, zabawnie – szczególnie jeżeli dopiero staramy się ubrać w słowa „to na dole”, aby właśnie „tym na dole” nie było. Jednak to od nas zależy, czy dane określenia wpiszą się na stałe w naszą narrację i nabiorą erotycznych, podniecających znaczeń. Używanie języka go ożywia, wprowadza konotacje słów z obrazami, wspomnieniami, doświadczeniami... Zatem jeżeli brakuje nam słów, po prostu wybierzmy którąś z powyższych opcji i zacznijmy z niej korzystać, aby stała się oswojona i „nasza”.
Dlaczego w ogóle rozmowa o seksie jest taka ważna?
Wyobraźmy sobie przykładową sytuację łóżkową – ona leży na plecach, on nad nią w pozycji misjonarskiej... Są w związku już trzy lata i ich seks zawsze wygląda tak samo. Być może tak lubią. Być może są z tego zadowoleni i wówczas jest to w porządku. Jednak co, jeśli... nie są? Co w sytuacji, w której ona jest tak znudzona, że w głowie układa listę zakupów na nadchodzący tydzień? Co jeśli jemu coraz trudniej utrzymać erekcję, bo ta stuprocentowa jej kontrola, jak wszystko będzie przebiegać, zabija jego libido? Jakie mogą być dalsze losy takiej pary? Partnerzy mogą zacząć się od siebie oddalać, co widać już na przykładzie. Jeśli robiąc coś z partnerem, uciekamy myślami w coś innego, to w danym momencie zwyczajnie nie ma nas w tej relacji. Tym samym może narastać frustracja – seks, który nie satysfakcjonuje, również nie zaspokaja. W przypadku przywołanego wcześniej mężczyzny zaczęło mówić o tym jego ciało – po co próbować, skoro i tak nie poczuje spełnienia? Jak może się czuć każde z nich z osobna? Ona może czuć się używana (w powyższej sytuacji używa sama siebie – zamiast czerpać z seksualnej przyjemności, dostarcza jedynie ciało do zaspokojenia cudzej potrzeby). Może rosnąć w niej złość, poczucie wykorzystania, obawa o własną atrakcyjność, poczucie niedocenienia (w końcu ona tak się stara, a on nawet nie ma pełnej erekcji!), chęć zadośćuczynienia sobie za to poświęcenie... On natomiast może czuć się niespełniony, sfrustrowany, niepełnowartościowy, zniechęcony... I wszystkie te emocje i obawy mogą wyjść poza próg sypialni. Jeżeli się to rozleje, codzienne funkcjonowanie takiej pary może być coraz trudniejsze – wzajemne żale, frustracje, dystans... Brzmi jak przepis na katastrofę, prawda? A co, jeśli mogliby to zatrzymać, zanim ta śnieżna kula urośnie do niebotycznych rozmiarów? Co jeśli my też możemy zrobić to w swoich związkach?
Pierwsza zasada komunikacji – pomyślane nie znaczy powiedziane
Załóżmy, że jedno z partnerów ma pewien pomysł – chciałoby spróbować seksu w innej pozycji. Na łyżeczkę, na pieska, jeźdźca, odwróconego jeźdźca – możliwości jest przecież mnóstwo! Jednak jeżeli trudno nam o seksie mówić wprost, możemy wpaść w dwustronną pułapkę, jaką jest „domyśl się”. O tym słynnym wyrażeniu nie bez powodu od lat krążą dowcipy. W końcu jak inaczej radzić sobie z czymś tak niesamowicie frustrującym, jak brak jasnej komunikacji? Bo skąd nasz partner czy partnerka mają wiedzieć, co siedzi w naszej głowie, skoro nigdy ich do tego nie dopuściliśmy? Ba, nierzadko nawet nie daliśmy sygnału, że cokolwiek nowego zaczęło w niej kiełkować... Jeżeli chcemy mieć dobry, nowy seks, musimy zmierzyć się z pewnymi przeciwnikami żyjącymi w naszej własnej głowie.
Pierwszym z nich jest obawa przed odrzuceniem. Dla osoby mierzącej się z tą trudnością każde „nie” może być nie tyle odrzuceniem danej propozycji, ale odrzuceniem jej jako osoby. Zatrzymajmy się w tym miejscu na chwilę przy wątku wolności seksualnej. Nie każdy musi chcieć to, co my, i to jest w porządku. My też nie musimy chcieć tego, co inni, i to też jest okej. Seksualność realizujemy tylko w tym obszarze, w którym nasze potrzeby, fantazje i chęci się pokrywają. Zatem aby w pełni doświadczać i korzystać z wolności seksualnej, trzeba być gotowym przyjąć zarówno „tak”, jak i „nie”. Obie postawy są równie dobre i równie ważne i dotyczą jedynie osoby, która je prezentuje.
Druga obawa to obawa przed negatywną oceną – boimy się stracić w oczach partnera lub partnerki, obawiamy się, co o nas pomyślą. Szczególnym rodzajem tej obawy jest lęk przed slut shamingiem. Oznacza ono różnorodne działania, które mają napiętnować kobietę w związku z jej seksualnością. Seksualność kobiet od pokoleń była negowana, krępowana i podporządkowywana cudzym rządom. Miała służyć jedynie dwóm celom – prokreacji i zaspokojeniu mężczyzny. Dlatego też po latach tego ucisku kobietom może być ciężej wyrażać swoje erotyczne fantazje z obawy przed otrzymaniem etykietki rozpustnicy.
Nie oznacza to bynajmniej, że problem obawy przed oceną nie dotyczy mężczyzn. Mity seksualne typu „mężczyzna powinien być zawsze gotowy” wywierają ogromną presję. Nierzadko seks staje się dla nich egzaminem – muszą mieć odpowiedni rozmiar penisa (najczęściej rozumiany jak najdłuższy i jak najgrubszy, co wbrew pozorom może przyczyniać się do trudności w seksie), dostatecznie długi i mocny wzwód oraz koniecznie doprowadzić partnerkę do orgazmu samą penetracją. Może to sprawiać, że wszelkie pomysły na urozmaicenie seksu będą im się kojarzyły z ich niewydolnością, bo skoro potrzebujemy w łóżku czegoś „ekstra”, to znaczy, że ja sam z siebie nie jestem wystarczający. Może być to blokada zarówno przed przyjmowaniem, jak i proponowaniem różnych innowacji. Ponadto w przypadku mężczyzn trudność mogą sprawiać fantazje o uległości i poddaniu się drugiej stronie, gdyż w przekazie społecznym to właśnie mężczyzna powinien być silny, rządzić i dominować. Paradoksalnie opór mogą budzić też fantazje o dominacji kojarzonej bezpodstawnie z agresją.
Zawsze gdy w jakiś sposób wyłamujemy się ze stereotypów czy społecznych przekazów, może być to dla nas doświadczenie sprawiające dyskomfort, ale ogromnie otwierające i wyzwalające, wzmacniające naszą autentyczność. Seksualność obfituje w takie „restrykcje”, jest zatem fantastycznym polem, by się z nimi mierzyć – w zaciszu własnych domów i sypialni. Następnie zaś możemy pełną garścią czerpać ze swojego nowego, wzmocnionego ja. Bo skoro udało nam się przełamać w jednym obszarze, czemu nie mamy zrobić tego w innym?
Druga zasada języka seksu – powiedziane nie znaczy usłyszane
W końcu nasza bohaterka zebrała się w sobie i zdecydowała się napisać SMS do partnera, że chciałaby spróbować innej pozycji w łóżku. Super, pierwszy krok za nią! Niestety, o skuteczności komunikatu świadczy nie tylko to, czy ktoś go wyraził, ale też czy druga strona w ogóle go odebrała... Nawet najgorętszy i najbardziej bezpośredni SMS nic nie zmieni w sytuacji łóżkowej, jeżeli z jakiegoś powodu druga strona go nie otrzyma. Powodów nieodebrania wiadomości może być milion – zgubienie telefonu, utopienie w toalecie, brak zasięgu... Jeżeli nie upewnimy się, że komunikat dotarł, możemy bez potrzeby katować się rozmaitymi fantazjami na temat reakcji partnera (zapewne byłyby to fantazje związane z odrzuceniem czy wyśmianiem, w które tak chętnie bywa wciąż ubierana ludzka seksualność...). To samo warto zrobić w sytuacji komunikacji bezpośredniej.
Innymi słowy, upewnijmy się, że partner lub partnerka usłyszeli to, co zostało przez nas powiedziane. Że nie byli gdzieś daleko myślami, nie słuchali akurat muzyki na słuchawkach bezprzewodowych, czy też nie zasypiali w trakcie naszej wypowiedzi (zdarza się). Jak to zrobić? Najlepiej połączyć to z zasadą nr 3, czyli...
Usłyszane nie znaczy zrozumiane
Zapytać partnera, jak rozumie to, co powiedzieliśmy. Jest to wyjątkowo ważny element, jeśli chodzi o komunikację seksualną, gdyż jest ona obwarowana tak licznymi stygmatami, że nierzadko można się potężnie zdziwić rozdźwiękiem między tym, co my mówimy, a co nasi partnerzy słyszą... Przykładowo, jeśli mówimy, że chcielibyśmy uprawiać seks w innej pozycji niż zazwyczaj, partner lub partnerka mogą usłyszeć, że... są niewystarczający lub nudni. I choć nie jest to absolutnie tym, o czym mówiliśmy, to różne filtry, które posiadają ludzie, potrafią znacząco zniekształcić postrzeganą przez nich rzeczywistość. Dlatego ważne jest wyjaśnienie, że nasza chęć nowości nie mówi o partnerze, ale o nas. O tym, że to my czegoś potrzebujemy, a do partnera zwracamy się z zaufaniem, że nas w tym wysłucha, przyjmie i być może zechce pomóc w realizacji naszych pragnień.
Idealnym przykładem jasnej komunikacji seksualnej jest... BDSM. Przed podjęciem aktywności seksualnej w BDSM (tym prawdziwym, nie filmowym, karykaturalnym obrazie) obie strony ustalają, na co każdy z partnerów wyraża zgodę, czego oczekuje, jak ma to być realizowane itp. Nierzadko te ustalenia są spisywane w formie kontraktu, aby było całkowicie jasne, na co może liczyć każde z partnerów. Wymaga to ogromnej samoświadomości i otwartości, jednak doskonale ukazuje, że w seksie warto przedstawiać wszystko czarno na białym. Dzięki temu nawet „najdziksze” fantazje można zrealizować w atmosferze zaufania, bezpieczeństwa i satysfakcji.
Jak zacząć rozmawiać?
Poprośmy partnerkę lub partnera o rozmowę. Powiedzmy, że myślimy o tym, że chcemy być może spróbować czegoś nowego w seksie i ciekawi nas, co na to druga strona. Opowiedzmy o swojej fantazji seksualnym językiem naszego związku (lub wykorzystajmy tę rozmowę do tego, by zacząć go tworzyć, jeśli go nie mamy). Powiedzmy o swojej motywacji – ciekawość, potrzeba stymulacji, chęć przeżycia razem nowego doświadczenia. Niech druga osoba wie, że to propozycja zrobienia czegoś razem, a nie próba ulepszania jej lub jego w łóżku. Możemy użyć takich sformułowań, jak: „Ciekawi mnie, jak to jest kochać się w pozycji na pieska... Chciałabyś spróbować ze mną?”, „Uwielbiam nasz seks... Ciekawa jestem, co jeszcze moglibyśmy w nim odkryć”, „W seksie czuję się z tobą całkowicie bezpiecznie, dzięki czemu mam odwagę poeksperymentować...”. Pamiętajmy, aby w trakcie rozmowy zapewnić, że każda odpowiedź będzie przez nas przyjęta i uszanowana, zarówno zgoda, jak i jej brak. Dajmy czas do namysłu i przestrzeń na rozmowę o tym, jak to nowe doświadczenie miałoby wyglądać. Oswajajmy je już na tym etapie, omówmy i ustalmy szczegóły. Możemy też zaprosić partnerkę lub partnera do wspólnego fantazjowania. Zapytajmy, o czym on lub ona fantazjuje. Być może zaproponuje coś co dla obu stron będzie frajdą?
Fantazje seksualne nie mają ograniczeń i (o ile ich przedmiotem nie jest wyrządzanie krzywdy innym) jest to w porządku. Mamy prawo fantazjować o seksie w niestandardowych miejscach, różnorodnych pozycjach i formach... I takie samo prawo mają nasi partnerzy. Mówmy o naszych fantazjach, pragnieniach, pożądaniach – dzięki temu nie tylko pozwolimy się naszym partnerom do nas zbliżyć, ale również otworzymy przestrzeń na ich potrzeby, dzięki czemu nam będzie łatwiej zbliżyć się do nich.