Najlepszy z partnerów, mój. Dlaczego warto nauczyć się doceniać swój związek?

Trening psychologiczny

Zazwyczaj zaczyna się tak samo, widzimy w nim rycerza na białym koniu lub w niej ideał piękna, wrażliwości, ostoję, rozwiązanie problemów. Pierwszy rok, dwa, trzy – płonie namiętność, hormony buzują, każde spotkanie daje nam poczucie szczęścia, wszystko na początku relacji dzieje się naturalnie, spontanicznie. Czujemy tzw. miłosny odlot.

Wydaje nam się, że ta sielanka będzie trwała wiecznie, wręcz oczekujemy od partnera, partnerki, że zawsze będzie zaspokajał/zaspokajała nasze potrzeby i ucieleśniał/ucieleśniała naszą wizję idealnego związku, że wszystko będzie się działo samo, tak jak na początku. 
Jednak zawsze po tym okresie przychodzi czas na urealnienie oczekiwań względem partnera, partnerki na spotkanie się z tą jej/jego częścią, której na początku nie chcieliśmy znać lub przymykaliśmy na nią oko, mówiąc sobie w myślach: „On się zmieni, ona na pewno taka nie jest, gdy zamieszkamy razem lub wyjedziemy gdzieś, to na pewno będzie inaczej”. Często okazuje się, że nie jest inaczej, a kolejny związek sprowadza nas, co prawda w inny sposób, ale do podobnych sytuacji, w których byliśmy w poprzednich relacjach. 
Wtedy często przychodzi czas kryzysu w związku. Zastanawiamy się, co my właściwie widzieliśmy w tej osobie, decydując się na relację. Trochę tak, jakby nas przerzucało na drugą stronę mocy z „miłosnego raju” do „związkowego piekła”. Widzimy głównie wady partnera, partnerki, porównujemy teraźniejszość z tym, jak było cudownie na początku, gdy chodziliśmy na randki, trzymaliśmy się za ręce, tańczyliśmy, pisaliśmy do siebie czułe SMS-y, e-maile. Okazuje się, że gdy decydujemy się zamieszkać razem, to prawie wszystko wygląda nie tak, jak byśmy chcieli. On nie sprząta po sobie skarpetek, ona nie gotuje obiadów, on słucha za głośno muzyki, ona wstaje za wcześnie i budzi w sobotę, gdy tylko wtedy można się wyspać. I tak z sielanki marzeń, pięknych wizji spadamy twardo na ziemię. Często przez tę konfrontację rozpada się wiele związków. Do tego dochodzi brak narzędzi do świadomej komunikacji, nieumiejętność mówienia o swoich potrzebach, schematy rodzinne, projekcje, założenia, że przecież „on zawsze się domyślał”, przecież „ona na początku wiedziała, co lubię” zamykają przestrzeń na jakiekolwiek spotkanie i próbę rozmowy o tym „związkowym piekle”.
Na poziomie biochemii związku warto wiedzieć, że po kilku latach bycia razem wiele się zmienia. Hormony, które na początku nas przyciągały do siebie, sprawiały, że szukaliśmy okazji do częstych zbliżeń, przestają wydzielać się tak intensywnie. Według naukowców za trwałość związku odpowiadają głównie oksytocyna i wazopresyna. To dzięki nim relacje pomiędzy partnerami są umacniane. Zatem związek nieustannie pielęgnowany kolejnymi wyrzutami oksytocyny ma dużo większą szansę na przetrwanie.

POLECAMY

Jak nauczyć się budować trwałą i głęboką więź z partnerem/partnerką pomimo jego/jej wad? 

Kluczowe jest właśnie to bycie „pomimo” i odpuszczenie wielu nierealistycznych oczekiwań względem partnera/partnerki. Czymś naturalnym jest, że jedna osoba nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb drugiej osoby. Na początku może być to proces pełen wyzwań, jeśli na przykład partner, partnerka w związku daje Ci poczucie miłości, bliskości, ciepła, a po czasie okazuje się, że ma mniej czasu dla Ciebie, potrzebuje więcej przestrzeni na swoje pasje, zajęcia, spotkania. Może to napawać lękiem, poczuciem odrzucenia, wręcz może myślisz sobie: „On/ona mnie już nie kocha”. Wcale tak nie musi być. Często właśnie wtedy, gdy ludzie czują się bezpiecznie przy sobie, zaczynają mówić o swoich potrzebach, zaczynają mówić „nie” w relacji. Paradoksalnie, być może Twój partner, partnerka na tyle Ci ufa, że go/jej nie zostawisz, gdy będzie mieć też swoje życie. Masz wybór. Moż...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI