Gdy przyszedł pierwszy lockdown, wiele osób obawiało się, że zamknięcie w domu i przebywanie ze sobą non stop destrukcyjnie wpłynie na relacje w związkach. Początek pandemii przyniósł jednak zaskoczenie. Oczekiwana katastrofa w życiu małżeństw nie nadeszła. Pary korzystające z konsultacji w gabinecie uśmiechały się. Znajomi podczas spotkań online, zwykle dalecy od demonstracji uczuć, trzymali się za ręce. Mechanizm wydawał się prosty. Partnerzy (zazwyczaj mężowie) już nie spędzali w pracy po kilkanaście godzin dziennie. Wrócili – dosłownie, bo fizycznie – do swoich domów i rodzin. W odpowiedzi partnerki stały się bardziej otwarte na seks. A im częściej on był w domu, tym bardziej ona miała ochotę na seks. Im więcej zaś mieli seksu, tym bardziej on miał ochotę być w domu. Proste? Zbyt proste, by mogło trwać. Gdzieś w okolicy drugiej fali pandemii zaczęła wzbierać inna fala – telefonów z prośbą o konsultację pary.
Para zmieszana
Upragniona bliskość w parze powoli stawała się przekleństwem. Seks przestał smakować, przybywało konfliktów o drobiazgi, a narastające napięcie odreagowywano na partnerze lub dzieciach. Zabrakło przestrzeni, której para – obok bliskości – potrzebuje jak tlenu. Przestrzeni oznaczającej możność zachowania indywidualnych granic, granic własnego „ja” w bliskiej relacji. A przecież nawet w tej najbliższej, jak pisze Patrick Casement w książce O uczeniu się od pacjenta – ciąg dalszy, „możliwa jest całkowita swoboda myślenia, odczuwania, wyrażania siebie oraz bycia wszystkim, co przynależy do naszego autonomicznego bytu”.
Do zachowania odrębności i autonomii partnerów potrzebna jest też przestrzeń fizyczna, możliwość oddalenia się. W normalnych warunkach tę przestrzeń nieustannie tracimy i odzyskujemy w codziennych wyjściach i powrotach, ale w ciasnych mieszkaniach zamienionych w biura i szkoły stało się to niemożliwe. W ciągłym przebywaniu razem dochodzi do zakłócenia wzajemnych granic. Nie można ani na chwilę uwolnić się od oczekiwań czy roszczeń partnera. Narasta poczucie zmieszania się z drugą osobą, a wtedy trudno się jej sprzeciwić lub choćby pomyśleć, na które jego/jej potrzeby mogę i chcę odpowiedzieć.
Na takie zmieszanie w parze narażeni są szczególnie ci, którzy doświadczyli czegoś podobnego w rodzinie: mieli kontrolujących, intruzywnych rodziców, którzy ciągle naruszali ich osobistą przestrzeń, wchodzili bez pukania do ich pokoju, próbowali kierować ich życiem. Teraz na skutek ciągłego przebywania z partnerem regresują się. Mają poczucie utraty siebie, nawet jeśli partner daleki jest od kontrolowania ich czy intruzji.
Wiele osób zaczęło szukać sposobów, by odzyskać swą indywidualność i uniknąć poczucia zlania się z partnerem. Niektórzy próbują zaznaczyć swoje granice poprzez agresywną wymianę zdań i odrzucanie wszystkiego, co partner proponuje. Reagują jak dwulatek, który buntując się i na wszystko mówiąc: „Nie!”, daje do zrozumienia: „Nie jestem tobą”. Inni próbują odzyskać przestrzeń psychiczną przez fizyczną separację. Pacjenci podczas sesji mówili mi: „Wie pan, biorę samochód i jadę przed siebie, nie wiadomo dokąd”. Zaczęły się wyprowadzki do znajomych, w pokojach pojawiły się zamki. Byle dalej, byle fizycznie odgrodzić się od partnera.
POLECAMY
Ten trzeci w raju
Niestety próby chronienia osobistych granic poprzez fizyczne oddalenie nie zawsze działają – chodzi wszak o przestrzeń psychiczną. Donald Winnicott, brytyjski psychoanalityk dziecięcy, wprowadził pojęcie „przestrzeni przejściowej”, czyli czegoś pomiędzy matką a czekającym na nią niemowlęciem – między jej realną obecnością z zapachem i ciepłem karmiącej piersi a tym wszystkim, co dzieje się w umyśle niemowlęcia, gdy wyobraża sobie jej zaspokajającą obecność.
Ta przestrzeń pomiędzy realnością a fantazją pozwala...