Między porażką a ultraszczęściem

Poradnik pozytywnego myślenia na czas wyzwań

O miłościach nieoczywistych z Sylwią Chutnik rozmawia Marcin Wilk

Sylwia Chutnik
Pisarka z doktoratem, aktywistka, laureatka Paszportu Polityki 
za rok 2008, kilkukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Wydała między innymi Kieszonkowy atlas kobiet (2008), Cwaniary (2012), W krainie czarów (2014), Smutek cinkciarza (2016). 

POLECAMY


– Chciałbym porozmawiać z Tobą na początek o miłości do „papiernika”. Pamiętasz swój pierwszy raz?
– Oczywiście! Miałam jedenaście lat i mama mnie namówiła, żebym zaczęła pisać pamiętnik. Akurat wchodził wtedy do Polski UNICEF. W kioskach firmowanych logo organizacji sprzedawano piękne, kolorowe rzeczy, między innymi pocztówki. Jeden z takich kiosków mieścił się przy ulicy Świętokrzyskiej, zaraz obok Emilii Plater, czyli obok mojej babci i dziadka. I to właśnie w takim kiosku kupiła mi mama zeszyt. 

– Jaki on był? 
– Piękny, w czarnej oprawie, z kolorowymi literami na okładce. Papier był w dotyku przyjemny, ale – co najważniejsze – wystarczająco gruby, czyli idealnie sprawdzał się do pisania piórem. Mama kupiła mi też do tego zeszytu tak zwaną rygę, liniuszek, dzięki czemu mogłam ćwiczyć równe pisanie. Na końcu tego zeszytu była informacja o UNICEF wraz ze zdjęciem dzieci. Wiesz, że ten papier jest tak dobrej jakości, że po tylu latach wciąż nie pożółkł?

– Po prostu dobry materiał.
– Ale o tym, że jakość jest ważna, umiem powiedzieć dopiero dzisiaj, czyli po wielu latach. Wtedy nie przywiązywałam do tego takiej wagi. Teraz macam rzeczy, zwracam uwagę na fakturę. Wtedy pojawiło się dużo papierniczych punktów, człowiek za młodu dostawał gorączki, gdy wchodził. Można było dostać wszystko – od plastikowych klipsów po mydełko i pachnące truskawkami gumki do ścierania. Pojawiały się też różnego rodzaju notesiki, karteczki do segregatorów – każda inna. Wymieniałyśmy się potem nimi z koleżankami. Idealnie było mieć segregator z różnymi kartkami. No, mówię ci, szaleństwo.

– Pamiętam ten wybuch kolorów w latach dziewięćdziesiątych. Wszyscy wtedy chyba się na to rzucili. 
– Miałam do takich rzeczy dostęp już wcześniej, bo mój tata jako muzyk w latach osiemdziesiątych jeździł po świecie i przywoził z podróży, a to piękny długopis zakończony dzwoneczkiem, a to piórnik obustronny na magnesy (szpanowałam nim w „zerówie”, pamiętam!). Zresztą chyba to dzięki rodzicom zaczęłam na to zwracać uwagę. 

– Wydaje mi się, że ludzie, którzy doceniają tak zwane rzeczy papiernicze, mają potencjał czułości wobec świata i rzeczy. Zgodzisz się?
– Poniekąd tak, jednak chcę podkreślić, że mój gust jest totalnie bazarowy i kiczowaty. Kiedy miałam trzynaście lat i dostałam prawdziwy długopis Parkera, to byłam podjarana, że jest taki drogi i że dostałam go od mamy. Ale szczerze mówiąc, wydawał mi się też nudny, był ciężki, a ja nie lubię ciężkich długopisów. No i był błękitno-szary. 

– A ty wolisz kolorowe?
– Celuję w róż i turkus. Albo w ogóle pomieszanie i eklektyzm. Odkąd pamiętam, to właśnie taka definicja tego, co ładne – trochę kiczu – bardziej wpływa na moje wybory. Jak sroczka zwracam uwagę na coś kolorowego. Gdy pytasz mnie, co jest ładne, musisz najpierw spytać o definicję ładności. 
 
– No to s...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI