Tytuł tego szkicu jest oczywiście prowokacyjny, zwłaszcza w epoce feministek dbających pieczołowicie o to, aby kobieta była tyleż subiektem, podmiotem, co i obiektem w dzisiejszym społeczeństwie. Postaram się uzasadnić takie tytułowe rozpoznanie, posługując się argumentacją czerpaną z polszczyzny. Tylko na pozór mamy na co dzień do czynienia z symetrycznością: kobieta – mężczyzna, matka – ojciec, mąż – żona, chłopiec – dziewczyna, panna – kawaler i tak dalej. Właśnie o tym, że to tylko złudzenie, jest ten tekst. Skoncentrujmy się jednak na nazwach kobiecości, a tylko pomocniczo sięgać będziemy do nazw (pozornie) symetrycznych. Oczywiście mam w świadomości, że jedynie niektóre konteksty da się tu przywołać. Spośród wyżej wspomnianych pomijam zwłaszcza obrosły stereotypami pomnik Matki (Polki) i odkładam go do kuferka z licznymi polskimi kliszami.
Chciałbyś dowiedzieć się więcej? Koniecznie przeczytaj artykuł: Najlepsze jeszcze przede mną. Jak kocha dojrzała kobieta?
POLECAMY
Słowo kobieta w historii języka
Zacznijmy od refleksji historycznej. Otóż nie ma wątpliwości, że słowo kobieta jest historycznym wynalazkiem polskim. W innych językach – zwłaszcza słowiańskich – nie ma kobieta swojego odpowiednika. Co więcej, w naszym wspólnym przodku, czyli języku prasłowiańskim specjaliści od etymologii nie znajdują źródłosłowu dla polskiej kobiety. Może byłby to swoisty asumpt do naszego szowinizmu narodowego, gdyby nie fakt, że przez długi czas to słowo było napiętnowane jako – najdelikatniej mówiąc – nieprzystojne. Oczywiście jego nieprzystojność nie brała się li tylko stąd, że brzmieniowo przypominało inne słowo niezbyt eleganckie – kobyłę. Byli nawet tacy domorośli lingwiści, którzy sugerowali, że kobieta i kobyła mają swojego wspólnego językowego przodka. Taka etymologia jednak została stanowczo odrzucona. Ale nieprzystojność nazwy pozostała ze względu na semantykę. W wiekach XVI–XVII uznawana była za słowo nieliterackie, czyli potoczne, niegodne notowania przez słownikarzy. Pozostało w tekstach, ale w otoczeniu słów równie nieprzystojnych, na przykład: kobieta wszeteczna, plugawa, nikczemna, szpetna. Oto dwa wyimki pochodzące z tamtego czasu:
Chocia oni nas zowią białegłowy, prządki,
Ku więtszemu zelżeniu kobietami zowią (…).
Albo inny:
Mogąć oni przezywać żony kobietami
Aleć też nie do końca mają rozum sami (…).
Przytoczone przykłady pochodzą z dzieła M. Bielskiego Sjem niewieści z drugiej połowy XVI wieku. Kobieta to przede wszystkim mieszczka, ale podejrzanego autoramentu, nierzadko nałożnica naciągająca partnera na wydatki albo i sama sięgająca do jego mieszka czy kaletki.
Jakże to daleki obraz od kobiety na przykład polskich romantyków, którzy je wielbili miłością wysublimowaną, właśnie romantyczną, werterowską, czyli cierpiętniczą. Od czasów biskupa Krasickiego (my rządzim światem, a nami kobiety), od czasu romantycznego uwielbienia Maryli Wereszczakówny wyraz kobieta przeszedł metamorfozę wielką, aż po dziś, kiedy to słowo oznacza po prostu „osobę płci żeńskiej”. Czyżby tylko tyle? O tym niżej.
Kim jest kobieta?
Przyjrzyjmy się jednak na początek bardziej przyzwoitym nazwom owej płci żeńskiej. Otóż właśnie: żona, czyli prasłowo, znane praktycznie we wszystkich językach słowiańskich na określenie osoby płci żeńskiej. W innych językach też pokrewne (szczegóły lingwistyczne pomijam), jak np. greckie gyné, skąd powszechnie znany ginekolog. We współczesnym języku polskim wyspecjalizowane jako nazwa małżonki. Nie ma w żonie praktycznie żadnych odcieni wartościujących. Natomiast jest takie zabarwienie w niewieście jako pierwotnie „osobie nieznanej”, ponieważ częściej była to „panna na wydaniu; narzeczona, synowa”, czyli osoba w rodzinie nowa, by nie powiedzieć nieznana lub – co gorsza – obca. Podobnie nacechowana jest wspomniana już białogłowa, etymologicznie białagłowa, czyli osoba z nakrytą – podczas weselnego obrzędu – białą chustą. Białogłowa jako nazwa osoby płci żeńskiej jest dziś raczej rzadka, ale obyczaj nakrywania głowy (niekoniecznie czymś białym) przetrwał nie tylko wśród wyznawców islamu. W chrześcijaństwie bywa praktykowany do dziś przy wejściu do kościoła, zwłaszcza do cerkwi, na audiencję u papieża.
Wśród kobiecych nazw nacechowanych są także kolejne słowa. Zacznijmy od dziewczyny, czyli kobiety młodej, niezamężnej. Warto wziąć pod uwagę to, że forma dziewczę ma w polszczyźnie rodzaj nijaki, podobnie jak chłopię, kocię, cielę itd. Można zatem sugerować, że to osoba pozbawiona cech płciowych, jeszcze nie kobieta. Pochodzi dziewczyna od słowiańskiego wyrazu dziewa//dziewka//dziewoja, który na ogół ma znaczenie tożsame lub bliskie dziewczynie. Na ogół – ale nie zawsze. Albowiem dziwka, różniąca się od dziewki tylko jedną samogłoską, semantycznie, a zwłaszcza aksjologicznie, różni się i to znacznie, zwłaszcza dziś. Tłumaczyć chyba nie muszę. Nieco bardziej różni się od dziewki dziewica. I tu także wyjaśnienia są zbędne, choć o dziewicy będzie jeszcze mowa dalej.
I ostatni krąg nazw kobiecych: pani, panna, panienka. Polskie tzw. panowanie, czyli grzecznościowe zwracanie się do mało znanych osób per pan//pani, jest wielokrotnie wyśmiewane, wytykane (nomen omen: tykanie) jako relikt naszej szlacheckości. W innych językach stosuje się na co dzień raczej formy fleksyjne zaimka ty (wy, oni). Podobnie jest ze stosowaniem form typu pani versus panna//panienka. Tym razem nadążamy z wycofywaniem się z odróżniania pani od panny (czyli wytykania stanu cywilnego) za innymi językami. Wszakże w pewnych sytuacjach pozostaje odróżnienie panny (inaczej: stanu wolnego) od mężatki/zamężnej/rozwódki/rozwiedzionej i od wdowy. Na uwagę zasługuje także to, że w innych językach – na przykład w czeskim, a zwłaszcza słowackim – słowo panna znaczy tyle, co „dziewica”. Ostrożnie więc, bo to potencjalnie klasyczna sytuacja fałszywego przyjaciela tłumacza. Takich słów w kontaktach międzyjęzykowych, zwłaszcza w kręgu słowiańskim jest – jak wiadomo – wiele.
Język jako odbicie świata kobiet i mężczyzn
Proponuję teraz przejście od semantycznych poszukiwań kobiety do – jako się rzekło – nie zawsze symetrycznych relacji między światem męskim i kobiecym. Mam na myśli konfrontację par nazw ze sobą. Na początek biblijna prahistoria, czyli pochodzenie kobiety i mężczyzny. Już tu widać niesymetryczność: biblijny Bóg najpierw stworzył człowieka, czyli Adama (co po hebrajsku znaczy „człowiek”), a dopiero potem dodał mu kobietę – zresztą z jego ciała – aby mu umożliwić rozmnażanie się. Ewa była więc pramatką człowieczych dzieci. Nie bez znaczenia jest także i to, że to ona była inicjatorką grzechu pierworodnego. Już tu, na samym początku, widać niesymetryczność relacji między człowiekiem a kobietą. Tak zresztą pozostało w bardzo wielu językach, w których owa biblijna niesymetryczność zachodzi do dzisiaj, np. ang. man, fr. l’homme, niem. der Mann, ros. чeлoвeк.
Wróćmy teraz do tego, co powiedziano na początku, czyli do wyrazów polskich. Tu również już na pierwszy rzut oka widać niesymetryczność. O ile kobieta jest leksykalnym wynalazkiem polskim, to mąż i pochodny od niego mężczyzna jest od zawsze, tzn. przynajmniej od prasłowiańszczyzny, po prostu człowiekiem płci męskiej, czyli samcem, co etymologicznie oznacza osobnika samotnego w znaczeniu „wolnego od opieki nad potomstwem”. W polszczyźnie wyraz mąż/mężczyzna ma – podobnie jak kobieta – dwa znaczenia: „osoba płci męskiej” oraz „małżonek”. W innych językach bywa jednak różnie, na przykład w angielskich kwestionariuszach w rubryce sex (płeć) pojawia się male/female (a nie man/women). Po polsku różnica płci zwierzęcej i ludzkiej jest bardziej wyrazista, bo w naszych formularzach jest mężczyzna/kobieta, co sugeruje, że Polacy są jednak czymś więcej niż ludzkimi samcami/samicami.
Na tym jednak różnice się nie kończą. Jak powiedziałem na wstępie – celowo pomijam tu macierzyństwo, jeden z ważnych bliskoznaczników kobiety – matki. Chciałbym jednak odnieść się do jednego tylko aspektu macierzyństwa/ojcostwa. Pozornie mamy tu do czynienia z językową symetrią, bo w istocie tylko matka jest karmicielką. W słownictwie akademickim do dziś nazywa się uczelnię wyższą alma mater. To brzmi bardzo dostojnie i wzniośle – ale do czasu…
Nie należą do rzadkości dzisiejsze spory cywilizacyjne o to, czy matka może karmić niemowlę w miejscu publicznym, czy też raczej powinna to być intymna sytuacja nieoglądana przez osoby postronne. Być może pozostaje to w związku z uznaniem przynajmniej w europejskim kręgu obyczajowym piersi kobiecych za intymną część ciała, niemal równoważną organom rozrodczym. Toczą się bowiem analogiczne spory dotyczące dopuszczalności stroju topless na plaży, a sensację może budzić nawet celebrytka występująca co prawda bez stanika, z niewidocznymi piersiami, jednak z wyraźnie zaznaczonymi ich kształtami. Oczywiście mężczyzny/ojca to nie dotyczy. Występowanie publiczne z nagim torsem – nie zawsze apetycznym i kształtnym – jest całkowicie akceptowalne.
Widać, że nagość (przynajmniej częściowa) jest częściej tolerowana u mężczyzn niż u kobiet. Kobieca nagość – choćby tylko częściowa, markowana, ma szczególny wymiar erotyczny. Oto zawody uprawiane przez kobiety sygnalizujące taką erotykę. Zawód striptizerki kojarzony jest dużo częściej z obnażającymi się publicznie kobietami, na przykład w lokalach rozrywkowych, niż z mężczyznami – striptizerami, występującymi zwłaszcza na wieczorach panieńskich. Obok nich – tym razem już bez wątpienia kobiecy zawód – czirliderki, różniące się od striptizerek tym, że nie występują nago, ale w celowo skąpych strojach, a także spopularyzowane przez film wyzywająco odziane galerianki szukające na ogół tzw. sponsora, czyli stałego partnera seksualnego opłacającego seks (oczywiście raczej pozbawiony erotyki). Kobieta ma erotyką wspomagać reklamy, na przykład samochodów sprzedawanych częściej mężczyznom.
Ten poddany powszechnej tabuizacji kontekst słów związanych z seksem i erotyką jest pełen dalszych elementów niesymetrycznych. Po stronie kobiecej jest menstruacja traktowana w wielu kulturach jako kobieca nieczystość. Obrosła ona zresztą w rubaszne albo kpiące słowa typu ciota/ciotka przyjechała. Męskie polucje co prawda w sensie higienicznym także są swoiście nieczyste, ale kulturowo raczej neutralne. Kobieca menopauza raczej nie ma porównania z męską andropauzą. Zresztą dopiero niedawno wprowadzono ją – obok androloga – do słownictwa raczej medycznego niż powszechnego. Natomiast brak po stronie kobiecej odpowiednika męskiej impotencji i impotenta. W aforystyce łacińskiej występuje powiedzenie mulier semper parata (czyli kobieta jest zawsze gotowa), co też można uznać za przejaw niesymetryczności.
Szczególne znaczenie ma – zapowiedziane już wyżej – niemal wyłącznie kobiece słowo dziewica. Znowu mamy do czynienia z anatomiczną, jaskrawą kobiecą niesymetrycznością. Jakkolwiek bowiem jest w użyciu męskie określenie prawiczek (i obok niego prawiczka bliskoznaczna dziewicy), to jednak są to słowa raczej ironiczne, prześmiewcze niż poważne określenie stanu kobiecego (częściej chyba dziewczęcego) organizmu. Nie ma nic ironicznego w pytaniu ginekologa o to, czy pacjentka jest dziewicą, bo to może mieć znaczenie w lekarskim badaniu diagnostycznym. Ten parametr kobiecości czasem bywa podkreślany jako pożądany przez mężczyzn walor, ale czasem też wyśmiewany, wstydliwy.
Także wyraz prostytutka obrósł w liczne bliskoznaczniki, których tu nie przytaczam, zwłaszcza dlatego, że niektóre z nich są powszechnie znane. Może warto jednak wspomnieć o bardzo pogardliwej nazwie męska kurwa, w której charakterystyczne jest to, że ważniejszy w niej jest przymiotnik. Bo przecież bez niego to zawód kobiecy. Co prawda można uznać za bliski znaczeniowo wyraz żigolo/żigolak, ale francuska geneza nazwy tego zawodu to raczej fordanser, męska wersja japońskiej gejszy, która jest bardziej damą do towarzystwa niż prostytutką. Mało ma prostytutka wspólnego z erotyką, raczej z pozbawionym erotycznych emocji seksem jako zaspokajaniem męskich potrzeb. Co podkreślam w związku z tytułem tego szkicu.
Obiekt miłości, czasem nienawiści
Dzisiejsza kobieta – co oczywista – wzbudza rozliczne emocje obyczajowe. Piszę ten tekst podczas wielu manifestacji Strajku Kobiet, kiedy to z zaskoczeniem przyjmujemy obecność w ustach (i na plakatach) kobiet ostrych wulgaryzmów. Widać tu ukryty męski szowinizm: mężczyznom wulgaryzmy uchodzą. Ale kobiety!? Wspominam o tych sytuacjach dlatego, że wyżej wskazywałem przede wszystkim na leksykalne – a nie obyczajowe – aspekty niesymetryczności. Wskazywałem też na szczególny typ emocji z tym związanych, czyli na erotykę. Pominąłem liczne aspekty językowego użycia kobiecości, na przykład tzw. kobiecą literaturę, kobiecą/damską modę, damskich fryzjerów, kobiece zawody itd., itp.
Przyjąłem założenie, że językowe centrum kobiecości leży głównie w obszarze erotycznym (nie utożsamiać z seksem jako obcowaniem płciowym!). I tyle ma znaczyć tytuł całości: w języku kobiecość jest utożsamiana przede wszystkim z cielesnością (sic!) nie tylko piękną, powabną, ale i prowokującą, budzącą pożądanie. Wróćmy do greckiego motta: Odi et amo – kocham i nienawidzę. W języku kobieta jest więc obiektem miłości; czasem nienawiści. Czas amazonek i matriarchatu jest raczej za nami. A przed nami… Zdaję sobie sprawę z prowokacyjności przyjętych tu założeń, ale jestem dogłębnie przekonany, że warto taką tezę poddać poważnemu namysłowi.