Klaudia Przyłucka-Janasik: Skąd pomysł na taki tytuł książki Kim jesteś, kiedy nikt nie patrzy?
Michał Brzegowy: Na początku książka miała nosić tytuł W głąb siebie, ale w ostatnim momencie zdecydowałem się go zmienić na Kim jesteś, kiedy nikt nie patrzy. Myślę, że w jakiś sposób chciałem zaintrygować czytelników – tych, którzy sięgną po tę książkę, by spotkać się ze sobą właśnie w tych chwilach, kiedy nikt nie patrzy, kiedy można zdjąć wszystkie maski. Zależało mi na tym, żeby tytuł już na wstępie był zaproszeniem do konfrontacji z tą częścią siebie, która bywa wstydliwa, trudna, niewygodna. Dla tych, którzy są na tyle odważni i ciekawi, by wejść w obszary, które nie zawsze są przyjemne czy pozytywne, jak to bywa w wielu popularnych poradnikach. Ta książka zaprasza również do spotkania się z tym, co niełatwe.
Czy kiedy jesteśmy sami ze sobą, łatwiej jest nam dotrzeć do własnych emocji i potrzeb? Czy wręcz przeciwnie – zamykamy się raczej na te odczucia?
To zależy przede wszystkim od tego, jaki mamy kontakt ze swoimi emocjami i na ile jesteśmy ich świadomi. Dla niektórych momenty samotności są właśnie szansą, żeby spotkać się ze sobą i swoimi emocjami – smutkiem, złością, lękiem i zaopiekować się nimi. Ale są też osoby, które zrobią wszystko, żeby tego nie czuć. Uciekną w social media, w gry, w kompulsywne oglądanie seriali albo rzucą się w wir pracy i produktywności tylko po to, żeby uniknąć kontaktu z samym sobą. To, jak reagujemy, zależy też od tego, jak zostaliśmy nauczeni przeżywania emocji. Jeśli od dziecka uczono nas tłumienia uczuć, spychania ich na bok, to w chwilach samotności będziemy robić wszystko, żeby się z nimi nie spotkać. Czasem będą to uzależnienia, innym razem właśnie przesiadywanie w mediach społecznościowych, pracoholizm czy wymuszone spotkania towarzyskie nawet wtedy, gdy jesteśmy już zmęczeni. Wszystko po to, żeby nie czuć, co się w nas dzieje, gdy zostajemy sami.
Czy to wiąże się w jakiś sposób z pojęciem cienia psychologicznego, o którym wspomina Pan w swojej książce? Jak możemy rozpoznawać te części siebie, których się wstydzimy albo które w jakiś sposób wypieramy?
Cień to pojęcie wywodzące się z psychoanalizy, szczególnie spopularyzowane przez Carla Gustava Junga. Najprościej mówiąc, chodzi o te wszystkie aspekty nas samych, których nie akceptujemy, które uznajemy za niepożądane, niewygodne, czasem wręcz zagrażające naszej wizji siebie.
Żeby się z nimi nie konfrontować, uruchamiamy różne mechanizmy obronne – mniej lub bardziej świadome strategie, które mają nas chronić przed bólem, jaki mogłoby wywołać zetknięcie się z tym, co trudne. Robimy wiele, by nie czuć tego, czego nie chcemy czuć. Może to być tłumiona złość wobec osób, które przekraczają nasze granice. Może to być lęk, który ujawnia się np. przez prokrastynację, czyli odkładanie spraw na później. Albo wstyd za coś, co zrobiliśmy, albo za to, że nie jesteśmy tacy, jacy „powinniśmy” być, bo jesteśmy zaprogramowani na dążenie do jakiegoś ideału. Wtedy możemy próbować udowadniać – sobie i innym – że jesteśmy silni, kompetentni, wyjątkowi. A to, co się tak naprawdę dzieje, to ucieczka od konfrontacji ze swoją słabością. I właśnie to jest przejaw działania cienia – nieakceptowana część mnie zaczyna kierować moimi zachowaniami.
Czy kiedy jesteśmy sami ze sobą, łatwiej nam dotrzeć do tych automatycznych myśli, które się pojawiają – takich, przez które obwiniamy siebie za wszystko – niż wtedy, gdy jesteśmy z bliskimi czy w wirze codziennych obowiązków?
Znów odpowiem: to zależy. Zależy od tego, z kim rozmawiamy i na czym pole...
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.