Czym jest nerwica?
Nerwica, mówiąc obrazowo, to lęk o tysiącu twarzy, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie, co doprowadza do „śmierci za życia”. Powolnej – gdy lęk sączy się każdego dnia po trochu, lub gwałtownej – gdy atakuje znienacka, czego efektem są ataki paniki. Ta metafora wcale nie jest na wyrost. Człowiek przeżywający atak lęku panicznego ma często wrażenie, jakby właśnie umierał, albo silne przeświadczenie, że zaraz umrze. Może być przekonany o śmiertelnej chorobie lub zagrożeniu, czemu towarzyszą przykre doznania pochodzące z ciała, które potrafią imitować prawie wszystkie znane na świecie choroby, a nawet zakłócać prawidłową pracę narządów ciała.
POLECAMY
No dobra, ale skąd ten lęk, zapytacie. Otóż około trzydziestu procent podatności na lęk to geny, czyli to, co dostajemy po przodkach, a siedemdziesiąt procent to wychowanie, środowisko, dieta i to, jak traktujemy siebie na co dzień. Geny to „wrażliwość” i coś, co określam mianem „wzdrygliwości”. „Wzdrygliwość” to słowo, które wymyśliłem, żeby określić poziom wrodzonej reakcji strachu. A więc to, jak bardzo „przestraszacie się”, gdy coś was zaskakuje. Im wyższa wzdrygliwość i wrażliwość, tym większa podatność na niekorzystny wpływ środowiska i szkodliwe wzorce przekazane nam w procesie wychowania. Te wrodzone predyspozycje, środowisko i wychowanie mogą skutkować rozwojem objawów nerwicowych (między innymi lęku). Dobra informacja jest taka, że nerwica jest najzdrowszą z możliwych reakcji na niekorzystne środowisko i wychowanie. Sygnalizuje nam, że pora zaopiekować się sobą, zmienić swoje życie i odzyskać kontakt z emocjami. Osoby mniej wrażliwe na uczucia swoje i innych, u których raczej nie wystąpi nerwica, prawdopodobnie powielą krzywdzące schematy, czyli między innymi: odetną się od emocji i stracą szansę na pełne przeżywanie życia z całym wachlarzem uczuć i satysfakcji, a co za tym idzie: wychowają podobnie swoje dzieci. Uprzedzam pytanie: tak, najlepiej byłoby mieć szczęśliwe dzieciństwo i być wrażliwym, ponieważ wtedy w bezpiecznych warunkach może rozwinąć się wrażliwość, która asertywnie obroni swoje granice i będzie czerpać z piękna świata pełnymi garściami.
Można więc powiedzieć, że na wasz lęk zapracowały pokolenia przodków waszych przodków i wy sami od momentu, kiedy zaczęliście żyć według wzorców zachowań sprzecznych z waszymi potrzebami i predyspozycjami, a wpojonych wam przez lata wychowania. Jeżeli dołożyliście do tego brak fizycznej aktywności i niezdrową dietę, to mamy właśnie to.
W nerwicy, jak wspominałem, poza lękiem, który występuje zawsze, mamy do czynienia z różnymi zaburzeniami funkcjonowania narządów. Spektrum objawów nerwicowych jest ogromne, można wymienić między innymi takie, jak:
- kołatanie serca,
- duszność,
- drżenie rąk,
- wzmożona potliwość,
- zawroty głowy,
- bóle głowy i brzucha,
- suchość w ustach,
- nudności,
- przygnębienie,
- huśtawki nastrojów,
- problemy ze snem,
- zmęczenie,
- problemy z pamięcią i koncentracją,
- natrętne myśli,
- koszmary senne,
- nadpobudliwość,
- nadciśnienie,
- problemy skórne,
- zgrzytanie zębami,
- brak apetytu,
- tiki nerwowe,
- impotencja,
- zaburzenia czucia,
- uczucie kłucia w klatce piersiowej,
- rozstrój żołądka,
- zaczerwienienie skóry,
- częste oddawanie moczu,
- uczucie braku poczucia realności własnej osoby – depersonalizacja,
- uczucie braku poczucia realności otoczenia – derealizacja.
Jak widzicie, objawów nerwicy jest bardzo wiele i na pewno listę tę można by jeszcze rozszerzyć – dlatego na potrzeby tego poradnika musimy umówić się, co jest nerwicą i poddaje się leczeniu przedstawioną tu metodą, a co nerwicą nie jest. Aby powiedzieć, że ktoś cierpi na nerwicę, musi być spełniony podstawowy warunek: ta osoba musi odczuwać jakiś rodzaj lęku, któremu towarzyszy kilka lub wiele objawów pochodzących z ciała oraz lękowe myśli. Te lękowe myśli mogą dotyczyć siebie samego lub bliskich; mogą dotyczyć przyszłości, stanu zdrowia, losów świata – słowem, wszystkiego. Kolejnym ważnym warunkiem jest to, że lęk, który odczuwa pacjent, nie jest spowodowany chorobą somatyczną, czyli nie wynika na przykład z nadczynności tarczycy czy niedokrwistości, guza mózgu albo demencji czy przyjmowanych leków. Wtedy mówimy o objawach lęku, które towarzyszą innej uchwytnej chorobie lub są objawem ubocznym działania danych substancji. Na przykład osoba, która nigdy nie miała zaburzeń lękowych, zaczyna przyjmować jakąś pigułkę (legalną lub nie) i po jej zażyciu występuje napad paniki. Inny przykład – osoba doznaje ataków lęku w trakcie epizodu migotania przedsionków, a kiedy migotanie ustępuje, wszystko wraca do normy. Jeszcze inny przykład – kobieta miesiączkuje tak obficie, że ubytek krwi powoduje zaburzenia krążenia i dystrybucji tlenu, co prowadzi do uczucia silnego niepokoju i lęku.
Oczywiście należy pamiętać, że sytuacje, kiedy odczuwanie lęku związane jest z innymi chorobami somatycznymi, mogą dodatkowo powodować lęk nerwicowy. Obie choroby mogą się na siebie nakładać, dlatego diagnoza jednej nie wyklucza istnienia drugiej możliwości w tym samym czasie.
W dużym uproszczeniu: jeżeli odczuwasz wysoki poziom niepokoju, napięcia i lęku, a wszystkie badania wychodzą w normie, to prawdopodobnie cierpisz na jakąś formę nerwicy. Nawet jeżeli boisz się „tylko” ptaków, bo brzydzą cię ich skrzydła, i z tego powodu omijasz je szerokim łukiem, to też jest to nerwica zwana fobią prostą. Obiekt lęku jest wtedy jasno określony i lęk występuje zawsze, gdy jesteś w jego pobliżu. (Typy nerwicy omawiam na końcu w rozdziale „Dla dociekliwych”).
Świat medycyny jest właśnie w trakcie zmiany klasyfikacji chorób i zaburzeń psychicznych po to, aby lepiej wszystko nazwać i określić. Natomiast sposób leczenia lęku przedstawiony w tym poradniku jest obecnie skuteczny i możliwy do zastosowania przez bardzo szeroką grupę osób cierpiących na zaburzenia nerwicowe. No może gdy wprowadzą na przykład elektroniczno-genetyczne terapie umysłu (wybaczcie żarcik), znajdzie się jakaś droga na skróty… Może. Dopóki to nie nastąpi, pozostają nam stare sprawdzone metody, które ująłem po swojemu, tworząc metodę „gry o trochę lepsze życie”.
Z danych statystycznych wynika, że trzydzieści procent populacji przynajmniej raz w życiu doświadczy jakiegoś rodzaju zaburzeń lękowych. Lekko licząc, jakaś postać nerwicy już dotknęła lub dotknie między osiem a dziesięć milionów osób w Polsce! To niesamowite, że problem ten jest nadal ignorowany na przykład przez media, niektórych lekarzy, pracodawców, a przez sporą część społeczeństwa nawet lekceważony i wyśmiewany. Często sam słyszę opinie, że ludzie cierpiący z powodu nerwicy to, w najlepszym wypadku, osoby dziwne lub nawet udające cierpienie. To bardzo odważne stanowisko, zwłaszcza że – jak mówią badania – pięć milionów naszych rodaków przynajmniej raz w życiu będzie mieć napad lęku panicznego czyli szczytowe doświadczenie psychiczne i fizyczne przeżywane jako najgorszy koszmar, jaki można sobie wyobrazić. To stan maksymalnego lęku o życie i zdrowie, który – jak wspominałem – niektórzy pacjenci opisują jako przerażający stan umierania za życia. Dodatkowo podczas takiego ataku osoba cierpiąca jest przekonana, że lęk nigdy nie minie, chociaż jednocześnie boi się, że to koniec jej życia. To błędne koło nerwicy może dotknąć każdego z nas, dlatego dobrze jest wiedzieć, jak tę chorobę leczyć, jak jej zapobiegać i jak wspierać osobę z zaburzeniami lękowymi. Ta książka powstała również w tym celu.
Dodatkowo około trzech do czterech procent Polaków doświadcza tak zwanego lęku wolno płynącego, który przybiera postać przewlekłą. Manifestuje się on między innymi ciągłym zamartwianiem się o swoje zdrowie lub bezpieczeństwo bliskich. To przewlekły stan poczucia zagrożenia przyszłymi zdarzeniami, któremu towarzyszy napięcie ciała połączone zwykle z bezsennością, zaburzeniami apetytu i obniżeniem nastroju.
Z powyższych danych wynika, że ogromna część z nas ma albo będzie mieć nerwicę. Będzie zamartwiać się o zdrowie, przyszłość swoją i swoich bliskich, losy świata lub odczuwać przerażenie w obliczu ataku paniki. Wielu z nas będzie miało również obniżenie nastroju oraz komplikacje zdrowotne wynikające z przewlekłego napięcia, ponieważ nieleczone zaburzenia lekowe praktycznie zawsze prowadzą do wystąpienia depresji. Wszystko to, mówiąc potocznie, nerwica. I choć słowo „nerwica” brzmi jak katar, to z pewnością katarem nie jest. Nie przechodzi po siedmiu dniach. To raczej jak przewlekły nieżyt nosa, któremu towarzyszy zapalenie spojówek i nieznośne swędzenie całej skóry twarzy. Często wikła się z ciężkim zapaleniem płuc – słabnie i wraca, rujnując spokojny sen i odbierając siły za dnia. To poważna dolegliwość, która ma wiele twarzy. Ogromny worek cierpienia – wrzucamy do niego wszystkie odmiany zaburzeń nerwicowych, w których odczuwanie jakiegoś rodzaju lęku gra pierwsze skrzypce. Właśnie dlatego obecnie używa się określenia „zaburzenia lękowe” zamiast „nerwica”, aby podkreślić występowanie lęku jako zawsze obecnego objawu tej przypadłości.
Jeżeli czytacie tę książkę, to prawdopodobnie nie muszę tłumaczyć wam, czym jest lęk, ale zrobię to, gdyby sięgnął po nią ktoś, kto próbuje wam pomóc. Będzie mógł lepiej was zrozumieć i wspierać.
Zaburzenia lękowe (nerwica) atakują ciało i umysł. Lęk to czarne myśli i przykre doznania z ciała, których szczytem może być napad paniki (przeżywany jak „śmierć za życia”). Nerwica wpływa na organizm na różne sposoby: spina zarówno fizycznie, jak i psychicznie, powodując „napięcie” w myślach i ciele. Najważniejsze narządy wchodzą w stan alarmu, jakbyśmy walczyli z niewidzialnym potworem. Serce chce wyskoczyć z piersi, ciśnienie rozwala czaszkę, dłonie i stopy robią się zimne, ponieważ obkurczają się naczynia krwionośne, żeby więcej krwi mogło przemieścić się do mięśni – bo przecież trzeba walczyć! Zmniejsza się też ukrwienie narządów jamy brzusznej i miednicy, bo przecież nie jest to czas na trawienie, a zawartość przewodu pokarmowego należy szybko usunąć, bo przeszkadza – stąd słynna przedegzaminacyjna biegunka czy mdłości ze stresu. Mięśnie sztywnieją, postawa ciała robi się agresywna lub obronna, gardło zaciska się, oddech jest przyspieszony i płytki, a w głowie panuje chaos, zagubienie i ogólne rozkojarzenie. Nadnercza wyrzucają hormony stresu: adrenalinę i kortyzol, a układ odpornościowy wchodzi w stan zapalenia.
Nerwica atakuje trzy układy organizmu: hormonalny, odpornościowy i nerwowy. Nerwica to w zasadzie wieloukładowe zaburzenie funkcjonowania organizmu, któremu towarzyszy ogólny stan zapalny skutkujący spadkiem odporności i innymi zaburzeniami układu immunologicznego, nerwowego i hormonalnego. Chcę mocno podkreślić, że zaburzenia lękowe to bardzo poważne obciążenie dla organizmu. To ciężka i trudna do leczenia choroba, która negatywnie wpływa na wszystkie aspekty życia, a także zakłóca normalne funkcjonowanie społeczne osoby chorej.
Gdy słyszę złote rady, jakie otrzymują od otoczenia moi pacjenci, w stylu: „Nie ma się czego bać” albo: „To tylko nerwica”, to proponuję powiedzieć mniej więcej to samo cukrzykowi: „Daj spokój, to tylko cukrzyca, zjedz ciastko” albo osobie bez nóg: „Weź i wstań”.
Nerwica ma wiele odsłon. Każda z nich jest uciążliwa. Objawy mogą być różne, ponieważ wszyscy ludzie są inni. Dlatego każdy pacjent wymaga indywidualnego podejścia i opieki.
Podczas ataku lęku człowiek wpada w ciemny tunel, przez który mknie szybciej i szybciej. Takie doznania mogą mieć różną skalę i nasilenie. W lęku przewlekłym będzie to na przykład ciągłe zamartwianie się o przyszłość – takie nieznośne sączenie się napięcia, co niby nie boli, ale nie daje żyć. Natomiast w lęku z napadami paniki będzie to życie od bitwy z wiatrakami do bitwy z wiatrakami, wycieńczające jak krucjata. I to wszystko miałoby sens, gdybyśmy rzeczywiście mogli przewidzieć przyszłość lub walczyli o życie. Tymczasem w tym przypadku to zawsze zwid, mamidło. Walka z cieniem. Gdzie my, tam i on.
Jakby tego było mało, są jeszcze objawy psychosomatyczne, popularnie zwane somatami. I tak jeżeli atak paniki to przeżywanie gwałtownej śmierci za życia, a sączący się przewlekle lęk wygląda jak śmierć za życia, ale rozłożona na raty, to somaty są śmiertelnymi torturami na organizmie, który nie chce umrzeć. Przybierają postać najróżniejszych doznań i mogą imitować różne choroby lub być zupełnie oryginalne, wymyślone przez nieświadomość, która potrafi być niezwykle kreatywna. Wierzcie mi, przez ponad dwadzieścia lat praktyki zawodowej widziałem już chyba wszystko i nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć. Chociaż nigdy nie mów nigdy. Spotykałem osoby targane drgawkami, duszące się przy prawidłowych badaniach wysycenia tlenem, mające niedowłady kończyn, drżenia, wszelkie bóle i inne niezwykłości takie jak na przykład przejściowa ślepota lub utrata słuchu. Somaty nie układają się nigdy w spójny obraz jednej choroby, tylko harcują po całym ciele, zmieniają formę i natężenie, czym doprowadzają człowieka prawie do obłędu. Terapia staje się wtedy swoistym egzorcyzmem, podczas którego na zewnątrz wychodzą emocje. Bo zduszone emocje mówią somatami. Emocje, które latami podgrzewane były w zamkniętym kotle. Kocioł trząsł się, nity strzelały, ale na zewnątrz mało co wychodziło. Gdzie są emocje, nie ma lęku i nie ma somatów. Za pomocą tej książki będziemy się uczyć je wyrażać.
Zaburzeniom lękowym mogą towarzyszyć natrętne myśli, które zmuszają chorych do robienia różnych absurdalnych rzeczy: sprawdzania setki razy, czy drzwi są zamknięte albo czy na pewno zakręcony jest gaz. Powtarzane w panice rytuały dezorganizują życie i doprowadzają cierpiącego człowieka do rozpaczy. Nie tylko zresztą jego, bo często także całe jego otoczenie, które nawet jeśli chce pomóc, to jest całkowicie bezsilne i z czasem coraz bardziej bierne. Natręctwa to złożony temat, być może na osobną książkę. Umówmy się więc, że stosując zasady zawarte w tym poradniku, w większości przypadków uda się obniżyć ich liczbę i subiektywną dokuczliwość, aczkolwiek często zapanowanie nad nimi wymaga pomocy farmakologicznej. Zależy to od wielu czynników, między innymi od tego, czy ich przyczyny są bardziej biologiczne (geny – wzdrygliwość), czy wynikają z osobowości (zduszona wrażliwość), czyli wgranego podczas procesu wychowania oprogramowania – osobowości. Dlatego w tym miejscu po raz kolejny muszę zaznaczyć, że konsultacja psychiatryczna to zawsze dobry pomysł.
Podsumowując: nerwica, czyli zaburzenia lękowe, ma wiele postaci, ale zawsze występuje w niej jakiś rodzaj lęku produkowanego przez mózg, odczuwanego w ciele i myślach. Nie towarzyszy jej żadna choroba „fizyczna”, na przykład zawał serca, choć może być związana ze zmianami w strukturze i w funkcjonowaniu pewnych struktur w mózgu odpowiedzialnych za przetwarzanie informacji o zagrożeniu, co prowadzi do jej wyolbrzymienia i zbyt silnej reakcji na daną sytuację. Jest jak okulary, przez które wszystko wygląda na niepokojące: otoczenie, własne ciało, relacje, a już szczególnie przyszłość – to w niej zawsze czyha niewidzialny potwór.
W dalszej części tekstu znajdziecie narzędzia do radzenia sobie z nerwicą – wewnętrznych przyjaciół, którzy staną się specjalistami od rozbrajania lęku na różne sposoby, co doprowadzi do zmniejszenia się objawów nerwicy. Niezależnie od rodzaju nerwicy – kiedy zmniejsza się lęk, wszystkie inne objawy również ulegają zmniejszeniu. Będziecie, razem z ekipą przyjaciół, szukać sposobów, jak to zrobić.
Jeżeli poczuliście przypływ gorącej fali nadziei, to dobrze. Nadzieja wcale nie jest matką głupich, tylko osób, które szukają rozwiązań i konsekwentnie walczą o siebie. Walczą o trochę lepsze życie.
Skąd się bierze nerwica?
Wiele osób pyta, dlaczego musi tak cierpieć. Nie wiem. Wiem tylko, że to, co spotyka osoby z zaburzeniami lękowymi, jest niesprawiedliwe. Że kiedy wrażliwość trafia na szorstkość, a nawet bezwzględność najbliższego otoczenia, często ceną za to jest właśnie nerwica.
Twarde metody wychowania eliminujące prawo do wyrażania emocji i własnego zdania, które często są przekazywane z pokolenia na pokolenie, miażdżą delikatną strukturę osobowości dziecka. Jedynym ratunkiem pozostaje zaprzeczanie swoim uczuciom i potrzebom, a konsekwencją tego jest właśnie nerwica. Dlatego możecie mieć pretensje do wszystkich, którzy was skrzywdzili lub nie pozwolili dojść do głosu waszej delikatności i umiejętności zachwycania się światem. To prawda, gdyby wasza wrażliwość trafiła na inny grunt, wasze życie mogłoby wyglądać inaczej. Pewnie nadal chcecie, aby wasi najbliżsi was za to przeprosili, a najlepiej jeszcze raz dali wam tym razem dobre dzieciństwo – tak, żeby wrażliwe dziecko mogło stać się szczęśliwym, spełnionym dorosłym. Niestety, to niemożliwe. Ale na szczęście nie wszystko jest stracone. Może nawet jest szansa, żeby z tych potłuczonych kawałków powstało jeszcze bardziej wyjątkowe dzieło. To wy jesteście twórcami, a ja podpowiem wam, jak tworzyć.
Historia nerwicy zwykle wygląda tak: w rodzinie, w której rodzicami są „ofiary ofiar”, czyli rodzice, którzy otrzymali od swoich rodziców przekaz zakazujący odczuwania emocji i wyrażania swoich potrzeb (a rodzice rodziców od swoich rodziców), przychodzi na świat dziecko. Dziecko, jak to dziecko, ma w sobie wrażliwość, ciekawość świata i zupełnie niewykształcone schematy myślenia i postępowania. Jednak z czasem przesiąka przekazem pokoleniowym, upodabniając się w dorosłym życiu do swoich rodziców: tłumi emocje, za wszelką cenę chce sprostać społecznym wymaganiom, ignoruje swoje potrzeby i pragnienia oraz rezygnuje z przyjemnych zajęć i doznań. Odkłada na wieczne później masaż, seks czy dobre jedzenie. I gnałoby tak bez końca, chyba że wystąpi u niego nerwica, która jak kontrolka zaalarmuje, że powiela niekorzystny model życia, a także sprawi, że zacznie szukać innej, lepszej drogi.
Często to właśnie nerwica prowadzi cierpiącego człowieka, który nie może już dłużej znieść przykrych objawów, do specjalisty. I wtedy właśnie to, co wydawało się końcem, staje się początkiem czegoś nowego, lepszego. Pacjent rozpoczyna terapię, w wyniku której odkrywa nową życiową drogę. I w tym jest, być może, sens tego cierpienia. Może właśnie dzięki niemu uda wam się zawalczyć o lepsze, spełnione życie. Życie, które jest wolne od przymusu spełniania cudzych oczekiwań i tłumienia emocji. Życie, w którym podejmujecie własne decyzje, szanując swoje potrzeby. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale nerwica jest sojuszniczką cierpiącego i wierzcie mi, że jest najzdrowszą z możliwych reakcji na opresję psychiczną i brak odpowiednich warunków do wzrastania. Dużo gorsze scenariusze od wystąpienia nerwicy to na przykład ucieczka w narkotyki lub inne używki, które są tak naprawdę wynikającą z bezsilności agresją wymierzoną w siebie. Niebezpieczną próbą radzenia sobie z emocjami, która na dłuższą metę skutkuje jeszcze większym cierpieniem.
Pamiętajcie, nerwica to przyjaciółka, która krzyczy głośno objawami, ponieważ próbuje pomóc. W tej książce przekonam was, że tak można o niej myśleć. Pokażę, jak zwiększyć swój komfort, słuchając się jej rad.
Do rozmowy z nerwicą wykorzystamy trzy postacie, które stworzycie w swojej wyobraźni. Postacie te ułatwią wam odczytanie komunikatów od nerwicy. Dzięki tej trójce przyjaciół będziecie mogli rozmawiać ze swoją wewnętrzną mądrością, wspierać się i motywować do zmiany. Będziemy używać również wyobrażonej mapy, która ułatwi wam podjęcie decyzji o kierunku działania i nada strukturę waszemu życiu i otoczeniu. Dzięki mapie i towarzyszom podróży nauczycie się współpracować z nerwicą i trafnie interpretować jej przekaz.
Wyobraźcie sobie, że nerwica jest jak gorączka, która informuje, że emocjonalne rany zaczynają ropieć i wymagają oczyszczenia oraz dostępu tlenu. Kolorowe plasterki naklejane po to, żeby jakoś było, żeby nikt się nie zorientował, co się z wami dzieje, lub żeby po prostu przetrwać, przestały już działać. Te plasterki to często sztuczny uśmiech, perfekcjonizm czy nawet cynizm wobec własnych potrzeb. Celowo używam słowa „cynizm”, bo często to już nie jest zwykłe ignorowanie swoich potrzeb, ale bezwzględność wobec siebie posunięta do granic wytrzymałości. Na szczęście nerwica ostrzega nas i daje szansę na zmianę. Tylko uczciwość i szczerość wobec siebie, własnych emocji, potrzeb i otoczenia może te rany oczyścić, tak żeby zagoiły się i zamieniły w blizny. Wszyscy żyjemy z jakimiś bliznami. Te będą przypominać nam o tym, co dla nas ważne. O co już zawsze będziemy walczyć i nie złożymy broni. Czasem proces czyszczenia ran może odbyć się na terapii. Czasem konieczna jest farmakoterapia, która jak przy ciężkim zapaleniu płuc musi wspomóc naturalne mechanizmy obronne organizmu. Tak czy inaczej, lepiej odczuwać gorączkę, niż jej nie odczuwać. To ona przyspiesza procesy obronne i niesie informacje o zagrożeniu i szansie.
Przypomina mi się tu historia pewnej kobiety – Anny, która przyszła do mnie z powodu nieustających koszmarów nawiedzających ją prawie co noc. Każdego ranka budziła się spocona i blada ze strachu. Kiedy zapytałem ją w gabinecie, co jej nerwica chce przez te koszmary powiedzieć na temat jej życia, wyśmiała mnie i wręcz była na mnie wściekła. Powiedziała, że z nikim nie będzie gadać, a już na pewno nie z nerwicą. Nienawidzi jej i jest dumna, kiedy udaje jej się wyeliminować emocje ze swojego życia. Staje się wtedy zimna i działa racjonalnie. Pomaga jej to w pracy – pracy bardzo odpowiedzialnej – Anna była bowiem dyrektorką generalną pewnej dużej firmy. Oburzona moim pytaniem wyszła i trzasnęła drzwiami…
Po trzech miesiącach zadzwoniła do mnie i umówiła się na kolejną wizytę. Przyznała, że tak bardzo boi się swoich emocji, że musi je dusić w sobie, ale chyba już nie potrafi. Koszmary senne dokuczały jej do tego stopnia, że nie mogła normalnie funkcjonować. „Nerwicowa gorączka” doprowadziła ją niemal na skraj załamania nerwowego. Czuła, jakby miała na sobie, w sercu i umyśle stalowe okowy. Była gotowa na zmiany. To, co odczuwała jako koniec, stało się początkiem.
Mam jeszcze jedną ciekawą historię na ten temat. Byłem kiedyś na wakacjach w Palmie na Majorce. Gdy przemierzałem ulice pełnego turystów miasta, zobaczyłem niesamowite drzewo, które wyrastało z ograniczonego krawężnikami miejsca w chodniku. Z nieba lał się hiszpański żar, a ono rosło tam wciśnięte i samotne.
Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, brzmiało: ono potrzebuje przestrzeni i kontaktu z innymi drzewami, bo umrze. Pragnie, żeby je zauważyć i dać mu szansę rozwoju. Podejrzewam, że rosło tam wcześniej, ale dopiero podczas remontu deptaka założono mu ten betonowy kaganiec, nie zważając na jego potrzeby. Pomyślałem, że przypomina to często proces wychowania dzieci. Roślina kiełkuje otwarta na świat i jego piękno, by następnie trafić na łaskę ogrodnika i projektanta krajobrazu. Jeżeli ogrodnik będzie troskliwy, a projektant – mądry, drzewo wyrośnie piękne i silne. Jeżeli ogrodnik będzie okrutny i bezduszny, a projektant będzie realizował swoją wizję, zupełnie nie biorąc pod uwagę potrzeb roślin, to wtedy drzewo nie będzie mogło się w pełni rozwinąć. Podobnie jest z ludźmi – płacą w dorosłości cenę za ograniczenia, jakie narzucili im opiekunowie w dzieciństwie. Tak właśnie było z moją pacjentką. Okowy, które nałożyli na nią opiekunowie, to przede wszystkim zakaz swobodnego wyrażania emocji, co uniemożliwiło jej wchodzenie w szczere relacje z innymi ludźmi. Nerwica próbowała przekazać jej komunikat do siebie samej: „Zerwij okowy i wyrażaj emocje. Mów, co czujesz! Mów, co myślisz! Uwolnij się i żyj. Uwolnij się i rośnij!”.
Chcę wam pokazać w tej książce, że zmiana jest możliwa. Jeżeli wrażliwa osoba trafi na niekorzystne warunki rozwoju – na przykład rodzina będzie ją ograniczać lub los zgotuje jej szczególnie traumatyczne doświadczenia, takie jak wojna czy pożar, to najczęściej wystąpi u niej jakiś rodzaj zaburzeń nerwicowych. Nie oznacza to jednak, że sytuacja jest beznadziejna. Za pomocą metody, którą wam opiszę, będziecie mogli przekuć to, co trudne, w życiowe zmiany, które okażą się dla was dobre. Kobieta, o której wspomniałem, wygrała swoją walkę o przestrzeń i możliwość życia po swojemu. Nerwica ją uwolniła. Anna uczyniła swoje życie lepszym, dzięki temu, że nauczyła się rozmawiać ze swoją nerwicą. Wykorzystywać jej informacje i wskazówki, jakie podejmować decyzje, aby żyć w zgodzie z własnymi głęboko skrywanymi potrzebami. Dialog z nerwicą pomógł, a może nawet umożliwił kobiecie odnalezienie tych potrzeb. Najpierw było to trochę lepsze życie, potem jeszcze odrobinę lepsze, by po jakimś czasie stać się znacznie lepszym życiem. Dzisiaj jest satysfakcjonującym życiem, podczas którego kobieta nierzadko czuje się szczęśliwa. To dużo, nie sądzicie? Nie można być przewlekle szczęśliwym, ale można czuć satysfakcję z życia i bywać szczęśliwym.
Jeśli i wy chcecie uwolnić się od zaburzeń lękowych, musicie działać – wściekać się i płakać, ale działać! Uruchomić swoje ukryte zasoby. Nagrać nowe komunikaty w waszej głowie, zbudować zdrowe relacje z otoczeniem i zmienić tryb życia na zdrowszy. Proces terapii to dojrzewanie, uwalnianie swoich emocji i uczenie się miłości do siebie.
Nie zadzieje się to błyskawicznie. Nasza psychika jest jak kontenerowiec – ciężki statek, który płynie ku przyszłości. Niełatwo szybko zmienić jego kurs czy prędkość. Musicie być zdeterminowani i konsekwentni, ponieważ ta podróż nigdy nie odbywa się po linii prostej. Czasem nawet trzeba będzie zawrócić lub wyłączyć silniki, żeby odpoczęły. Najważniejsze jest jednak to, żeby nie schodzić na ląd, bo można tam utknąć na zawsze, zadowalając się namiastką poczucia bezpieczeństwa.
Te trudne chwile, których nie da się niestety uniknąć, można przeżyć. Pokażę wam jak. Na przykład wspominając takie dni lub godziny, a może minuty, kiedy wszystko było tak, jak być powinno, a wy czuliście się dobrze. Niech będą jak zdjęcia rodziny w kieszeni żołnierza, który na wojnie w okopach ogrzewa się ciepłymi wspomnieniami. Pozwala mu to przeżyć i iść dalej, choć dookoła wali się świat.
Jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest relacja z drugim człowiekiem. Często sama relacja potrafi już ulżyć w cierpieniu, dodać odwagi, a nawet leczyć. Doskonale zdaję sobie sprawę, że żaden poradnik nie zastąpi prawdziwej rozmowy, natomiast może to być dla was najlepsza z dostępnych „relacji” w danym momencie. Wierzę, że z czasem odważycie się na inne relacje. Będziecie walczyć o swoje i może pójdziecie na terapię lub poznacie ludzi, którzy wam pomogą.
Przy okazji proponuję zamienić określenie „żyć normalnie” na „żyć po swojemu”. Normalność jest przereklamowana. Dlatego w tej książce będziemy traktować nerwicę jak przyjaciółkę, która mówi do nas czasem tak głośno, że trudno ją znieść. Mówi objawami psychosomatycznymi, atakami paniki i innymi dotkliwymi zdaniami. Trudno jej się dziwić, jeżeli często latami musiała siedzieć cicho i udawać, że wszystko jest w porządku.
Czy można wyzdrowieć z nerwicy?
Czy całkowite wyjście z nerwicy jest możliwe? To pytanie, które regularnie zadają sobie osoby cierpiące na zaburzenia lękowe. Po latach (często bezskutecznego) zmagania się z objawami nerwicy pojawiają się bezradność i wściekłość, które mieszają się z nadzieją na cudowne ozdrowienie. Widziałem to setki razy u moich pacjentów. Pytają z nadzieją: „Czy można z tego wyjść? Czy mogę żyć normalnie?!”.
Musimy w tym miejscu poważnie pogadać. Co to znaczy „wyjść”? Czy to, że staniemy się zupełnie nowym „zreperowanym” człowiekiem? No więc nie, nie jest to możliwe, ponieważ część naszej osobowości zawsze pozostanie taka sama. Dlatego musimy urealnić nadzieję. To, co możemy zrobić, to działać tak, żeby żyć w sposób najlepszy z możliwych – przy czym dla każdego będzie to oznaczało coś zupełnie innego. Wszyscy mamy swoje historie, swoje zasoby i ograniczenia. Dla każdego zwycięstwo będzie czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym.
To ważne, bo w lęku wszystko jawi się jako czarne lub białe. Będę zdrowy lub będę chory. Wyzdrowieję lub będę cierpiał do końca życia. Nic bardziej mylnego. Na pewno będzie inaczej. Nic nie będzie takim, jakim myślicie, że będzie.
Kiedy Sylwia zaczynała terapię, nie wiedziała, że dotrze zupełnie gdzie indziej, niż zakładała. Najpierw chciała za wszelką cenę wytrzymać napięcie związane z pracą w banku. Szukała różnych sposobów: medytacja, bieganie, afirmacje i wiele innych. Chciała pozbyć się objawów zupełnie i – co określała jako swój podstawowy cel – osiągnąć sukces finansowy. Z czasem jednak odkryła, że gdy realizuje drobne cele, zupełnie niezwiązane z zarabianiem pieniędzy, takie jak wyjazd na rowery na kilka dni czy pielenie grządek u cioci na działce, czuje się zdecydowanie lepiej, a jej objawy lękowe, które skrupulatnie chowała pod maską arogancji, maleją. I tak po kilku latach szczerych rozmów ze sobą – powtarzam: po kilku latach – drobnymi krokami zdecydowała się na założenie gospodarstwa agroturystycznego. Takie szczere wewnętrzne dyskusje zaowocowały zmianą dotychczasowych przyzwyczajeń i pozwoliły kobiecie, by zaryzykowała otworzenie się na swoje prawdziwe potrzeby. Wewnętrzna przemiana znalazła zewnętrzny wyraz. Stworzyła miejsce na ziemi, gdzie jej wrażliwa osobowość mogła spokojnie funkcjonować, a natręctwa i lęki nie rujnowały jej poczucia spełnienia i dobrostanu. Kiedy przychodziły, Sylwia oddawała się pieleniu grządek i czekała, aż miną. Wprawdzie objawy nie zniknęły całkiem, ale dało się z nimi żyć. Proces jej zdrowienia trwał długo i zaprowadził ją zupełnie w inne miejsce, niż początkowo planowała.
To oczywiście skrajny przykład zrealizowania celu, natomiast pokazuje on, że „tak krawiec kraje, jak mu materii staje” i wcale nie musi oznaczać to gorszej sukienki. Oznacza jedynie inną sukienkę – równie dobrą lub nawet lepszą, a na pewno wystarczająco dobrą w danej sytuacji.
Zdrowienie jest wyzwaniem i na każdym etapie trzeba pokonać lęk i zaryzykować nowe działanie. W danej chwili dla kogoś wyjście z domu może być tak samo trudne jak porzucenie lub zdobycie stanowiska dyrektora ogromnej firmy. Nie można tego porównywać. Najważniejsze jest, aby odnaleźć swój własny sposób i rytm na spełnienie się, a przyjdzie za tym zmniejszenie objawów nerwicy. Każdy musi mierzyć się własną skalą sukcesu. Warto przy tym dopuścić różne scenariusze dobrej przyszłości. Pamiętajcie, że docelowy port może być oddalony od pierwotnie zakładanego, ale równie dobry. Nie zdarzyło wam się nigdy w wakacje trafić w miejsce całkiem inne niż to, którego szukaliście, i spędzić tam swój najlepszy czas? No właśnie...
Proponuję postawić takie założenie: będę zmieniać swoje zachowanie, stosując zasady przedstawione w tej książce, aż osiągnę stan optymalnej, najlepszej z możliwych do osiągnięcia dla mnie, równowagi.
W tym poradniku nauczę was, jak osiągnąć i utrzymywać taką równowagę. Można to sobie wyobrazić jako chodzenie po linie. Gdy pierwszy raz to robię, kręci mi się w głowie, źle stawiam stopy i od razu spadam. Ale będę stawiać stopy na różne sposoby, znajdę ten, który działa. Będę patrzeć w dal zamiast w dół i odpowiednio balansować swoim ciałem. Muszę również znaleźć odpowiednią wysokość i właściwie dobrać grubość liny, po której idę. Chodzi o to, żeby można było się w miarę komfortowo poruszać.
Dawno temu miałem pacjenta, który był pilotem wycieczek. Zajęcie to, jak się domyślacie, wymagało nieustannych podróży po całej Europie, a mężczyzna cierpiał niestety na zespół jelita drażliwego, i to w dodatku z przewlekłą biegunką. Choć uwielbiał swoją pracę, to każda podróż autokarem bez toalety wywoływała u niego przerażenie. Łykał tabletki na zaparcia, a gdy podróż była dłuższa, zakładał pampersa. Desperacko chwytał się różnych sposobów, żeby nie stracić ulubionej pracy. Kiedy pewnego wieczoru siedział i patrzył na księżyc, zaczął rozmowę z samym sobą: „Cholera, muszę znaleźć jakiś sposób. Lina, po której idę, jest za cienka, chociaż wisi na odpowiedniej wysokości. Jak to zrobić? Na pewno można to jakoś rozwiązać. Problem jest w długiej podróży autokarem, a gdyby zacząć podróżować w jakiś inny sposób? Ehm. Dyrektor nie zgodzi się na samochód, ale mam przecież prawo jazdy na autokar… Może mógłbym jeździć jako kierowca i przewodnik? Byłbym wtedy niezależny. Mógłbym zatrzymać się na stacji, gdzie jest toaleta, w każdej chwili bez proszenia”.
Kiedy tak pomyślał, od razu poczuł w jelitach przyjemne rozluźnienie. Postanowił, że dostosuje grubość liny, nie zmieniając jej wysokości. Zaryzykował szczerą rozmowę z dyrektorem i wcielił pomysł w życie. I wiecie, co się stało? Biegunki praktycznie ustąpiły.
Każdy z nas ma inne możliwości działania, natomiast szanse na subiektywne poczucie satysfakcji z życia są wbrew pozorom porównywalne. Znam historie, kiedy to bardzo cierpiący z powodu nerwicy ludzie znajdowali tak zaskakujący sposób na życie i korzystanie ze swojej wrażliwości, że wprawiało mnie to w osłupienie. Pamiętam pewnego mężczyznę, który od wielu lat tkwił w korporacji, goniąc za premiami i nowymi kontraktami. Twierdził, że musi to robić, ponieważ ledwo starcza mu na raty kredytów i spłaty innych zobowiązań. Był przekonany, że rodzina podziwia go za to, że zapewnia jej wysoki poziom życia i że spełnia jej życzenia. Bohatersko walczył z objawami nerwicy każdego dnia, zaciskając zęby, jechał na spotkania, których szczerze nienawidził. Aż się skręcał, gdy musiał przedstawić klientowi ofertę i zachęcać go do zakupu. Mobilizował się na każde spotkanie ze względu na rodzinę, a zaraz po nim rozsypywał na drobne kawałeczki. Pewnego dnia rozsypał się na dobre. Paradoksalnie (tak, znowu!) to, co postrzegał jako koniec, stało się początkiem. Objawy lękowe były tak silne, że mężczyzna trafił do szpitala psychiatrycznego. Po kilku dniach leczenia, kiedy stały się mniej dokuczliwe, westchnął i powiedział: „Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale w życiu nie czułem się tak dobrze jak tutaj”. Kiedy zapytałem, jak to możliwe, powiedział: „Całe życie goniłem ponad moje siły niesiony poczuciem obowiązku i poczuciem winy. Teraz czuję się zwolniony z wszelkich powinności, usprawiedliwiony swoim cierpieniem. Wreszcie mogę odetchnąć choćby przez chwilę i zająć się sobą”.
Bardzo mnie poruszyło to pełne wrażliwości i dojrzałości wyznanie mężczyzny, który do tej pory był bezwzględnym graczem na biznesowej scenie. Z każdym dniem pobytu w szpitalu interesował się coraz bardziej wszelkimi zajęciami terapeutycznymi. Szczególnie do gustu przypadła mu arteterapia, gdzie pacjenci mogli wyrażać swoje emocje za pomocą sztuki. Po kilku zajęciach okazało się, że mężczyzna ma niezwykły talent plastyczny. Naprawdę, niezwykły. Wyszło na jaw, że od małego sztuka była miłością jego życia. Rysował zawsze i wszędzie. Wszystkim i na wszystkim. Niestety, jego rodzice zdecydowali, że nie jest to dobra życiowa droga. Wmówili mu, że ciężko się z tego utrzymać, a to przecież jest w życiu najważniejsze. Stosowali różne środki przymusu bezpośredniego i pośredniej manipulacji, aby ukształtować bezdusznego, ale zaradnego mężczyznę. Oczywiście mężczyznę, który porzucił sztukę. Teraz, kiedy do niej powrócił, czuł się jak dziecko, które odzyskało radość dzieciństwa.
Po wyjściu ze szpitala postanowił zmienić swoje życie. Kiedy porozmawiał z żoną i z dziećmi, był zaskoczony tym, że żadne z nich nie oczekiwało nigdy od niego takiego poświęcenia. Wręcz przeciwnie, już od dawna mówili mu, że nie potrzebują więcej – tylko on ich nie słyszał. Po kilku tygodniach podjęli wspólną decyzję. Sprzedali ekskluzywny dom i samochody. Spłacili zobowiązania, a za resztę kupili skromne, ale wystarczające dla nich mieszkanie. Mężczyzna zaczął malować i sprzedawać swoje obrazy. Najlepsze powstawały, kiedy pozwalał sobie na smutek i lęk. Były prawdziwe i poruszające. Jego słabość stała się jego siłą.
Często, gdy zaufamy swojej prawdziwej naturze, będziemy zdumieni rezultatami naszej życiowej zmiany. Ta zmiana może nie być ani gorsza, ani lepsza od tej, której początkowo chcieliśmy dokonać w życiu. Jest po prostu inna.
Wyobraźcie sobie małe dziecko, które nie miało szczęścia do spokojnego i ciepłego dzieciństwa. W domu, w którym dorastało, nie otrzymało zrozumienia, wyrozumiałości dla swoich potrzeb i zachęty do wyrażania siebie. Jego dzieciństwo było jak długa, ciemna i smutna zima. Tak przytłaczające, że to sympatyczne dziecko stało się lękliwe i nieufne. Nabrało przekonania, że zima trwa zawsze i ciągle jest szaro. Kiedy przychodziła wiosna, przestało ją zauważać. Jego dzieciństwo było jak zły urok– nienależnie od tego, co działo się dookoła niego, w nim panowała zawsze przerażająca zima.
Kiedy dziecko dorosło, umówiło się ze sobą, że dobrze mu tylko w tym jego kątku i najlepiej, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Nie musi wychodzić na zewnątrz i może w samotności rozkoszować się przerwami w złym samopoczuciu. Jego aktywność ograniczyła się do krótkich niezbędnych do przetrwania wypadów do pracy i po jedzenie. Życie zamieniło się niepostrzeżenie w smutną egzystencję i walkę z lękiem…
Brzmi znajomo?
Pomogę wam wyjść na zewnątrz.
Zebrałem całą swoją wiedzę i swoje doświadczenie, dodałem do tego artystyczną wyobraźnię. Pomnożyłem przez doświadczenia pacjentów, którzy znaleźli rozwiązania swoich nerwicowych problemów, i nadałem wszystkiemu zrozumiałą i łatwą do zastosowania formę. Tak powstała „gra o trochę lepsze życie”.
Podczas tej gry będziecie dokonywać zmian według ściśle określonego planu, który nazwałem cyklem zmiany. Wspierać was będą wewnętrzni przyjaciele: Kapitanka, Mnich i Robotnik. Po przejściu całego cyklu zaczynacie go od nowa.
Suma drobnych zmian doprowadzi was do najlepszego z możliwych sposobów na wasze życie. Nie obiecuję cudów ani spektakularnych sukcesów. Mogę obiecać tylko, że dostaniecie narzędzia i sposoby na poszerzenie waszej życiowej przestrzeni i zwiększenie komfortu życia. Poszukamy razem najlepszej z dostępnych opcji.
Na początek proszę was o zaufanie. Wiem, że to trudne, ponieważ życie nauczyło was, aby nie ufać nikomu. Mimo to proszę o zaufanie. Wszystko, co przeczytacie, płynie z wiedzy i doświadczenia oraz głębokiego przekonania, że zawsze może być odrobinę lepiej.
Podkreślam, że nie mam ambicji ani zamiaru zastępować procesów terapeutycznych, które dzieją się w gabinetach. Chcę tylko sprowokować choćby drobną zmianę, ponieważ nawet drobna zmiana sprawia, że patrzymy na tę samą rzecz pod odrobinę innym kątem, a to może ukazać nowe możliwości, o których wcześniej nawet nie marzyliśmy. Zawsze życie może być odrobinę lepsze. Jeżeli konsekwentnie będziecie te odrobiny dodawać do siebie, to z czasem z okruszków zbierze się „większa odrobina” trochę lepszego życia. Gwarantuję to wam.
Fragment pochodzi z książki „Jak żyć z lękiem. Poradnik” Marcina Matycha, która niedawno ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.
Książkę można kupić tutaj: bit.ly/drNerwica_poradnik