Jak wzmocnić pewność siebie

Na temat Ja i mój rozwój

Ilu z nas może powiedzieć: „Znam siebie, lubię i cenię. Wiem, co potrafię, a czego nie. I żadne niepowodzenie ani czyjeś krzywe spojrzenie nie załamie mnie”. Jak zyskać taką pewność siebie?

Agnieszka Jucewicz: Często skupiamy się na swoich słabych stronach i nieprzyjemnych emocjach, takich jak lęk, poczucie winy czy krzywdy. Nie doceniamy mocnych stron, nie dostrzegamy przyjemnych stanów, jak radość czy zadowolenie z siebie. Dlaczego?
Agnieszka Iwaszkiewicz: Paradoksalnie o trudnych emocjach łatwiej się rozmawia. Po pierwsze dlatego, że są intensywnie przeżywane; po drugie – bo są związane z innymi ludźmi, dlatego silniej wybrzmiewają. Natomiast zadowolenie z siebie musimy przedyskutować sami ze sobą, rozpoznać je w sobie.

Przecież inni też mają na to wpływ?
Oczywiście. Ale jeśli chcemy wiedzieć, czy i na ile jesteśmy zadowoleni z siebie, musimy wrócić do siebie, nawet gdy jesteśmy w relacji. Oto coś się w niej wydarza. Sprawdzam, co mi to zrobiło. Jak się czuję? Czy zachowałam poczucie własnej wartości? Czy jestem w stanie sensownie zareagować na to, co się stało, czy też od razu wchodzę w konflikt albo czuję się skrzywdzona? To wymaga pobycia ze sobą, wewnętrznego dialogu…

„Najwspanialsza rzecz na świecie to wiedzieć, jak należeć do siebie” – pisał Monteskiusz. Poczucie zadowolenia z siebie wydaje się czymś subtelniejszym niż radość czy szczęście.
Powiedziałabym: stabilniejszym niż te krótkotrwałe uczucia, które pani wymieniła. W jakimś sensie chodzi o pewność siebie, ale nie taką, która kojarzy się z buńczucznością, skłonnością do ryzyka czy pychą, lecz polegającą na tym, że mam spójną – co nie znaczy niezmienialną – wiedzę na swój temat i mogę jej zaufać. Mam jasność, co lubię, a czego nie. Wiem, z jakimi ludźmi jest mi po drodze, z jakimi niekoniecznie. Z jakich stanów emocjonalnych wyjdę szybko, a jakie przycisną mnie do ziemi. Znam swoje potrzeby i rozumiem siebie.

I z tego płynie radość?
Raczej spokój. Oczywiście okazjonalnie możemy czuć radość, gdy coś nam się uda. Na przykład pracowaliśmy długo nad doktoratem, wiele razy się potykaliśmy, wreszcie obroniliśmy. Albo nasze dziecko się usamodzielniło. Pojawia się uczucie dumy albo satysfakcji, potem znika. Natomiast pewność siebie wynikająca z rozeznania w sobie trwa niezależnie od tego, co nam się przydarza. Oczywiście czasem nastrój nam chwilowo spada i samoocena też, bo coś źle zrobiliśmy, coś się nie udało. Zwykle jednak zadowolenie z siebie jest takim stabilizatorem, dzięki któremu możemy wrócić do równowagi.

Czasem tąpnięcia trwają dłużej. Coś nas przywali i już nie potrafimy dobrze o sobie myśleć.
Osoby, które mają ugruntowaną pewność siebie, sprawniej z takich „dołków” wychodzą. I nie naruszają ich one tak bardzo. Mają świadomość, że przeżywają coś trudnego, na przykład stratę, rozstanie albo chorobę – i dają sobie do tego prawo. Nie kwestionują: „Czy ja powinnam czuć w tej sytuacji smutek, bezradność, wściekłość, zazdrość? I jak długo?”, „Może jestem nadwrażliwa? Wszyscy się już uspokoili, a ja wciąż o tym myślę?”; „A może jestem nieczuła, skoro przeżywam to słabiej niż inni?”. Opierają się na dobrej znajomości siebie: „Już kiedyś przeżywałam taką sytuację. Wiem, jak wtedy reaguję, czego mi trzeba” albo: „Dzisiaj przeżywam to inaczej niż kiedyś, bo jestem już inną osobą, bardziej zrównoważoną, dojrzałą”. Nowa sytuacja staje się dla nich źródłem informacji, także o sobie.

Na ile zadowolenie z siebie wiąże się z wiekiem?
Myślę, że się wiąże, bo z wiekiem na ogół znamy siebie coraz lepiej. Z drugiej strony młodzi ludzie bywają bardziej zadowoleni z siebie w taki sensualny sposób, mniej świadomy; nie doświadczyli bowiem wielu sytuacji i nie mieli okazji się sprawdzić.

Ich zadowolenie z siebie jest raczej pozorne?
Ja bym go nie deprecjonowała. Ono po prostu wynika z innego doświadczenia. Wiek stawia przed nami wyzwania, a konfrontując się z nimi, negocjujemy, na ile jesteśmy z siebie zadowoleni.

Jak zadowolenie z siebie ma się do poczucia własnej wartości?
To drugi, obok pewności siebie, klucz do samozadowolenia. Problem w tym, że stał się trochę wytrychem, i często służy do otwierania niewłaściwych drzwi. Wszyscy odmieniają poczucie własnej wartości przez przypadki, ale nie bardzo wiadomo, czym ono tak naprawdę jest. Powiedzmy, że ktoś zwleka ze zrobieniem prawa jazdy. Wie, że go potrzebuje, partnerka „suszy” mu głowę, by je zrobił, a on wciąż to odkłada.

Pytanie, dlaczego?
Może nie ma ochoty, a może po prostu boi się, bo już kilka razy oblał egzamin. Obwinia się za to, czyni sobie wyrzuty, w końcu dochodzi do wniosku: „Jestem beznadziejny, nawet prawa jazdy nie mogę zrobić”.

Ale to niewiele ma wspólnego z niskim poczuciem własnej wartości...
Niewiele, może chodzić raczej o system egzaminacyjny i lęk przed kolejną porażką. Na pytanie, z czym zgłasza się na terapię, taki ktoś może odpowiedzieć: „Brakuje mi poczucia własnej wartości, nawet prawa jazdy nie potrafię zrobić”. A potem się okazuje, że nie w tym rzecz. Poczucie własnej wartości bowiem to pewność, co potrafię, czego nie, jakie mam zasoby i atuty, a zarazem zgoda na to, czego mi brak. A nasz pacjent zwykle potrafi to rozpoznać w sobie i nazwać. Natomiast myli poczucie niskiej wartości z wrażliwością na krytykę albo z silną autocenzurą. Czyli chodzi o siłę doświadczanych emocji. Na przykład mężczyzna jest spokojny o swoje życiowe umiejętności, ale ma wrażenie, że partnerka podważa jego poczucie męskości, kiedy to ona z pogardliwym uśmiechem siada za kierownicą, gdy razem jadą na wakacje. I on boleśnie to przeżywa. Niektórzy długo nie mogą uwolnić się od wstydu, przejmują się, że ważna osoba ich nie doceniła.

Nawet drobna krytyka bardzo ich boli…
Albo nie dają sobie prawa, by coś czuć; karzą się w myślach, że coś im się przytrafiło albo że źle wybrali. W takich sytuacjach podkreślam, że nie widzę w tym niskiego poczucia własnej wartości, lecz skłonność do przeżywania lęku, poczucia winy albo wstydu. Podatność na te uczucia wynika z pierwotnych doświadczeń, które są zrębem struktury osobowości. Poczucie własnej wartości zaś pojawia się później i jest częściowo wynikiem socjalizacji. Można mieć wysokie poczucie wartości i jednocześnie osobowościową skłonność do czucia się upokorzonym. Mam wrażenie, że pacjenci, gdy to słyszą, czują jakiś rodzaj ulgi.

Bo to zmienia ich optykę…
Zupełnie. Z kogoś, kto nie ma wpływu na własne życie, stają się kimś, kto może go mieć.

Wydaje się, że często blisko nam do zadowolenia z siebie, ale go sobie odmawiamy. Sami siebie sabotujemy. Dlaczego?
Z jednej strony wynika to z wychowania, z drugiej zaś – z kultury. W naszym kręgu kulturowym łatwiej jest narzekać, utyskiwać i wyliczać porażki, niż okazywać zadowolenie z siebie i swego życia. Budzimy wtedy podejrzenia. Co innego, gdy ktoś inny mówi: „Jesteś super! Zrobiłeś to! Jestem z ciebie dumny!”. Sobie nie dajemy prawa, by dobrze się ocenić. Od razu rodzą się wątpliwości: „Skąd to wiem? Może to nic trudnego? Ktoś inny by to zrobił lepiej, szybciej?”. Od dziecka jesteśmy uczeni, że to inni są od oceniania nas – naszych kompetencji, umiejętności i tego, ile jesteśmy warci....

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI