Jak na dorosłe życie wpływa parentyfikacja i nadopiekuńczość w dziecieństwie?

Otwarty dostęp

Relacja z mamą jest pierwszą i najważniejszą dla dziecka w początkowym etapie życia. Od niej zależy typ przywiązania, jaki dziecko rozwinie, co z kolei rzutuje na to, jak później będzie budować relacje międzyludzkie. I chociaż na rozwój społeczny i emocjonalny mają ogromny wpływ również inne osoby, to mama w pierwszych latach życia jest tym najważniejszym obiektem.

 

Dlatego w każdym podejściu psychoterapeutycznym i również w innych formach pracy ze sobą zazwyczaj przychodzi moment przyjrzenia się swojemu dzieciństwu i tej relacji. Warto to zrobić, ponieważ rozpoznanie wzorców relacji i przekazów, jakie wynosimy z domu, jest punktem wyjścia do wyboru, jak będziemy wychowywać nasze dzieci i jaką relację z nimi zbudujemy.

POLECAMY

Zjawisko parentyfikacji

Gdy w ważnych dla nas obszarach życia nie układa się najlepiej, a my nie mamy w sobie gotowości, żeby wspierać rozwój autonomii naszych dzieci i przeciąć psychologiczną pępowinę, w naturalny sposób i bardzo często nieświadomie zapraszamy własne dzieci do kompensowania nam tych deficytów. Dziecko staje się wtedy przyjacielem/przyjaciółką, partnerem, powiernikiem lub terapeutą swojej mamy. Zadanie całkowicie wykraczające poza rolę dziecka, jego kompetencje, poziom rozwoju i miejsce, jakie powinno zajmować w rodzinie.

Zjawisko to nazywanie jest parentyfikacją. Jak piszą dr Małgorzata Kuleta i dr Monika Wasilewska, to sytuacja, w której dziecko poświęca własne potrzeby rozwojowe na rzecz rodziców i/lub rodzeństwa. Bardzo wielu z nas doświadczyło w dzieciństwie parentyfikacji, warto to sobie uświadomić i nazwać, ponieważ wtedy zaczynamy rozumieć, skąd biorą się różne nasze sposoby reagowania, wchodzenia w relacje, odbierania tego, co nam się przydarza.

Parentyfikacja może mieć charakter instrumentalny, kiedy dziecko musi podejmować działania i zadania nieadekwatne do jego wieku, lub emocjonalny, kiedy dziecko na poziomie psychologicznym wchodzi w rolę inną niż rola dziecka. Zjawisko to może mieć różną intensywność i czas trwania, ale zawsze jest to doświadczenie traumatyczne.

Jaki przekaz od matki dostaje wtedy dziecko? Że ma moc i kompetencje, aby uczynić ją szczęśliwą, wspierać ją, być dla niej nie tylko dzieckiem, ale również odgrywać inne, wspomniane powyżej role. Przekaz zupełnie nieprawdziwy i ogromnie obciążający.

Możemy tu mieć do czynienia z sytuacją, kiedy matka często całkowicie nieświadomie wchodzi z dzieckiem w układ: „Ja nie miałam, więc Ty musisz mi dać” (wsparcie, opiekę, zabezpieczenie materialne, zainteresowanie, czas), „Nie daję już rady, Ty musisz mi pomóc” (dziecko ma zaopiekować się matką, następuje odwrócenie ról) lub „Ja nie miałam – Ty też nie będziesz miał/miała” (nie pozwalam Ci być dzieckiem, odbieram Ci prawo do beztroski, doświadczania, uczenia się świata, popełniania błędów, nie wolno Ci mieć lepiej, niż ja mam lub miałam).

Wejście w dorosłość

Dziecko wzrastające w takiej relacji wchodzi w dorosłość z ogromnymi deficytami i ciężarem. Po pierwsze nie miało czasu być dzieckiem i funkcjonować na poziomie adekwatnym do swojego wieku, nie mogło zaspokoić swoich potrzeb rozwojowych, takich jak potrzeba zabawy, beztroski, polegania na innych, poczucia, że jest ktoś starszy, silniejszy, kto się nim zajmie.

Po drugie taka osoba w dorosłe życie niesie odpowiedzialność nie tylko za siebie, swoje życie, wybory, relacje, ale zawsze na pierwszym miejscu stoi troska o matkę. To z myślą o niej i o tym, z czego ucieszyłaby się, co będzie dla niej najlepsze, co ona zaaprobuje, podejmuje życiowe decyzje lub ich unika. I może być tak, że dorosły, który doświadczył parentyfikacji w dzieciństwie, w niektórych obszarach życia jest dojrzały, a w innych pozostaje dzieckiem. Może na przykład świetnie zarabiać, robić karierę, ale życie osobiste tej osoby nie istnieje lub tworzy niedojrzałe relacje, jest niedojrzałym rodzicem. Dopiero z czasem pojawia się u takiej osoby, bardzo trafne zresztą, poczucie, że nie żyje swoim życiem lub że życie przepływa gdzieś obok niej czy niego.

Oczywiście zupełnie naturalna jest empatia, chęć pomocy rodzicowi, wspieranie go i pomoc, jeżeli jest taka potrzeba, ale sytuacja, kiedy na przykład dwudziestolatek czy trzydziestolatek ma poczucie winy, jadąc na wakacje lub wyprowadzając się z domu, ponieważ to zasmuci matkę, jest tematem do pogłębionej pracy nad sobą.

Doświadczenie parentyfikacji łączy się z nadmierną odpowiedzialnością i problemami z granicami, co bardzo utrudnia budowanie zdrowych, dojrzałych relacji. Jeżeli jako dzieci dostajemy przekaz, że jesteśmy odpowiedzialni za szczęście i wspieranie naszych rodziców, to w tym przekazie zawarty jest również brak przyzwolenia na popełnianie błędów. Skoro dobrostan rodzica zależy ode mnie, kilkulatka, to popełnienie jakiegokolwiek błędu lub nieodczytanie potrzeb, które rodzic kieruje pod moim adresem, sprawi, że rodzic się rozpadnie na kawałki i będzie to moja wina.

W dorosłym życiu takiej osobie towarzyszy poczucie winy i obwinia się ona o każde niepowodzenie w relacjach z innymi ludźmi. Tymczasem w dorosłym życiu nasz wpływ na innych dorosłych jest ograniczony. Możemy zrobić wszystko, co w naszej mocy, być w każdej sekundzie naszego życia perfekcyjni, a jeżeli druga osoba nie widzi nas w roli, w której chcielibyśmy być, nie podziela naszego pomysłu na kształt wspólnej relacji, a może w ogóle nie chce być z nami w relacji, to raczej nic z tego nie będzie.

Wkład w relację z dzieckiem

Zupełnie inaczej jest oczywiście w relacjach z dziećmi – im mniejsze dziecko, tym bardziej rodzic, a nie dziecko, jest odpowiedzialny za formę i treść relacji ze swoim dzieckiem. To oczywiste, że kształt relacji mamy czy taty z trzylatkiem to nie pięćdziesiąt procent wpływu każdej ze stron, ale też na pewno nie sto procent ze strony rodzica. Dziecko wnosi swoją osobowość, temperament, sposób reagowania, poziom energii życiowej, ale to rodzic dba o granice, poszanowanie autonomii i wolności adekwatnie do wieku dziecka i tym samym uczy dziecko stawiania przez nie granic i tego, na co ma wpływ, a na co nie ma.

Tym, co możemy zrobić w dorosłym życiu, w relacji z innymi dorosłymi, to uznać z szacunku dla siebie i dla wolności drugiej osoby, że nasz wpływ na innych jest ograniczony, i zdecydować, co robimy dalej z sytuacją, która nam nie odpowiada – odchodzimy, czekamy, nic nie zmieniamy. Branie na siebie całej odpowiedzialności to niechciany prezent, jaki dostajemy w komplecie z parentyfikacją. Zauważenie, że nasz wpływ na innych ludzi jest ograniczony, zdejmuje z nas ogromny ciężar i sprawia, że bez lęku sami stawiamy granice, bo skoro ktoś może mieć inny pomysł niż ja na wspólną relację lub w ogóle jej nie chcieć, mam to samo prawo i wolno mi wybierać, z kim i w jakie relację będę wchodzić. Gdy zaczniemy żegnać poczucie winy z powodu tego, że stawiamy granice lub odmawiamy albo ktoś nam odmawia i nie oznacza to, że z nami jest coś nie tak, wtedy będzie się nam żyło dużo lżej i radośniej. Będziemy mieć również odwagę, by zobaczyć swoje relacje z innymi ludźmi takie, jakimi one w danym momencie są, dopuścić do siebie nasze potrzeby i emocje oraz zauważyć i poczuć, że w porządku jest chcieć czegoś w relacji i tego nie dostać i okej jest nie dać komuś czegoś, jeżeli nie jest to zgodne z nami.

Kazirodztwo emocjonalne – czym właściwie jest?

Bardziej ekstremalną formą parentyfikcji jest zjawisko kazirodztwa emocjonalnego. To sytuacja, kiedy rodzic na poziomie psychologicznym i emocjonalnym zaprasza swoje dziecko do roli partnera życiowego. Zazwyczaj ma ono miejsce w relacji matki z synem, rzadziej ojca z córką. Syn staje się wtedy idealnym partnerem, powiernikiem, wsparciem, opiekunem, zastępuje kogoś, kogo kobieta nie znalazła, utraciła, nie ma obecnie w swoim życiu i być może nigdy nie miała. To tragiczna w konsekwencjach dla dziecka kompensacja potrzeb i deficytów matki, które powinny zostać nakarmione w relacji z partnerem, bazująca na naturalnym dla dziecka pierwotnego zachwytu matką i faktu, że dla syna matka jest na początku tą najważniejszą, idealną kobietą. W zdrowym rozwoju i ewolucji relacji matka – syn tym ideałem stają się później partnerki życiowe.

Konsekwencją doświadczenia kazirodztwa jest ogromny lęk przed bliskością emocjonalną w relacji z kobietami, bo jest ona odbierana jako coś mocno zagrażającego. Seksualność jest całkowicie oddzielana od emocji, taki mężczyzna nie potrafi zbudować relacji, w której będzie obecna bliskość, poczucie bezpieczeństwa i satysfakcjonujące życie seksualne.

Nadopiekuńczość jako rodzaj parentyfikacji?

Kolejną formą parentyfikacji, która z kolei łączy się z nadopiekuńczością, jest postawa „Ja nie miałam, Ty będziesz miała”. Nie ma nic złego w tym, że chcemy, by nasze dzieci i kolejne pokolenia w ogóle miały lepiej niż my. Ważne jest natomiast zobaczenie, czy to „lepiej”, które zaplanowaliśmy dla naszych dzieci, jest zgodne z tym, czego one faktycznie chcą i potrzebują. Dla dziecka najlepszym przekazem jest zobaczenie tego, że mama dba o swoje potrzeby i potrzeby swojego dziecka, adekwatnie dla każdej ze stron. Gdy robię wszystko dla swojego dziecka, zapominając o sobie, wchodzę w rolę męczennicy i poświęcam się, by tylko ono miało jak najlepiej, powstaje dług nie do spłacenia, bardzo obciążający z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że dziecko nigdy nie prosi o takie poświęcenie i nic nie może zrobić z faktem, że je dostaje. Po drugie dzieci nie przychodzą na świat po to, żeby w dorosłości oddać swoim rodzicom wszystko, co od nich dostały – wtedy świat nie miałby szansy iść do przodu. Dajemy naszym dzieciom tyle, ile możemy, nie prosząc świadomie ani nieświadomie o rekompensatę, i nie decydujemy za nie, co zrobią z tym, co od nas dostają.

Nadopiekuńczość to często forma radzenia sobie z lękiem poprzez kontrolę, a raczej iluzję kontroli, bo nigdy nie mamy i na szczęście nie możemy mieć całkowitej kontroli nad dzieckiem. Próby uchronienia go przed całym złem tego świata, a może również przed całym światem, to przekraczanie granic i niszczenie potrzeby wolności, autonomii i sprawczości. Chroniąc dziecko, nie dajemy mu przyzwolenia na popełnianie błędów, uczenie się na swoim doświadczeniu adekwatnie do wieku i w granicach norm społecznych. Taka osoba, idąc w dorosłość, podobnie jak w przypadku innych form parentyfikacji, nie daje sobie pozwolenia na doświadczenie błędów czy porażek, ma problemy z granicami i niesie ciężar poczucia winy – tym razem nie z powodu tego, że nie uratowało lub nie uszczęśliwiło matki, tylko ciężar długu nie do spłacenia, o który wcale nie prosiło.

Podsumowanie

Doświadczenie parentyfikcji, w różnym natężeniu i formie, jest raczej doświadczeniem kolektywnym niż wyjątkiem. Dzisiejsze pokolenie 30-, 40-, 50-latków to osoby, których dziadkowie doświadczyli okrucieństw drugiej wojny światowej a rodzice dostali od nich przekaz, że największym sukcesem i celem życia jest przetrwać. Nie było tam miejsca na przyglądanie się subtelnościom psychiki, emocji, życia wewnętrznego. I to, że nasi dziadkowie przeżyli, wychowali naszych rodziców, dzięki którym my jesteśmy na świecie, to wielki sukces. Ostanie piętnaście, 20 lat to pierwszy raz w historii, kiedy tak powszechny jest dostęp do różnych form wsparcia i terapii rozumianych szerzej niż klasyczna psychoterapia. Warto z nich korzystać, żeby wychowywać kolejne pokolenia, które będą miały lepiej, bez poczucia winy, że ten dług muszą spłacać.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI