Codziennie przetwarzamy tysiące informacji, nie wyobrażamy sobie życia bez dostępu do komputera i internetowych wyszukiwarek. Co się wydarzyło o świcie w Indiach? Gdzie najtaniej można kupić lodówkę? Co powiedział na kongresie prezes partii? Gdzie dziś pracuje kolega z podstawówki? Czy nasz dentysta cieszy się dobrą opinią u pacjentów? Odpowiedzi na setki pytań szybko i sprawnie znajdzie dla nas internetowa wyszukiwarka. My sami również jesteśmy wynikiem wyszukiwania, pakietem danych pojawiającym się w odpowiedzi na pytanie zadawane wyszukiwarce. Każdy może dotrzeć do informacji o nas. Nasze życie nie jest już opowieścią, którą za czterdzieści lat będziemy sączyć wnukom do ucha, lecz ciągiem informacji zamieszczanych codziennie na osobistej stronie portalu społecznościowego. Ile z nich jest już nieaktualnych, ile pamiętają nasi przyjaciele, ile jeszcze zamieścimy do końca dnia? Świat kręci się dziś wokół informacji, a my uwielbiamy tę karuzelę...
Koklusz księżniczki
To ważne, by tryby tego mechanizmu działały sprawnie – przekonaliśmy się o tym 14 maja 2009 roku, kiedy Stany Zjednoczone w wyniku awarii azjatyckich serwerów zostały niespodziewanie odcięte od Google’a na... dwie godziny. Zaledwie 14 proc. światowej populacji odczuło brak dostępu do wyszukiwarki w sposób zauważalny, wystarczyło to jednak, by nazajutrz o tej krótkiej awarii rozpisywały się ważniejsze tytuły prasowe na całym globie. Chwilowa niedyspozycja doprowadziła do gigantycznych korków w światowej infostradzie.
Ale nie zawsze tak było. Jeszcze w wieku XVIII myślenie o tym, co jest informacją istotną, było zgoła odmienne, bowiem życie większości ludzi mieściło się z powodzeniem w granicach ich wsi czy miasta. Mobilność społeczna była niewielka, podobnie jak ciekawość świata, która była luksusem elit. Za informacje istotne uważano głównie te, które ograniczały się do najbliższego otoczenia i miały wymierny wpływ na życie danej rodziny, wioski, miasta. Oczywiście nie oznacza to wcale, że nasi przodkowie rozmawiali wyłącznie na tematy kluczowe, oni także uwielbiali plotki i pogaduszki o niczym!
Robin Dunbar, wybitny psycholog ewolucyjny twierdzi, że jesteśmy urodzonymi plotkarzami i plotkowaliśmy już w erze kamienia łupanego. Z ewolucyjnego punktu widzenia plotkowanie o osobach z otoczenia i bycie dobrze poinformowanym opłacało się, bo przekładało się na pozycję w grupie i walkę o zasoby. Ale wraz z rozwojem technik masowego komunikowania, ta wrodzona potrzeba umysłu została podniesiona do n-tej potęgi. Wynalazkiem, który przedefiniował istotę informacji był telegraf. Miał jedynie zniwelować przeszkody wynikające z odległości, a stał się czystym komunikowaniem, w którym informacja była dobrem ogólnodostępnym i niebywale tanim – potrzebny był jedynie miedziany drut, po którym informacja miała przebiec z prędkością impulsu elektrycznego. Ile można było dowiedzieć się w jednej chwili...
No właśnie, ile? Dość sceptyczny był w tej sprawie amerykański pisarz i filozof Henry David Thoreau, pisząc: „bardzo nam spieszno skonstruować telegraf magnetyczny z Maine do Teksasu, mimo że Maine i Teksas nie mają sobie nic ważnego do przekazania. (...) Pragniemy przekopać tunel pod Atlantykiem i przybliżyć Stary Świat do Nowego o kilka tygodni podróży, niewykluczone jednak, że pierwsza wiadomość, która dotrze do wielkiego złaknionego nowin amerykańskiego ucha, będzie dotyczyła kokluszu księżniczki Adelajdy”. Ponura wizja Thoureau sprawdziła się. Jak wskazuje Neil Postman: gdy telegraf upowszechnił się, informacja coraz bardziej zaczęła odrywać się od...