Empatia dla wybranych

Ja i mój rozwój Praktycznie

Chociaż wolimy o sobie myśleć, że jesteśmy współczujący i empatyczni, to nasze współczucie nierówno się rozkłada.

Obdarowujemy nim nie każdego, a w każdym razie różne osoby w różnym stopniu. Może dobrze, bo gdyby tak współczuć każdemu, co by się z nami stało? Na ogół najłatwiej nam utożsamiać się, rozumieć i wczuwać w emocje tych, którzy są nam bliscy. Bliscy przede wszystkim uczuciowo. Gdy cierpią ci, których kochamy, ich ból jest nieomal naszym bólem. A matka patrząca na swoje cierpiące dziecko jest gotowa przejąć to cierpienie, byle tylko jej dziecko mniej je odczuwało.

Podobnie jest z sukcesami: im bardziej ich autorzy są „bliżej nas”, tym większa radość. „Nasi wygrali” chętnie zmieniamy na „wygraliśMY”, tak jakby to nie Lewandowski strzelił gola czy nie siatkarze zostali mistrzami świata, ale my sami bylibyśmy nieomal autorami i właścicielami tych pięknych goli i złotych medali.

Znacznie gorzej jest z identyfikacją z „naszymi”, którzy przegrywają lub przynoszą wstyd. Wtedy szukamy winnego i wykluczamy go spośród nas. Pół biedy, gdy możemy wskazać na selekcjonera kadry, że źle ustawił taktykę albo na trenerów przygotowania fizycznego, którzy nie przygotowali zawodników kondycyjnie i to przez nich ONI przegrali (ale nie: my przegraliśMY)... Poważniejszy problem pojawia się, gdy rzecz nie dotyczy sportu, lecz obszaru wstydu i hańby społecznej. Wystarczy przeczytać, iloma i jakimi argumentami dysponujemy, by móc uznać, że w Jedwabnem Polacy nic nie zawinili. Że to Niemcy albo jacyś prowokatorzy, a jeśli już Polacy, to jakiś margines, po prostu chuligani. A więc NIE-MY. A ten, kto twierdzi, że to nasza, Polaków...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI