„Decyzja o podjęciu psychoterapii uratowała mi życie”. Rozmowa z Łucją Jaksz Alves, autorką książki „Kula”

Materiały PR

„Psychoterapia to orka, ale warto. Po udanej orce przecież są piękne żniwa” – mówi Łucja Jaksz Alves, której debiutancka powieść „Kula” właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Novae Res.

„Kula” to niezwykła powieść psychologiczna, w której za pomocą licznych metafor i motywów fantasy opowiada Pani historię Wiktorii, dziewczyny zmagającej się z problemami psychicznymi związanymi z faktem, że była w dzieciństwie molestowana seksualnie. Proszę opowiedzieć, jak powstawała „Kula”?

To nigdy nie miała być książka. Którejś nocy, już w trakcie psychoterapii poczułam niemalże presję od wewnątrz, aby wyrazić i upamiętnić to, co właśnie czułam. Chwyciłam mały notatnik, który służył mi do tego celu i był zawsze blisko pod ręką. Wylałam swoje myśli na papier i poszłam spać. W tamtym kilkustronicowym tekście, który miał formę wiersza białego pojawiło się słowo „kula”, które rozbrzmiewało w mojej głowie jeszcze następnego dnia, gdyż było wyjątkowo trafne. Ponieważ notatnik towarzyszył mi wszędzie, nawet w pracy, zaczęłam dopisywać drobne fragmenty do wiersza, aby go trochę wzbogacić. W pewnym momencie uznałam, że całkiem nieźle oddaje on moją rzeczywistość. Zauważyłam, że mam zdolność opisania przeżyć wewnętrznych lepiej, niż w rozmowie, czy choćby nawet podczas terapii. Postanowiłam to wykorzystać i rozciągnąć tekst do wielkości małego opowiadania zachowując rdzeń, a dodając gdzieniegdzie nowe fragmenty i modyfikując go w prozę. Utrzymanie elementów fantasy było kluczowe. Bez tego nie ruszyłabym dalej. Zauważyłam, że wielu artystów tworzy w podobny sposób. Dopiero w końcowym etapie powstawania książki zaczęłam dostrzegać w filmach fantasy, bajkach, dziełach sztuki przekonwertowane traumatyczne uczucia, psychologiczne mechanizmy obronne, zaburzenia psychiczne i tak dalej. Myślę, że tylko ci, którzy doświadczyli podobnych przeżyć są w stanie dostrzec ten podwójny przekaz. Dla pozostałych jest to tylko „kwiatek w cieniu”, „pękająca gleba”, „toczący się kamień”, „krzywe odbicie w drgającej tafli wody”. A to są symbole, zaszyfrowane informacje, przemycony niewypowiedziany bezpośrednio emocjonalny ból twórcy dzieła. W pewnym momencie otworzyła się przede mną nieskończoność porównań i liczne możliwości ich przekazu. Nie mogłam przestać pisać i nie chciałam tego robić. Chciałam jak to możliwe najdogłębniej wyrazić emocje, których opisu nie znalazłam nigdzie wcześniej. Czułam, że muszę to zrobić, bo jak nie ja, to kto inny?

POLECAMY

Zatem pisanie „Kuli” było rodzajem terapii?

To prawda. Doświadczyłam terapeutycznej ulgi, jakby ktoś spuszczał ze mnie nadmiar skompresowanego powietrza. Pomyślałam, że poczuje to każdy cierpiący, który będzie to czytał i to było moją ogromną motywacją. Opowiadanie rozrastało się, miało być cienką broszurką dostępną za darmo w ośrodkach pomocy psychologicznej. W którymś momencie stanęłam przed dylematem. Pojawił się wątek, który bardzo chciałam umieścić w opowiadaniu, ale robiąc to, otworzyłabym wielkie mosiężne wrota do kolejnego poziomu. A stamtąd nie byłoby już odwrotu – musiałabym pisać książkę, bo temat zbyt dużo odkrywał. Był to temat molestowania. Pojawił się także wątek dysfunkcyjności rodziny, o której też jest trochę w książce. Oba tematy nie są w niej ze sobą powiązane, ale oba są ważne, jednak to molestowanie jest czynnikiem, który zasiał największe spustoszenie. Tak więc, jak powiedziało się A, musiało się powiedzieć B i tak powstała „Kula”.

W „Kuli” stosuje Pani narrację pierwszoosobową, która sprawia, że czytelnik zostaje bezpośrednio skonfrontowany z myślami, emocjami i pragnieniami głównej bohaterki. Czytając Pani powieść, czułam się, jakbym zaglądała do głowy Wiktorii, dzięki temu poznając od podszewki świat, w jakim funkcjonuje. Zależało Pani na tym, aby jak najdokładniej przedstawić odczucia towarzyszące zaburzeniom psychicznym, z którymi boryka się Wiktoria?

To była podstawa. Tak samo priorytetowa sprawa jak zachowanie powieści w stylu fantasy. Z autopsji zauważyłam, że nigdy nie sprawdza się w rozmowach próba namówienia kogoś do zrozumienia sytuacji rozmówcy. Słowa „wyobraź sobie, że nie możesz się cieszyć, bo coś ci w tym przeszkadza”, albo „spróbuj postawić się w sytuacji, gdzie nie czujesz się bezpiecznie, pomimo, że nic ci nie zagraża” i tak dalej. Szkoda czasu na takie próby. Bardzo nieliczni są w stanie to wykonać i na ogół są to ci, którzy właśnie już podobnych rzeczy kiedyś doświadczyli. A ja chciałam, żeby nie tylko tacy jak ja, odnaleźli w książce siebie i płynące z tego wsparcie, ale również ci, którzy nie spotkali się z takimi doznaniami mieli dane je przeżyć. Chciałam im dać zdolność współodczuwania, a mogłam to zrobić tylko poprzez wrzucenie ich w wir wydarzeń, kiedy to sami byliby narratorem.

Tytułowa kula, która odcina od świata Wiktorię, towarzyszy jej od najmłodszych lat. Zatruwa jej życie, zniewala, psuje relacje z otoczeniem, a jednak Pani bohaterka w pewien sposób uczy się z nią żyć. Czy nie jest tak, że wiele ludzi noszących w sobie bolesne traumy, próbuje radzić sobie z nimi właśnie w ten sposób: wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że nic złego się nie dzieje, że ich życie toczy się zupełnie normalnie? To chyba pewnego rodzaju akt samoobrony przed stawaniem oko w oko z trudnymi, nieprzepracowanymi wspomnieniami…

To prawda, ludzie tak robią. Kula jest w książce najsilniejszym i chyba najbardziej wymownym symbolem psychologicznych mechanizmów obronnych, który stworzyła bohaterka. Powiedziałabym nawet, że reprezentuje je wszystkie. Służą one do radzenia sobie z emocjami i sytuacjami ponad nasze siły, niestety na dłuższą metę nie są dobrym rozwiązaniem, gdyż bardzo szkodzą – jak kula. To taka doraźna pomoc, dopóki nie poradzimy sobie z problemem jak należy. Jeśli tego nie zrobimy, mechanizmy obronne będą bardzo ingerować w nasz świat, jednocześnie pomagając nam i szkodząc. Pociechą jest, że są ludzie, którzy radzą sobie bez tych mechanizmów. To tak, jak z grypą – nie każdy ostro ją przechodzi, a niektórzy nie chorują wcale.

Jedną z rzeczy, jakie bardzo poruszyły mnie podczas lektury „Kuli”, było poczucie dojmującej samotności, towarzyszącej bohaterce. Mimo że ma znajomych, bywa wśród ludzi, nawiązuje relacje z mężczyznami, tak naprawdę nieustannie jest sama. To również skutek działania kuli, prawda?

Tak, oczywiście. I też nie jest to kwestia jej wyboru, choć czasami wydawałoby się, że jest. Bohaterce wydaje się nieraz, że go podejmuje izolując się od ludzi, ale tak naprawdę jest on kierowany wolą przetrwania, bo widzi wszystko przez pryzmat doświadczeń. Ona po prostu nie umie widzieć świata inaczej, dlatego ten wybór jest trochę oszukany przez jej rzeczywistość. To iluzja, że go ma. Podejmuje wiele działań, a te wybory kończą się fiaskiem, gdyż jest na przegranej pozycji. Patowa sytuacja sprawia, że uczucie osamotnienia jest niemalże codziennością. Przez nią także tworzy mechanizmy obronne, oczywiście bardzo szkodliwe.

Wspomniałam o relacjach z mężczyznami – to też jest bardzo ważny wątek w „Kuli”. Wiktoria co prawda potrafi się zakochać, ale nie wie, co zrobić, by stworzyć długotrwały, udany i prawdziwe szczęśliwy związek. Jej fobie, chorobliwa zazdrość, agresja i chęć narzucenia partnerowi swojej woli sprawia, że mężczyźni w końcu od niej uciekają. Osobom z poważnymi zaburzeniami psychicznymi trudniej jest zbudować wartościowe relacje z drugim człowiekiem?

Tak. To są toksyczne relacje i często wina niekoniecznie jest tylko po stronie tej jednej osoby. Ofiary wybierają sobie na partnerów oprawców, bo żyją w takim schemacie. A tym drugim jest to bardzo na rękę. O tego typu związkach napisałam bardzo krótko i bezosobowo, że są i się kończą na szczęście bohaterki. Jeśli chodzi o tych dobrych partnerów, to tak, męczą się potwornie i często wciąż kochając, albo już nie – odchodzą. Nie zbuduje się wartościowego związku na takiej podstawie. To są zgliszcza, wióry, piach i podmokła ziemia. Podstawę trzeba przygotować i oczyścić, ale żeby to zrobić, należy przygotować się na ciężką harówę. Terapia to orka, ale warto. Po udanej orce przecież są piękne żniwa.

Dla wielu czytelników życie wewnętrzne Wiktorii i to, co dzieje się w środku kuli, będzie szokujące – emocjonalne rozchwianie, liczne fobie, akty agresji wobec najbliższych jej osób, ciągłe zmiany nastrojów tworzą obraz nieustannego zmagania się ze sobą i światem, jaki ją otacza. Myślę jednak, że jest też grupa czytelników, którzy w Wiktorii rozpoznają siebie i swoje zachowania. To może być dla nich początek zmian? Impulsu, by – tak jak Wiktoria – rozpocząć terapię, zawalczyć o swoje zdrowie?

Takie miałam zamierzenie. Ja dopiero w wieku trzydziestu czterech lat usłyszałam, że to wszystko, co mi dolega ma jakąś nazwę, że jest sklasyfikowane i że jest tego wszystkiego bardzo prosta przyczyna. Co więcej, można to naprawić, wyleczyć. Gdybym nie poszła na konsultację, prawdopodobnie dalej siedziałabym zamknięta w kuli, do tego rozwiedziona i bez dorobku w postaci książki. Tamta decyzja uratowała moje życie. Jestem sobie wdzięczna za to. Pisząc „Kulę” celowo opisywałam tak bardzo szczegółowo moje najskrytsze myśli, bo liczyłam na to, że czytelnicy, którzy z pewnością nie dzielą się takimi myślami z nikim, bo się wstydzą albo boją (tak jak Wiktoria) połączą fakty i być może przejdzie im przez głowę, żeby pójść na konsultację do psychologa. Chciałam im umożliwić dostrzeżenie tego. Zapłaciłam za to cenę utraty dużego kawałka prywatności, ale misja była dla mnie ważniejsza. Nie mogłam znieść tego, że jest bardzo dużo ludzi, którzy męczą się ze sobą tak jak Wiktoria, nie akceptują siebie i nie kochają. To jest straszne i trzeba im pomóc.

Skoro jesteśmy przy temacie terapii – uważa Pani, że w Polsce wciąż jest to trudny temat? Że w pewnych środowiskach przyznanie się do swoich problemów psychicznych może być widziane jako coś niemożliwego do zaakceptowania, wstydliwego?

Chyba nie odpowiem na to pytanie wyczerpująco, bo mieszkam w Wielkiej Brytanii, a to jest trochę inny świat. Zdrowie psychiczne w UK jest bardzo mocno promowane. Nie ma mowy o dyskryminacji pod tym względem. Pracodawca ma obowiązek zadbać o to, żeby jego pracownicy traktowali się nawzajem z szacunkiem, a jeśli dzieje się inaczej, wówczas takie sytuacje są od razu zgłaszane i prawo stoi po stronie osoby poszkodowanej. Tutaj nie można dyskryminować, broń Boże wyśmiać kogoś z depresją, lękami, fobiami, bo to się nie godzi. Radio i telewizja praktycznie cały czas poruszają tematykę zdrowia psychicznego i jak o nie dbać. O tym się po prostu otwarcie mówi, bez zażenowania. Lekarz bez problemu da L4, kiedy powiemy, że mamy załamanie i potrzebujemy czasu na załadowanie baterii. Nie zostawi cię bez pomocy, zadba, że wychodząc z gabinetu będziesz mieć w ręku listę miejsc, do których się zwrócić o pomoc. Kiedy jestem w Polsce nie widzę tak silnego zaangażowania w te tematy. Jest z pewnością lepiej niż kiedyś, ale poziom wstydu i dyskryminacji, która go jeszcze potęguje przyczyniają się do tego, że ludzie siedzą w swoich kulach. Nie chcę się wypowiadać zbyt negatywnie, bo pomoc otrzymałam w Polsce – tak wybrałam. Ale faktycznie jest tak, że ludzie cichną, odwracają głowy zmieniają temat, kiedy słyszą o czymś takim zamiast spojrzeć w oczy z empatią i powiedzieć: „musi ci być bardzo ciężko. Możemy porozmawiać, jeśli chcesz”. Według mnie ludzie nie wiedzą, jak się zachować, bo nikt ich nie nauczył, a to jest błąd w systemie. Taka wiedza może się przydać w każdej chwili, a odpowiednie zachowanie, nie głupie rady w stylu „daj już spokój, to było tak dawno, inni na twoim miejscu już by zapomnieli”, może działać cuda. Czyni relacje pięknymi i bardzo je wzmacnia.

Rozpoczęcie psychoterapii opisuje Pani za pomocą bardzo sugestywnej metafory – rzucenia się w przepaść. A co z tymi, którzy się na nią nie zdecydują? Czy jest szansa, że ich problemy z czasem miną, czy też będą narastać, aż staną się nie do zniesienia?

Ci, którzy weszli w pierwszy etap terapii, tak prawdopodobnie się czują. To jakby droga bez odwrotu w tym znaczeniu, że jeśli otworzysz te pierwsze drzwi, czy jak w książce, skoczysz w przepaść, doświadczysz wrażeń i zdobędziesz wiedzę o sobie, która już na zawsze będzie twoja, a emocje będą nowe i silne. Nie wiadomo, czego się wtedy spodziewać, trzeba to po prostu zrobić. Nie mogę się wypowiedzieć na temat tych, którzy nie poszli na terapię. Znam osoby, które poradziły sobie bez niej i nie uważają, że jest im ona potrzebna. Ja akurat nie mogę zaprzeczyć, że obejmuję bardzo silne stanowisko w tej sprawie i uważam, że jest to niemożliwe. Ci, co tak mówią, według mnie stosują wyparcie. Po wielu latach własnej terapii i obserwowania innych wyraźnie dostrzegam te rzeczy. To się stało moją drugą naturą, wyczuwam, że ktoś ma ukryty czy wyparty problem. Nie doszukuję się tych problemów u ludzi, one same wypływają na powierzchnię i ja je widzę, oczywiście nie komentując tego. Scenariuszy jest tyle, ile jest na świecie ludzi i nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak potoczy się życie u jednych, ani u drugich. Myślę, że to się gdzieś w środku wie, że coś jest nie tak. Przeczekiwanie nic nie daje, bo takie stany przechodzą falami. Najsmutniejsze jest to, że często trwa to zbyt długo i ludzie decydują się na samobójstwo zamiast na terapię. Mogę powiedzieć o sobie, że samopomoc mi nie wystarczyła i terapia była u mnie kluczowym życiowym wydarzeniem. Dowiedziałam się, że był to ostatni gwizdek przed rozwinięciem się u mnie albo borderline, albo schizofrenii, albo już zaczęły one kiełkować. To potwierdza tylko moje przekonanie, że zdrowie psychiczne nie polepsza się samo z siebie ot tak, szczególnie w głęboko zakorzenionych problemach, bo o takich tutaj mówimy.

„Kula” kończy się pięknym cytatem: „Jeśli jesteś gotowy być słaby, jesteś bardzo silny”…

Te słowa są trochę słodko-gorzkie, ale za to pokrzepiające i niosące nadzieję. Odnoszą się do psychoterapii. Bywa, że jest to proces długotrwały, który na początku bardzo może boleć, po to, aby potem było lepiej. To jak przy leczeniu nowotworu. Chemia i naświetlanie robią dużo bałaganu i zniszczeń w organizmie równocześnie zabijając wroga. Dopiero po długim cierpieniu okazuje się, że to, co miało być zasuszone i wybite zostało pokonane, a człowiek wtedy powoli zaczyna się regenerować, aby wrócić do pełni sił i zdrowia. Te słowa przygotowują do tego, że trzeba będzie się zmierzyć z niewyobrażalnie silnym przeciwnikiem i będzie nas to kosztowało bardzo dużo. Jednak akt postanowienia, że zamierzamy to zrobić automatycznie uzbraja nas w niewiarygodną siłę.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI