Co by było, gdybyśmy zaczęli się odważać?

O tym, skąd czerpać siłę, aby ćwiczyć się w odwadze, jak zmniejszać poczucie lęku przed odrzuceniem i akceptować siebie, rozmawiają Joanna Chmura i Edyta Żmuda

Trening psychologiczny

Nie myśl sobie, że możesz iść przez życie i być odważną, nie rozczarowując kogoś od czasu do czasu.

Edyta Żmuda: Brené Brown, amerykańska psycholog i pisarka, przyznała: „Odkąd komunikuję swoje granice, jestem może mniej miła, ale zdecydowanie jestem bardziej kochająca”. Jak rozumiesz jej słowa?

Joanna Chmura: Mnie te słowa wkurzają, ponieważ przypominają mi o mojej własnej, wewnętrznej pracy. Co przez nie rozumiem? Otóż posiadanie i stawianie przez nas granic sprawia, że inni, którzy się przyzwyczaili do ich braku, mogą być rozczarowani i stąd może im się wydawać, że jesteśmy mniej mili. Ważne jest to, co znajduje się w końcówce tego cytatu – „że jestem bardziej kochająca”. Brené Brown sama była zszokowana wynikami swoich badań. Wynika z nich, że osoby, które potrafią stawiać granice, są bardziej empatyczne. Potrafią wyraźnie wskazać, co jest okej, a co nie. Nie grają w różnego rodzaju gry psychologiczne, podczas których wpadamy w jakieś pułapki, na przykład bycia ofiarą czy wybawcą. Komuś może się wydawać, że jesteśmy dla niego mniej mili, a tak naprawdę troszczymy się o siebie samych i drugiego człowieka. Dlatego wkurza mnie to, bo przypomina, że mam dużo do zrobienia w tym temacie. Idzie mi coraz lepiej, ale momentami jeszcze muszę ćwiczyć.
 

POLECAMY


Czyli tak naprawdę, im jesteśmy bliżej siebie, im częściej stajemy po swojej stronie – w poczuciu harmonii i zgody ze sobą – tym jesteśmy łagodniejsi i mamy więcej wyrozumiałości dla swoich bliskich.

Tak, i spokoju. Wiemy dokładnie, co jest okej, a co nie. Tak właśnie Brené definiuje granice. Jest takie piękne angielskie słowo: accountability, co po polsku brzmi jak „pociąganie kogoś do odpowiedzialności”, ale tak naprawdę oznacza to, że gdybyśmy pracowały razem w jakiejś redakcji i powiedziałabym ci: „Słuchaj, Edyto, nie dzwoń do mnie po 19.00, bo to jest mój czas rodzinny”, a ty byś notorycznie dzwoniła o tej porze, to ja być może odbierałabym telefon, ale byłabym sfrustrowana, zirytowana, zdenerwowana, może nawet momentami cyniczna i sarkastyczna. Zamiast tego powinniśmy ustanowić zasadę, którą obie strony szanują. Bo kiedy tego nie robimy, a ja w dodatku nie mam odwagi, by cokolwiek powiedzieć, a być może są jeszcze między nami hierarchiczne zależności, to nie uda nam się dobrze wspólnie pracować. Takich sytuacji dotyczą słowa Brené: jestem bardziej kochająca, kiedy stawiam granice i mówię o swoich potrzebach. Nie wpadam wtedy w pułapki cynizmu, sarkazmu, uszczypliwości, obmawiania kogoś gdzieś z innymi, żeby dać ujście dyskomfortowi, który towarzyszy przekraczaniu granic. 

Jak radzić sobie z przedłużającym się poczuciem stresu? Żyjemy w dużym obciążeniu. Jeszcze nie poradziliśmy sobie z pandemią, a już wybuchła wojna w Ukrainie. Jak możemy mówić o komunikowaniu granic, o byciu przy sobie w tak przytłaczającej rzeczywistości?

Posłużę się metaforą. To tak, jakbyśmy przez dwa lata ciągle robili treningi siłowe – pompki, przysiady, wyskoki i inne cuda. I już myślimy, że ten trening powoli, powoli się kończy, a tu przychodzi następny, który jest dwa razy trudniejszy. I teraz te nasze zmęczone ciała, osobowości, umysły i serca podchodzą do kolejnego egzaminu. Kolejny raz trzeba powiedzieć: „Dobra, to zbieramy te siły, które mamy i działamy dalej”. Wspólne dla sytuacji pandemicznej i wojennej jest to, że nikt nie wie, kiedy się skończą. Gdyby ktoś na początku pandemii powiedział nam, że będzie ona trwać dwa lata, inaczej rozłożylibyśmy siły. Niewiedza natomiast czyni tę sprawę dużo trudniejszą. Słyszymy w mediach, że ta sytuacja nie będzie sprintem, lecz maratonem. To bardzo prawdziwe. Dystrybuowanie siły psychicznej na czterdzieści dwa kilometry jest naprawdę sztuką. Pojawiają się momenty kryzysu, dlatego chciałabym zaprosić nas wszystkich do dbania o własne siły. Nie dopiero wtedy, kiedy coś się dzieje, kiedy upadamy, kiedy już się wszystko sypie i jesteśmy na skraju wytrzymałości, ale każdego dnia, profilaktycznie. Żeby budząc się rano, wziąć wdech i wydech i pomyśleć o intencji na ten dzień. Ktoś mógłby odpowiedzieć: „Świetnie, wojna za rogiem, pandemia jeszcze w najlepsze, ja w domu, dzieciaki na kwarantannie, a ta mi mówi o oddychaniu rano i myśleniu o intencjach”. Ale spróbujmy tak przez miesiąc. Albo każdego dnia wymieńmy kilka rzeczy, za które jesteśmy mimo wszystko wdzięczni. I po miesiącu zobaczymy, czy rzeczywiście nic się nie zmienia.
 


Czyli przyjęcie perspektywy mikro i codzienna wytrwała praktyka przynosi efekty. Bo dzięki temu mamy naładowaną baterię, właśnie na te momenty kryzysu, o których mówisz.

To tak jak w przypadku telefonu – nie powinniśmy dopuścić, by bateria się całkowicie rozładowała, bo wtedy potrzebujemy dużo więcej czasu, by ją znów naładować. Powinniśmy się ładować raz na jakiś czas. Wyobraźmy sobie – g...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI