Bóg i płaskoziemcy, czyli między wiedzą a wiarą

Psychologia i życie

Czy wiara wymaga rozumu, a rozum bez wiary skazany jest na zabobon? Czy możemy uwierzyć we wszystko, w co tylko chcemy? Czy natura nas nie oszukuje? Jakim językiem Adam i Ewa rozmawiali w Raju z Bogiem? Czy można mieć bardzo silną wiarę w rzeczy irracjonalne? Czy wiedza może się obyć bez wiary w to, co wiemy? 

Na te i inne pytania odpowiadają w rozmowie prof. Tadeusz Zgółka, językoznawca i ks. dr Jacek Prusak, jezuita, teolog i psychoterapeuta.

Chcesz lepiej poznać ten temat? Sprawdź nasz artykuł: Młodzież, która odchodzi od Boga

Tadeusz Zgółka: Jeśli mamy rozmawiać o wiedzy i wierze, to może warto na początek dokonać pewnej precyzacji obu pojęć, a właściwie statusu zdań z użyciem tych słów. Dokładniej mówiąc, chodzi o czasowniki wiedzieć i wierzyć. Możliwa jest pewna transpozycja: zamiast Wierzę w Boga, byłoby to: Wierzę, że Bóg istnieje, zamiast Wierzę uczonym – Wierzę, że uczeni mówią prawdę. Analogicznie można by transponować także zdania z użyciem operatora Wiem, że, np. Wiem, że Bóg jest jeden, ale w trzech osobach; Wiem, że Ziemia jest okrągła. Jak się zapatrujesz na taką konwencję?

Jacek Prusak: Odpowiada mi. Jestem gotowy uznać, iż konstrukcja Wierzę, że… jest dobrym punktem wyjścia do mówienia o wierze – tej religijnej i tej pozareligijnej, w odróżnieniu od wiedzy religijnej i wiedzy pozareligijnej.

T.Z.: W ostatnim czasie zmagamy się z różnymi stanowiskami postmodernistycznymi, z tzw. postprawdą itd. W tej atmosferze pojawiają się stanowiska tych, którzy kwestionują dotychczasową wiedzę i stwierdzają, że nie wierzą w to, co głosiciele takiej wiedzy usiłują nam wmówić. Mam na myśli np. antyszczepionkowców albo tzw. płaskoziemców. Ci pierwsi kwestionują skuteczność szczepień profilaktycznych, mówiąc np. Ja wiem, że są szczepionki przeciwko ospie, ale nie wierzę w ich skuteczność. Ci drudzy wracają w gruncie rzeczy do wiedzy pierwotnego człowieka i mówią np. Ja wiem, że uczeni są przekonani, że Ziemia jest okrągła, ale ja widzę gołym okiem jej płaskość i nie wierzę w jej okrągłość. Ci ludzie zastępują pewną wiedzę swoją wiarą – nie tą w sensie fideistycznym, tylko wiarą w sensie przekonań co do skuteczności szczepionek albo co do kształtu Ziemi. Co mógłbyś im powiedzieć jako uczony, psycholog i kapłan?

J.P.: Dla mnie taka wiara jest zabobonem, czyli silnym przekonaniem dotyczącym świata, ale niebiorącym pod uwagę wiedzy na temat jego funkcjonowania; tej wiedzy, którą można zweryfikować, a nie tylko „przyjąć na wiarę”. 

T.Z.: To ja trochę przewrotnie zauważę jako językoznawca, że w wielu – może nawet w większości – języków pozostaliśmy w epoce przedkopernikańskiej, a może jeszcze dawniejszej. Mówimy, że Słońce rano wschodzi, czyli wychyla się ponad horyzont, i wieczorem za ten horyzont zachodzi. A horyzont jest przecież okręgiem, a kuli nie widać. Podobnie w języku angielskim mamy sunrise i sunset. Można tak wyliczać wiele języków, w których Słońce wynurza się spod powierzchni Ziemi, a my jesteśmy w jakimś centrum płaszczyzny i obserwujemy tylko jego ruch. Tak zwany zdrowy rozsądek umacnia wiarę płaskoziemców. Każdy prosty człowiek gołym okiem widzi płaską powierzchnię koła. 

POLECAMY

J.P.: Na tym polega też problem z językiem religijnym, który w większości wypadków jest przednaukowy. Inny przykład: kiedy w kościele jako ksiądz mówię „Bracia” – ma to dotyczyć i mężczyzn, i kobiet. To słowo w dawniejszym kontekście oznaczało solidarność między ludźmi, ale współcześnie wydaje się patriarchalne. Ktoś słyszy „bracia”, a nie „siostry”, czyli opowieść o mężczyznach skierowaną do mężczyzn. Język mebluje nam rzeczywistość, ale na szczęście to chyba działa też w drugą stronę – rzeczywistość może nam meblować język. 

T.Z.: Ostatnia – jak na razie – encyklika papieża Franciszka nosi tytuł Fratelli tutti, choć Franciszek podczas audiencji generalnych zwraca się do fratelli e sorelle. 

J.P.: Były protesty episkopatu niemieckiego, a także niektórych duchownych spoza, żeby papież uwzględnił bardziej inkluzywny język, ale on się uparł, że jest to powtórzeniem słów św. Franciszka, jego patrona i imiennika, któremu chce być wierny. Oczywiście fratelli ma w tym przypadku oznaczać także rodzaj żeński. 

Natomiast, jak podkreślał Ludwig Wittgenstein, trzeba być bardzo uważnym na to, co mówimy i jak mówimy, bo w ten sposób tworzymy świat. Jeśli mówię „zabobon” o poglądach płaskoziemców, to nawet gdy usłyszę argument biblijny, powiem, że nikt, poza wąską grupą ludzi, nie interpretował tak Biblii, która jest dziełem literackim, niezależnie od tego, jakie jej nadamy znaczenie religijne. 

Z drugiej strony, jeśli ktoś będzie się upierał, że Ziemia jest płaska tylko dlatego, że się nie przewraca, kiedy po niej chodzi, to powiem mu, że istnieje coś takiego jak siła grawitacji. Czy go przekonam? Mało prawdopodobne. Żyją bowiem w rzeczywistości stworzonej przez ich język, choć ten nie przystaje do rzeczywistości poza tą, którą sami sobie wykreowali w głowie. Można zatem mieć bardzo silną wiarę w rzeczy irracjonalne.

T.Z.: Właśnie – irracjonalne. Inna encyklika, innego papieża, Jana Pawła II ma tytuł Fides et Ratio, nie Fides et Scientia. Ten spór o wiarę przeciwstawianą wiedzy ma długą tradycję. Jeden z polskich filozofów, Władysław Witwicki sformułował rozpoznanie tego sporu w tytule swojego dzieła jako Wiara oświeconych. Dlaczego wiara przeciwstawiana jest rozumowi, a nie wiedzy?

J.P.: Tutaj nawiązałbym do przekonań Tomasza z Akwinu, że wiara jest rozwinięciem rozumu. Potem w historii chrześcijaństwa, zwłaszcza od oświecenia do dzisiaj, pojawia się to napięcie: czy wiara ma być oparta na rozumie, czy ma go przekraczać?

Oczywiście w przypadku odniesień do Boga zakres kompetencyjny jednego i drugiego nie jest taki sam, więc bliskie jest mi stwierdzenie św. Tomasza, że po pierwsze wiara mówi nam wszystko, co mówi nam rozum, ale dodaje wiele rzeczy, jeśli chodzi o Boga. Po drugie rozum jest ograniczony, jeśli chodzi o możliwości weryfikacji wszystkich swoich tez, ale nie jest to dla mnie oznaką ewidencjonizmu. Nie jestem przekonany, że wszystkie tezy z fides jesteśmy w stanie uzasadnić tak, jak wszystkie tezy z ratio, ale to, że nie jesteśmy w stanie czegoś uzasadnić, nie oznacza, że jest to irracjonalne. Zatem fides i ratio. Nie albo-albo, tylko jedno i drugie.

T.Z.: W jednej z polskich pieśni kościelnych jest taki passus: „Wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój” wobec tajemnicy przeistoczenia, i dalej: „Boć tu już nie ma chleba! To Bóg, to Jezus mój!”… Chodzi o eucharystię i moment przeistoczenia. Niemniej jednak jest to ukorzenie takie, jak w romantycznych wyznaniach Mickiewicza – „czucie i wiara ludu silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Więc wiara pozazmysłowa i pozarozumowa mimo wszystko. Może warto, byśmy wrócili do tego wątku.

J.P.: Tajemnica eucharystii dla katolika to jest skok wiary. Jest to rzeczywistość empiryczna, która wprost nie symbolizuje tego, co jest w umyśle wierzącego. Ma do czynienia w wierze z czymś innym niż odbiera zmysłowo. Czy ma z czymś innym do czynienia w rozumie? To zależy, czy jest w stanie pogodzić ową wiarę w coś, czego nie widzi, patrząc na to, co widzi, i twierdzić równocześnie, że to jest i nie jest tym samym. Moim zdaniem taki dogmat eucharystyczny w interpretacji katolickiej jest skokiem wiary – to już jest wiara „wierzę, iż to, że wierzę, w ogóle ma sens”. Dałbym tam podwójne „że”. 

T.Z.: Czyli najpierw deklaracja: jestem człowiekiem wierzącym i dopiero w konsekwencji tej deklaracji przyjmuję dogmat eucharystyczny: wierzę, że na moich oczach dokonuje się akt przeistoczenia. 

J.P.: Tak, musi być podwójne, jeśli ktoś spójnie wyznaje to, w co wierzy i co nie jest irracjonalne w jego myśleniu. Mamy do czynienia z nieusuwalnym napięciem. Za Akwinatą bym powiedział, że jest to zgodne z rozumem, lecz rozumowo nie da się tego udowodnić.

Tadeusz Zgółka: A może z Bogiem jest tak, jak z językiem: Bóg jest we mnie, jest wrodzoną częścią mojego człowieczeństwa, a ja w życiu poszukuję Jego konkretyzacji? 

Jacek Prusak: Większość osób, które mają bliską rela­cję z Bogiem bądź wręcz doświadczyli Jego obecności w swoim życiu, mówi o tym językiem, który odnosi się prze­de wszystkim do emocji. 

T.Z.: Dobrze, to wróćmy do św. Tomasza. W moich wspomnieniach z katechezy szkolnej pozostaje niewielka książeczka z dedykacją od katechety, Dogmatyka katolicka z 1954 roku. Za sprawą katechety zafascynowałem się tak zwanymi dowodami na istnienie Boga, sformułowanymi przez św. Tomasza, bo zdaje się, że w ogóle dogmatyka katolicka jest od Tomasza wywodzona – czy tak?

J.P.: Sama dogmatyka nie, natomiast tomizm był jeszcze do II soboru watykańskiego głównym zapleczem filozoficznym dla teologii katolickiej, w tym także tzw. pięć dowodów na istnienie Boga.

T.Z.: Te dowody oczywiście nie są dowodami w sensie matematycznym. Matematycy mają swoje pojęcie dowodu, które polega na wyprowadzeniu z aksjomatu kolejnych jego konsekwencji. Ale jednak dowód na istnienie Boga przybliża Tomasza do bardziej racjonalnego rozumienia wiary – ja Ci udowodnię, że Bóg istnieje, biorąc pod uwagę ruch, celowość i kilka innych aspektów. Czy to znaczy, że tomizm jest próbą zbliżenia wiary i rozumu, czyli wiedzy, bo jednak wiedza jest po kartezjańsku rozumiana jako racjonalna, czasem też empiryczna. Czy Tomasz próbuje „uracjonalnić” wiarę, zbliżyć ją do wiedzy, by było to fides et ratio, a nie fides aut ratio. A w każdym razie nie fides contra ratio.

J.P.: Tomasz był racjonalistą. Uważał, że istnieje coś takiego jak wiedza święta. Taką wiedzą była dla niego teologia. Był przekonany, że wszystkie główne prawdy wiary chrześcijańskiej są zgodne z rozumem, natomiast niektóre z nich wymagają otwarcia się na objawienie – na przykład teza o eucharystii, o Trójcy Świętej, ponieważ choć nie są niezgodne z rozumem, to są niedowodliwe w sensie empirycznym. Ale był racjonalistą. Uważał, że chrześcijaństwo w głównym swoim zarysie nie może być niezgodne z rozumem, ponieważ racjonalność wiary i racjonalność poznania – zdaniem Tomasza – wywodzi się z tego samego źródła, czyli od Boga. To, jak poznajemy świat, doprowadzi nas do Boga, a wiedza o Bogu pozwala nam lepiej zrozumieć świat, który poznajemy. Ale oczywiście zrobił miejsce dla objawienia, przy czym rozumiał je po chrześcijańsku – ono się dokonało jako logos, czyli wcielenie Boskiego rozumu, dzięki temu świat i Bóg są poznawane. Podkreślał racjonalność chrześcijaństwa na tej zasadzie, że Bóg dał się poznać. Gdyby tak się nie stało, pozostalibyśmy na poziomie Arystotelesa. Czyli moglibyśmy mówić, że istnieje jakiś byt, który nazywamy Bogiem. Byt konieczny i istniejący sam w sobie, od którego wszystko inne pochodzi. Tomasz uważał, że do takiego wniosku dojdzie każdy z obserwacji świata. 

Czy to jest wiara religijna? Czy my tak naprawdę mamy jakąś wiedzę pozytywną o tym bycie, którego desygnatem jest Bóg przez duże „B”? Czy to jest w ogóle możliwe poza objawieniem się samego Boga? Bliska mi jest teza, że cokolwiek nazywamy Bogiem, otwieramy się na możliwość poznania Boga. 

T.Z.: Dla Tomasza i jego kontynuatorów cała wiedza pochodzi z rozumu, niekoniecznie z doświadczenia. Czy można zatem powiedzieć, że Bóg jest we mnie jako pewna gotowość do nazwania Bogiem tego, co zdaje się Arystoteles nazywał pierwszym poruszycielem? Dzisiejszy wariant kartezjańskiego racjonalizmu jest zbliżony do natywizmu. 

Niedawno przetoczyła się w lingwistyce i filozofii burzliwa dyskusja na temat hipotezy natywistycznej zaproponowanej przez N. Chomsky’ego, która głosiła, że człowiek jest wyposażony we wrodzoną matrycę językową dopasowywaną w trakcie rozwoju osobniczego do określonego języka. Jedno z dzieł N. Chomsky’ego na ten temat ma charakterystyczny tytuł Cartesian Linguistics. A może z Bogiem jest tak, jak z językiem: Bóg jest we mnie, jest wrodzoną częścią mojego człowieczeństwa, a ja w życiu poszukuję Jego konkretyzacji?

J.P.: Naukowcy zajmujący się genezą myślenia religijnego uważają, że rodzimy się z tendencją do tzw. teizmu intuicyjnego, a więc skłonnością do rozumienia świata w kategoriach dualizmu, kreacjonizmu i teleologii. Oznacza to, że już dzieci między trzecim a piątym rokiem życia, a niektórzy uważają że i wcześniej, potrafią wczuwać się w sposób myślenia innych ludzi (teoria umysłu), postrzegać martwe przedmioty jako ożywione oraz rozumować przyczynowo-skutkowo. Oczywiście nie jest to tożsame z tym, że dzieci rodzą się z wiarą w Boga, tylko że ich religijność bazuje na tych zdolnościach ludzkiego mózgu. 

Większość osób, które twierdzą, że mają bliską relację z Bogiem bądź wręcz doświadczyli Jego obecności w swoim życiu, mówi o tym językiem, który odnosi się przede wszystkim do emocji. „Wierzę, że Bóg istnieje” tak naprawdę znaczy, że odczuwam pozytywne emocje z nim związane. „Wierzę, że Bóg nie istnieje” bardzo często oznacza, że „nie towarzyszą mi pozytywne emocje w stosunku do Boga”. Wydaje się, że od strony subiektywnej wiara w istnienie Boga często jest po prostu nazywaniem swoich emocji, abstrahując od tego, co jest ich treścią. Jak pokazują bowiem badania, za słowem „Bóg” ukrywają się bardzo różne asocjacje. Mam wrażenie, że większości ludzi, którzy mówią „Wierzę w Boga”, chodzi nie tyle o „wierzę, że istnieje Bóg”, lecz „wierzę, że mogę mu zaufać”. Od strony emocjonalnej owa ufność musi mieć oparcie w pozytywnym nastawieniu, pozytywnych emocjach. Wiara religijna jest dla mnie kwestią postawy. 

T.Z.: Przejdźmy do innego wątku i włączmy do naszej rozmowy kategorię mitu. Prowokacyjnie nieco spytam, czy na początku ludzkiej wiedzy o świecie była religia czy mitologia? Czy była wiedza protonaukowa, przednaukowa, przed jakimikolwiek jeszcze systematycznymi badaniami naukowymi? Było przecież marzenie ludzkości, żeby wiedzieć, czyli zrozumieć świat, na przykład zjawisko burzy i piorunu; i wtedy powołano do życia postać Zeusa Gromowładnego – to on miotał ogniem i zsyłał grom z zachmurzonego nieba. Czy jesteśmy w stanie wyprowadzić jakiś porządek dociekania o świecie, dociekania jego istoty właśnie w takiej kolejności: mitologia, religia, wiedza, wiedza naukowa? 

Na początku jest akt wiary, że natura daje się poznać.

J.P.: Myślę, że na początku religia i mitologia były jednym. A rozłożenie akcentów – ile w mitologii religii, a ile w religii mitologii – uzależnione było od różnych czynników. Wiedza naukowa czy sama nauka jako społeczne podejście do badania rzeczywistości to znacznie późniejszy okres. Natomiast wraz z rozwojem monoteizmu zaczęło dominować przekonanie, że świat jest racjonalny, ponieważ został stworzony przez Boga. Można poznać jego prawa i panujące w nim zależności, dzięki temu religia odzierała się z mitu rozumianego jako poglądy na temat empirii niezgodne ze stanem wiedzy, a potem z nauką. 

Nie wiem jednak, czy da się całkowicie wyeliminować z religii mit, ale nie ten rozumiany jako coś, co się przeciwstawia wiedzy naukowej, lecz jako coś, co nadaje tej wiedzy sens. Religia mówi bowiem o początku i końcu życia ludzkiego, to jest mit.

Wiedza będzie dotyczyła procesów związanych z fenomenem życia, ale czy życie na Ziemi ma sens, czy go nie ma – na to pytanie, moim zdaniem, nauka nie jest w stanie udzielić odpowiedzi. Odpowiedź religijna w tym sensie jest mityczna, ale nie jest irracjonalna. 

Mit nie jest przeciwieństwem wiedzy naukowej, lecz próbą nadania sensu wiedzy o świecie, jaką się miało w danym okresie. Dwa tysiące lat temu chrześcijanie czytali Księgę Rodzaju, a Żydzi jeszcze wcześniej. Jeśli dzisiaj ktoś twierdzi, że świat powstał w sześć dni, bo tak napisano w Księdze Rodzaju, to mu odpowiem, że ja ten opis traktuję jako mit. Nie chcę go wyrzucić z Biblii dlatego, że jest mitem, ale Biblia nie jest podręcznikiem do poznawania empirii. Jest natomiast sposobem rozumienia świata i życia człowieka – wszystkiego tego, co go otacza w relacji do Boga. Tak traktuję mit. W tym sensie na przykład scjentyzm jest według mnie współczesną formą mitu. To wiara religijna, tylko bez Boga. 

T.Z.: Istnieje Kościół Scjentystyczny…

J.P.: Tak, Tom Cruise oraz inne wybitne postacie z Hollywood potrafią bronić tego stanowiska. Zdolność ludzkiego umysłu do wiary jest nieogarniona. Możemy uwierzyć we wszystko, w co tylko chcemy wierzyć. Najczęściej, jak wynika z badań psychologicznych, nie mamy nad tym dużej kontroli. Rodzimy się jako istoty ukierunkowane na wiarę – niezależnie, czy rozumiemy to jako efekt uboczny rozwoju funkcji poznawczych mózgu, czy wręcz jako wirus ewolucyjny, jak twierdzi psychologia ewolucyjna. Nie jestem zwolennikiem tej tezy, natomiast uważam, że zdolność do wiary, w tym także religijnej, może mieć walor adaptacyjny. Zdolność do wiary jest wynikiem ewolucji ludzkiego umysłu. Wszyscy wierzymy, bo tak funkcjonuje nasz umysł. 

T.Z.: Całkiem niedawno wpadła mi w ręce książka poświęcona początkom języka ludzkiego. Spotkałem się w niej z poglądem, że według mitologii biblijnej na początku był jeden język przed wieżą Babel. Obruszyłem się i pomyślałem, że jest to nadużycie terminologiczne autora, ale teraz zaczynam weryfikować tę opinię, bo przecież można opowieść o wieży Babel traktować jako mitologię, czy tak?

J.P.: Nawet trzeba, abstrahując od osiągnięć archeologów, którzy twierdzą, że to nie musi być całkiem ahistoryczne. Ziggurat Babilon mógł istnieć tam, gdzie wykluwały się idee monoteistyczne. Natomiast od strony literackiej jest to mit. 

T.Z.: Z mitu o Wieży Babel wynikają ważne pytania. Na przykład jakim językiem Adam i Ewa rozmawiali w Raju z Bogiem? Oczywiście, wiele narodów ma dowody na to, że to był ich język. Na przykład ksiądz Wojciech Dębołęcki, franciszkanin i kapelan z czasów króla Jana Sobieskiego, udowadniał, że Adam i Ewa w Raju mówili po polsku. Znam też wersję szwedzką i parę innych wersji narodowych. Z tego mitu wynika pytanie o język pierwszy, zakładając – co jest oczywiście kwestią nierozstrzygalną dla językoznawców – że na początku ludzkość mówiła jednym językiem, a potem się to różnicowało. Bo zgodnie z mitem o Wieży Babel na początku był jeden język, mniejsza o to, który i jaki. Dla części językoznawców to jest coś w rodzaju prawdy pierwszej. Inni zaś mówią, że od początku język ludzki powstawał w różnych centrach kuli ziemskiej i nie da się znaleźć takiego prajęzyka. Wracając do relacji między wiarą i wiedzą: w eseju na ten temat („Charaktery” nr 9/2020) przywołałem powiedzenie ks. Józefa Tischnera: „Wiara jest w gruncie rzeczy smutną koniecznością. Gdybyśmy mieli wiedzę, nie potrzebowalibyśmy wiary”. Muszę przyznać, że się żachnąłem na to.

J.P.: Też chyba bym się żachnął, bo nie wiem, czy jest możliwa wiedza bez wiary. Zresztą już od Platona pojawia się ten dylemat i cały czas o to się spieramy.

T.Z.: Zwłaszcza że wiedza tzw. naukowa wcale nie jest jednorodna i ewidentnie się zmienia. Hipotezy postawione przez Einsteina pokazały, że zasady dynamiki Newtona są zachowane tylko w lokalnych układach odniesienia, ale w innych nie. 

J.P.: Natomiast, co ciekawe, teorie obu fizyków opierają się na jednym i tym samym – na wierze w racjonalność natury. To był ich akt wiary, że natura daje się poznać. Wierzymy, że są stałe prawa przyrody, na przykład, że prędkość światła jest nieprzekraczalna, a potem zyskujemy o nich wiedzę i wyliczenia. Ale najpierw jest fundamentalne zaufanie, że natura nas nie oszukuje, choć w danym momencie nie jesteśmy w stanie jej właściwie rozpoznać. Wierzymy jednak, że to poznanie może być obiektywne, nawet jeśli będzie niepełne. Ufamy, że to się nie dzieje tylko w naszych głowach, a świat poza naszym umysłem nie jest tylko naszą konstrukcją...

T.Z.: A ja bym poszedł jeszcze dalej. Jeśli odrzucę akt wiary, że moje dociekanie do czegoś doprowadzi, to powinienem wyrzec się tego zawodu. Na początku uprawiania nauki jest akt wiary, że warto tym się zajmować i że – jak śpiewali Skaldowie – „świat realny jest poznawalny”. Na początku decyzji o tym, że będę badaczem, musi być mój osobisty akt wiary w to, że warto nim być.

J.P.: Potwierdzam, ten akt wiary musi nastąpić, jeśli ta działalność ma mnie motywować i dać mi satysfakcję, jeśli chcę ją kontynuować pomimo trudności, z jakimi się spotkam. To jest akt wiary, że nie tylko nie tracę czasu, ale że to ma sens.

T.Z.: Szkoda, że już nie porozmawiamy z ks. J. Tischnerem. Może wystarczy nam wiara, że on słyszy nasze powątpiewania. Niezależnie jednak od aktu wiary naukowej lub religijnej pozostaje przecież ta kropla sceptycyzmu w każdym chyba badaczu.

Przez ostatnie lata wykładałem retorykę; rozpoczynałem od dwu zapowiedzi: po pierwsze, zachęcam Państwa do umiarkowanego sceptycyzmu, po drugie moim ulubionym chwytem retorycznym będzie prowokacja intelektualna. I kiedyś sprowokowany przeze mnie student stwierdził: „Zaraz, Pan tu mówi, że mamy wątpić we wszystko, czego nas tu nauczają. Czyli w to, co Pan mówi, też?”. Prowokacja zdała egzamin. Głównie w wyniku wątpienia powstają odkrycia naukowe. Ale kolejność jest taka, że na początku musi być akt wiary – także w hipotezy naukowe – a potem wątpliwość, po której może się narodzić ważna hipoteza nowa. 

Jednak sceptycyzm to już temat na oddzielną rozmowę, choć może warto zachęcić nas wszystkich do krytycznego namysłu nad relacją między wiedzą a wiarą. 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI