Biblioteka jako epidemia

Poradnik pozytywnego myślenia na czas wyzwań

Z Markiem Bieńczykiem o książkach pożyczanych, awanturach o porządkowanie biblioteki i przyjaciołach oglądających zbiory rozmawia Marcin Wilk

Chętnie pożycza Pan książki?
Na szczęście mam mało takich próśb. Na szczęście. Ostatnio pożyczałem książkę z pełną świadomością, że jej nie zobaczę. I zły byłem na siebie. Może innej bym nie żałował, ale z tej często korzystałem i od razu poczułem, że jest źle. Umówiliśmy się na miesiąc. Już rok mija… Jeżeli ktoś pożycza, to zaczyna od tego, że na pewno odda. „Jestem z tych, którzy oddają”. Wszyscy tak mówią, a potem…

POLECAMY

Jest jak zawsze.
Sam mam książki, których nie oddaję. I nie mówię tu o bibliotece, bo te jakby uważam za swoje niemalże. One tak sobie siedzą w mieszkaniu, taki półbyt ożywiony… śpiący kot czy coś takiego. Więc co będę ruszał – niech śpi dalej.

Dużo ma Pan takich książek?
Nie, nie. Nie lubię mieć długów. Nigdy w życiu nie miałem długu pieniężnego. I nie lubię mieć książkowych. Choć pewnie znalazłoby się kilka takich książek, nagromadzonych przez życie, które ze mną zostały.

Czyli Pan też przetrzymuje!
Czasem zapisują, że pożyczyłem.

Nieoddawanie – niefajne, ale to zapisywanie trochę jednak mi zgrzyta.
Owszem, dlatego ja nigdy nie zapisywałem. Ale wybaczam tym, którzy zapisują. Oni traktują człowieka jak istotę chorą. Gdy ktoś ma kaszel, to mu się daje syrop. Jak pożycza książki, to trzeba zapisać. Bo to jest jak choroba, a choroba jest raczej niezależna od człowieka.

Pana nie kusiło? Ostatecznie zapisywanie to jakaś forma porządkowania biblioteki.
Nie porządkuję biblioteki. To osobny temat. Parę lat temu napisałem do przyjaciela, że wcześniej skończą w Polsce budowę autostrady A1, niż ja uporządkuję bibliotekę. Przepowiednia się, niestety, sprawdziła. Autostrada już jest, a moja biblioteka wciąż w stanie niegodnym pokazania. Bo nie wpuszczam tam nikogo. Sam siebie też nie. Tam wchodzi mój sobowtór. 

Oj, a ja właśnie miałem ochotę spytać, jak to wszystko wygląda.
De facto bibliotekę mam w trzech mieszkaniach. Biblioteka – od razu zaznaczę – to zbyt mocne słowo. Książki są w mieszkaniu, w którym żyłem 
50 lat. Tam jest wszystko. Filozofia i polskie powieści z lat 60. Pomieszanie z poplątaniem. Straciłem trochę kontrolę nad tym, co tam mam. A ponieważ je wynajmuję – na pewno coś zginęło. To trochę straszne.

Książki nie są poukładane w konkretnym porządku?
Nie. Kiedy jeszcze tam mieszkałem, miałem jakiś – mniej więcej – porządek w głowie. Tu humanistyka francuska, tu polska powieść, tu filozofia, tu jakieś sprawy ogólnokulturowe, tu książki o winach, tu sztuka... Próbowałem zachować ten porządek w nowym mieszkaniu, ale nie udało się. Rozrosło się. Książki prędko pojawiły się w gabinecie żony, potem na podłodze, w sypialni na nocnym stoliku, w przedpokoju na skrzynce na buty. Najpierw jedna kupa, potem dwie, potem kupa na kupie, teraz boję się, że jak zdejmę nieostrożnie jedną – wszystkie spadną. 

Ale chyba nie jest u Pana tak źle jak było u profesor Marii Janion?
U profesor Janion było dobrze. Były dwie idealne biblioteki na świecie. Biblioteka Borgesa z jego opowiadań i biblioteka Marii Janion. Oczywiście u Janion książek było więcej niż miejsca, tyle że ona potrafiła znaleźć książkę.

Moim zdaniem – tam się nie da żyć.
No, nie da się. Jest za dużo wszystkiego, lecz jest pedantycznie. Kiedy rozmawialiśmy o jakiejś książce, pani profesor nagle przerywała – „Niech pan chwilę poczeka” – i szła tymi tunelami. W ciągu dwudziestu sekund była z powrotem z książką. Dumna jakby szczupaka wyłowiła. A może przynajmniej tak mi się wydawało, bo ja byłbym dumny na jej miejscu. Sam bym tak nie potrafił, bo albo nie wiem, gdzie jest książka, albo nie wiem, czy ją mam.

Jak to?
Przeważnie wiem, ż...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI