Z miłością, bez lęku

Wstęp

Jan Paweł II ludzi kochał, dlatego mógł sobie pozwolić na karcenie i dlatego karceniem nie odpychał. Szkic do psychologii nauczania Jana Pawła II Marii Jarymowicz.

Nie brak wśród nas zaskoczenia reakcjami ludzi (ich rodzajem i zasięgiem) w dniach agonii, śmierci i pochówku Jana Pawła II. Nagłe wyciszenie, skupienie, uniesienia – w skali niespotykanej. Spontaniczność, masowość, a zarazem osobisty charakter ekspresji, zupełnie niecodzienne wzruszenia, niezwyczajnie precyzyjne i piękne słowa – nagabywanych przechodniów i dziennikarzy. Nie można było tego, co się stało, wcześniej sobie wyobrazić, a to dowodzi, jak głębokie, osobiste, prywatne były te ujawnione uczucia i myśli. Wśród tych, którzy w tych pierwszych dniach podjęli próby publicznego komentowania – zdumienie sukcesem, widocznym tak szczególnie wyraziście w chwili śmierci. Pytania o źródła niezwykłego oddziaływania Jana Pawła II sprowokowały skojarzenia dotyczące głównie tego, jakimi środkami posługiwał się w nauczaniu. Wymienia się wspaniałą aparycję, barwę głosu, doskonałą dykcję. Liczne zalety, którymi zjednywał sobie sympatię: poczucie humoru, dowcip, bezpośredni sposób bycia. A nade wszystko język – prosty, zrozumiały dla wszystkich.
Taką receptę na sukcesy przywódców znają fachowcy. Doradzają, kształcą, ćwiczą, udoskonalają fizjonomię makijażem, uczą gestykulacji. Nie składa się to jednak na charyzmę. By ją zrozumieć, trzeba uznać, że charyzma Jana Pawła II nie sprowadza się do nadzwyczajnych sposobów, jakimi posługiwał się w kontaktach z masami. Że trzeba jej szukać w samym nauczaniu. Co w nim było szczególnego, tak bardzo wyróżniającego?

Z tym pytaniem można by się udać do Krakowa. Poprosić o komentarze, na przykład księdza profesora Mieczysława Malińskiego. A może lepiej zwrócić się do kogoś spoza Polski? Może rozważyć słowa wypowiedziane przez Pietro Citati dla „Gazety Wyborczej”, w wywiadzie przeprowadzonym przez Jarosława Mikołajewskiego (opublikowanym w wydaniu z 9/10 kwietnia 2005 roku)? Gdy mowa o Janie XXIII, pisarz stwierdza: „Po Piusie XII jego pojawienie się było tak wielką zmianą, że nie można jej było nie dostrzec. Ludzie uważali go za kogoś swojego, trafił w głębokie zapotrzebowanie na człowieczeństwo. Przede wszystkim zaskoczył”. Pytanie J.M.: „A ten Papież nie zaskoczył?”. „No tak, ale przecież gdzie Janowi XXIII do Jana Pawła II. (...) Tamten był dobry, ten miał bardziej złożone zalety. (...) Jego wyjątkowość była krzycząca. Papież zachwycił, a Kościół zyskał energię, której przedtem nie miał.(...) Nagle chrześcijaństwo odkryło, że religia to radość, otwarte horyzonty, dreszcz”.

Jak do takiego odkrycia doprowadził? I jak to ująć w języku psychologii? Może trzeba zostawić pole poszukiwań innym – humanistom i teologom? A może próbować? Stwierdza Pietro Citati: „Przecież katolicyzm włoski jest bardzo mierny. (...) Przecież katolicyzm włoski niczego ważnego od XVII wieku nie stworzył – jego obraz to pejzaż przeciętności”. Czy i my, psychologowie, mamy podobne zaległości w rozumieniu wyżyn ludzkiej duchowości? Może należy podejmować próby uchwycenia tego, co dał tak wielu ludziom?

Przybliżał ideały – zamiast karcić i wskazywać niedoskonałości


Psychologicznie jest to rozróżnienie kluczowe: przysłowiowe „niebo a ziemia” – z punktu widzenia otwartości podmiotu nauczania na czyjeś nauki. Ideały to coś, co się wielbi. Przewinienia to wstyd lub – co gorsza – lęk. Jak może wypaść porównanie pomiędzy gotowością...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI