Justyna Dąbrowska: Porozmawiamy dziś o słowach, dobrze?
Bogdan de Barbaro: Zgoda.
Co to znaczy według Ciebie, że „słowa mogą leczyć”? Kiedy one leczą?
Niech pomyślę. Słowa leczą, jeżeli otwierają namysł, który pozwala sięgnąć w głąb siebie samego. Taki namysł, z którego wynika albo lepsze rozumienie siebie, albo pocieszenie, albo znalezienie jakiejś innej drogi niż ta dotychczasowa, albo potrafi pomóc w zrozumieniu drugiego, z którym dotąd było się w konflikcie. Refleksję nad słowami, które leczą, możemy ograniczyć do psychoterapii, ale gdyby słowo „leczyć” rozumieć szerzej, to wtedy moc słowa pojawia się też w rozmowie bliskich ludzi. Słowo niesie ulgę w cierpieniu, może być znakiem bliskości, daje pocieszenie, wydobywa z bolesnej samotności.
Zatrzymajmy się przy psychoterapii, bo myślę, że tutaj możemy otworzyć furtkę osobom, dla których to jest zagadkowe. Czym rozmowa lecząca w gabinecie różni się od tej przyjacielskiej, partnerskiej?
Możliwe, że psychoterapeuta ma trafniejsze domysły, co musiałoby się w rozmowie stać, żeby dotrzeć do tego, co bolesne, a schowane. W psychoterapii dbamy o poczucie bezpieczeństwa rozmówcy, żeby móc, mówiąc w żargonie, zdejmować obrony. Po co to robimy? Bo te obrony doraźnie bronią, ale na dłuższą metę podtrzymują cierpienie. Czyli w psychoterapii rozmawiamy w taki sposób, żeby zaglądać tam, gdzie na ogół się nie zagląda, a gdzie znajduje się źródło cierpienia, owa drzazga, która boli, a która nie jest widoczna przed rozmową. Każdy z nas ma w sobie jakiś opis siebie i świata zewnętrznego. W terapii namyślamy się nad tym opisem: w jakich fragmentach powoduje on ból, kiedy prowadzi do destruktywnego konfliktu.
Pomyślałam, że to, co również jest leczące, to takie słowa, które potrafią opisać coś, co jest trudne do opisania. Ten ból wewnętrzny, jakieś nieznośne, wewnętrzne poruszenie. Ktoś przychodzi do nas wypełniony bólem. Czuje, że ma różne rany, na przykład z powodu traumy, która go spotkała, i mówi „aż mi brak słów, żeby opisać, co mnie spotkało”. I wtedy my próbujemy dać rzeczy odpowiednie słowo, w efekcie ten ból przestaje być taki nieokreślony, bezkształtny. Staje się mniej palący.
Tak, bo dać odpowiednie słowo to znaczy, że w słowie możemy coś zamknąć, dopowiedzieć, dookreślić, a zdefiniowawszy, sprawiamy, że ten ból jest do okiełznania, do zamknięcia i do zarchiwizowania.
Staje się częścią jakiejś opowieści, prawda?
Tak. I teraz jest ważne, jaka to będzie opowieść. Możemy w rozmowie z pacjentem sprawić, że on opowie o swoim bólu, a ten ból był dotąd w nim nienazwany i niezidentyfikowany. Ulgę może dać właśnie otwarcie tych bolesnych miejsc i samo nazwanie problemu. Gdy ktoś był niegdyś krzywdzony, ta krzywda może w nim trwać tak, jakby nadal się działa. Jeżeli zaś ją opiszemy, zamkniemy w konkretnym czasie, w konkretnym miejscu i w osobach, które były sprawcami tego bólu, to pojawi się możliwość zmiany. Bo można owe wydarzenia „archiwizować”, a więc zamknąć je w czasie przeszłym i zobaczyć, że to się działo właśnie wtedy, właśnie w ten sposób, właśnie od tamtej osoby. Wówczas ta opowieść zasługuje na zamknięcie w rozdziale pod tytułem „niegdyś” albo „wówczas”. Można uwyraźniać, że dzisiaj to się już nie dzieje. I że dzisiaj, jeżeli coś tę osobę krzywdzi, to nie to, co się dzieje obecnie, lecz owa niegdysiejsza opowieść. Czyli jeżeli tę opowieść odłożymy na półkę pod tytułem „niegdyś”, to będziemy mieli większą szansę zadbać o to, by dziś już ta opowieść nie krzywdziła. Trochę to ma przypominać sytuację z bólem fizycznym: miałem kiedyś bardzo silny ból, ale dzisiaj on mnie już nie boli. Już mnie nie niepokoi. Organizm umieścił ów ból w archiwum. Oczywiście, w przypadku bólu psychicznego to nie jest prosty zabieg, lecz ostrożna, wymagająca czasu i uważności pra...
Dołącz do 50 000+ czytelników, którzy dbają o swoje zdrowie psychiczne
Otrzymuj co miesiąc sprawdzone narzędzia psychologiczne od ekspertów-praktyków. Buduj odporność psychiczną, lepsze relacje i poczucie spełnienia.