SCENA PEŁNA EKSPRESJI

Wstęp

Błądziliśmy po domu obłąkanych i z przerażeniem stwierdziliśmy, że większość ze spotkanych tam „przypadków” nie nadaje się na scenę. Poszukaliśmy więc własnego wyobrażenia o wariatach. Piotr Cieślak jest aktorem i reżyserem teatralnym. Studiował na Wydziale Aktorskim, a następnie na Wydziale Reżyserii PWST w Warszawie. Wiele lat wykładał na tej uczelni, był też jej prorektorem i prodziekanem. Od 1993 roku jest dyrektorem artystycznym Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pracował również w Puławskim Studio Teatralnym, w warszawskim Teatrze Studio i Teatrze Powszechnym, a także w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi. Jest dyrektorem artystycznym II Festiwalu Festiwali Teatralnych SPOTKANIA, który odbędzie się w dniach 2-25 października 2004 roku w Warszawie, pod hasłem „Wschód – Zachód – Inspiracje”. Po co nam teatr? Co łączy sztukę z psychologią? Czy trudno jest zagrać osobę chorą psychicznie? Na te i wiele innych pytań odpowiada PIOTR CIEŚLAK.

Małgorzata Fajkowska-Stanik: – Po co nam teatr?
Piotr Cieślak: – Potrzebujemy jakiegoś sposobu na wyrażanie uczuć. Teatr jest magicznym miejscem, w którym można bezkarnie robić różne dziwne rzeczy. Na przykład można zdradzać... Myślę, że społeczeństwa stają się coraz bardziej restryktywne. Ekspresja wielu uczuć jest społecznie zabroniona. Ludzie przychodzą więc do teatru, aby ich doświadczyć za pośrednictwem aktora. W ekspresji uczuć aktorzy są przecież mistrzami. Teatr zawsze był i nadal jest terenem wolności. W epoce komunizmu walczył z absurdem tego ustroju. Teraz liczy się wolność obyczajowa. Dlatego często zdarzają się na scenie prowokacje obyczajowe.

Czy widzi Pan jakieś podobieństwa między oddziaływaniem teatru a pracą psychologa?
– Sztuka i psychologia służą w jakimś sensie leczeniu dusz. Jednym z największych wynalazków cywilizacji jest możliwość opowiedzenia o sobie drugiemu człowiekowi. Może to przybierać różne formy, na przykład spowiedzi, terapii u psychoanalityka, przyjacielskiej pogawędki albo sztuki. W teatrze pod maską formy aktor opowiada o sobie, bo większość artystów mówi o sobie. Reżyser zaś jest dyżurnym widzem. Ogląda to, co się dzieje na scenie, i próbuje ocenić efekt z punktu widzenia widza: czy to do niego trafi, czy go zainteresuje. Ta próba zrozumienia reakcji drugiego człowieka przypomina działalność psychologa.

Jest Pan dyrektorem artystycznym w Teatrze Dramatycznym. Czy zarządzanie aktorami wymaga specyficznych umiejętności menedżerskich?
– Aktorzy w teatrze nie są robotnikami, którzy po pracy wypijają piwo i zapominają, kim są. Oni nadal żyją przedstawieniem, przeżywają często emocje bliskie histerii. Aktor jest zarazem i twórcą, i dziełem sztuki. Dlatego jest nadwrażliwy na ogląd innych ludzi. Bywają fantastyczne dni, szczególnie przed premierą, gdy wszyscy cały czas dyskutują o sztuce. A po premierze bywa różnie. Recenzenci nie zastanawiają się, że piszą o czymś, w co ludzie włożyli serce. Pojawiają się recenzje-donosy, żywcem wzięte z poprzedniego ustroju – z apelami do władz, żeby się zainteresowały jakimś teatrem. W czasie codziennej eksploatacji przedstawień emocje opadają, trzeba w ludzi tchnąć ducha. Dyrektor artystyczny teatru musi być także menedżerem uczuć.

Czy aktorowi nie grozi utrata tożsamości? A może w ogóle nie ma on własnej tożsamości i na zawołanie staje się kimś innym?
– To jest powszechne niezrozumienie techniki aktorskiej. W czasie prób często mówi się o prawdzie: czy aktor jest prawdziwy w tym, co robi, czy jest wiarygodny. Z drugiej strony aktorstwo bywa synonimem fałszu. W potocznym mniemaniu aktor to ktoś, kto umie udawać, kłamać. Mówić „aktorskim głosem” oznacza wyrażać się w sposób sztuczny. Z punktu widzenia te...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI