Psychoterapia, moje życie

Wstęp

Zaczęło się wszystko na łóżkach pacjentów. Potem były halucynacje w zbiorniku wodnym i stany świadomości zmienione na wirówkach. Jerzy Mellibruda wspomina, jak powstawała psychoterapia polska. A co ona oferuje, jak, gdzie i za ile można z niej skorzystać - opisujemy szczegółowo w naszym przewodniku po psychoterapii, który właśnie się ukazał w najnowszym numerze „Psychologii Dziś”. Dr hab. Jerzy Mellibruda jest profesorem w SWPS, certyfikowanym psychoterapeutą i superwizorem psychoterapii. Kieruje Katedrą Psychologii Uzależnień, Przemocy i Sytuacji Kryzysowych oraz Profesjonalną Szkołą Psychoterapii SWPS, a także integracyjnym programem szkolenia klinicznego w ośrodku psychoterapeutycznym Instytutu Psychologii Zdrowia. Założyciel i dyrektor Instytutu Psychologii Zdrowia PTP.

DOROTA KRZEMIONKA: Proszę o szybkie skojarzenia: czym psychoterapia nie jest?
JERZY MELLIBRUDA: – Nie jest robieniem cudów ani psychomanipulacją, ani pedagogiką, czyli sposobem na kształtowanie ludzkich charakterów. Nie sprzedaje pożądanych wizerunków siebie.

Ale przekazuje pewne wartości?
– Służy wartościom. Przekaz wartości dokonuje się tylko wtedy, gdy je realizuję swoim postępowaniem podczas terapii. W psychoterapii pracujemy w służbie zdrowia i rozwoju osoby. Nie pomagam więc ludziom w szkodzeniu sobie, choć czasami klienci próbują mnie wciągnąć w takie autodestrukcyjne schematy. Mówię wtedy: „Nasza współpraca ma sens tylko wtedy, gdy będziemy wspólnie szukali drogi do tego, żebyś mniej cierpiał i znajdował w życiu coś wartościowego. Jeżeli chcesz się zabić albo zniszczyć, to nie mogę ci w tym pomagać”. Nie zajmuję się promocją stylów życia czy wyborów życiowych. Uważam za brak kompetencji albo wyraz bezradności terapeuty, jeżeli robi coś innego niż pomaga ludziom w odkrywaniu ich własnej drogi i wartości. Często pacjenci, gdy przedrą się przez ślady swoich krzywd i traum i zaczynają w końcu stawać na nogi, odczuwają głód wartości. Mnóstwo wspaniałych ludzi i dzieł kultury oferuje im przewodnictwo duchowe, ale to nie moja robota.

Czym więc jest psychoterapia? Co ją wyróżnia?
– Myślę, że jest to szczególny rodzaj bardzo osobistego, intymnego międzyludzkiego spotkania służącego przemianom osobistym. Tych spotkań bywa niewiele, ale mogą przyczynić się do bardzo głębokich, pozytywnych zmian w ludziach na całe życie.

Jak ewoluowały Pana poglądy na psychoterapię? Zaczął się Pan zajmować psychoterapią przed prawie 40 laty...
– Pierwsze kroki jako terapeuta stawiałem pod koniec lat 60. w krakowskiej klinice psychiatrycznej, w bliskości Antoniego Kępińskiego, jako koterapeuta Jurka Aleksandrowicza. Pierwszą grupę terapeutyczną prowadziliśmy na łóżkach pacjentów. W 1968 roku pojechałem do Warszawy na staż u dr. Stefana Ledera. Przebijał się on wtedy z trudem z ideami psychoterapeutycznymi w środowisku psychiatrów, znosząc nieraz ich docinki. Wytrwale budował pierwszy przyczółek psychoterapii – Klinikę Nerwic. Na przełomie lat 60. i 70. było kilka zaledwie miejsc o jakiejś tożsamości psychoterapeutycznej: Ośrodek Kliniki Nerwic reprezentował podejście poznawczo-behawioralne, ośrodek Andrzeja Malewskiego w Rasztowie był psychodynamiczny, zaś klinika krakowska – humanistyczno-eklektyczna. W 1972 roku, wspólnie z Lidką Mieścicką, założyłem Ośrodek Terapii i Rozwoju Osobowości [OTiRO], pierwszą placówkę wdrażającą koncepcje psychoterapii humanistycznej. Zgodnie z nimi, zaburzenia nerwicowe nie wynikają z patologicznych tendencji i konfliktów, ale z zablokowania procesu rozwoju i samorealizacji.

Skąd pomysł na OTiRO?
– To wynikało z mojej fascynacji Carlem Rogersem i Fritzem Perlsem. Na początku lat 70. prowadziłem szkolenie terapeutów w polsko-amerykańskim programie terapii dla nastolatków z zaburzeniami emocjonalnymi, który wymyślił mój przyjaciel, Kazimierz Jankowski. Interesowałem się wtedy treningiem interpersonalnym Przez pół roku byłem na stypendium w Stanach Zjednoczonych. Przeznaczyłem je na szkolenie w terapii Gestalt i analizie transakcyjnej. Uczestniczyłem w warsztatach prowadzonych przez Carla Rogersa. Zobaczyłem zupełnie inny świat.

W jakim sensie inny?

– Tu był PRL, a tam Kalifornia, słynny ośrodek Esalen. Trafiłem w ręce ludzi, którzy chcieli mi „wszystko” pokazać. Na przykład całą dobę leżałem w zbiorniku wodnym w stanie nieważkości i w wyniku deprywacji sensorycznej doznawałem halucynacji, Mieszkałem w domu Laury Huxley – wdowy po Aldousie [angielski pisarz, który...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI