Psychologiczna legenda o tragedii bliźniaczych wież

Wstęp

Amerykanie nie nazywali „wieżowcami” (skyscrapers) dwu najwyższych budynków pośród systemu gmachów World Trade Center (WTC), określali je mianem „wież” (towers), mimo że architektonicznie wcale ich nie przypominały. W tym „błędzie imienia” było sporo symboliki. Wieże zawsze wznosili władcy, by unaocznić swą potęgę zarówno własnym poddanym, jak i wrogom.

Podobna była motywacja fundatorów i konstruktorów wież WTC. Stanowiły one sanktuarium dominacji politycznej i ekonomicznej oraz materialnego dobrobytu, które to atrybuty definiowały tak zwaną Amerykę. Tak właśnie wyobrażali sobie ten kraj nie tylko jego wrogowie, lecz także sprzymierzeńcy. Dziś sami Amerykanie nie bardzo mają odwagę przyznać, że ich przekonanie o własnej wielkości zasadzało się na tym, jak wiele mogą sprzedać, kupić oraz zbudować; innymi słowy: dobrobyt materialny i niebotyczne technologie były prawdziwymi bożkami Ameryki.

Poza tym dwie 110-piętrowe wieże WTC reprezentowały w oczach wielu narodów, w tym świata arabskiego, wcielenie ducha zachodniej współczesności. Co więcej, stanowiły one – drażniący dla niektórych – symbol globalizacji. Było to przecież centrum światowe! Przewodnictwo w tym procesie spontanicznie, „bez dyskusji” z innymi krajami, przejęły Stany Zjednoczone.

Dla ekstremistów z kultury muzułmańskiej, obawiających się o losy islamu, było tego za wiele. Sprzeciw wobec tego symbolu zachodniego zła wyrazili oni przed ośmiu laty, po raz pierwszy dokonując aktu terroru na WTC. Wtedy raczej zasygnalizowali swoją postawę niż poczynili prawdziwe zniszczenia. Niestety, sygnał ten został całkowicie zlekceważony. 11 września 2001 roku już nie sygnalizowali: wzniecili nad Manhattanem monstrualnych rozmiarów chmurę pyłu i prawdopodobnie... zmienili bieg historii.

W artykule tym, nawiązując do tragedii, jej tła i konsekwencji, chcę wyjaśnić kilka zjawisk o naturze psychologicznej, włączając w te wyjaśnienia nieliczne inne wyraziste przykłady unaoczniające omawiane zjawisko. Opowiem w ten sposób psychologiczną legendę o tragedii bliźniaczych wież.

Iluzja odporności


Pierwsze zjawisko, które pozwala zrozumieć zaskoczenie narodu i samego rządu amerykańskiego wydarzeniami z 11 września, psychologowie społeczni okreś-lają mianem „iluzji odporności” (illusion of invulnerability). Wyraża się ono w przekonaniu, że „złe rzeczy nie mogą się nam wydarzyć, ponieważ jesteśmy mocni, mądrzy, prawi i moralni; po prostu mamy wszystkie sprawy pod kontrolą”. Na takim przekonaniu zasadza się porównywanie tej tragedii do ataku na Pearl Harbor (rząd japoński może być raczej sfrustrowany tym porównaniem, bowiem w Pearl Harbor zaatakowane zostały siły zbrojne, zaś w WTC ofiarami byli biznesmeni, sekretarki, sprzątaczki, księgowi.

Poza tym w wieżach zginęło i zaginęło ponad 6 tys. osób, zaś 7 grudnia 1941 r. dwa razy mniej. Tym, co czyni te dwa akty podobnymi, jest totalne zaskoczenie oraz „tło psychologiczne” strony zaatakowanej, czyli właśnie iluzja odporności). Zapewne wielu czytelników „Charakterów” oglądało już ten film i przypomina sobie wyraźnie w nim zaznaczony motyw iluzji odporności towarzyszący dowództwu amerykańskiej marynarki (nie zostało to wypowiedziane literalnie w którymkolwiek epizodzie filmu, lecz dawało się odczytać „między wierszami”): „Jesteśmy świetnie wyszkoleni, mamy najdoskonalsze uzbrojenie, magazyny są pełne zaopatrzenia w żywność i środki sanitarne, a poza tym spójrzcie na nasze wspaniałe mundury – są nieskazitelnie białe i lśniące! Wyglądamy w nich zresztą tak przystojnie! Japończycy nie odważą się nas zaatakować!...”. Odważyli się.

Po terrorystycznym ataku na USA naród na kilka dni stracił oddech. Gdy go odzyskał, w środkach masowego przekazu pojawiła się lawina informacji o tym, jakoby FBI oraz CIA wiedziały, iż związani z Osama bin Ladenem osobnicy kształcą się w amerykańskich szkołach pilotowania. Oto bowiem instruktor z centrum szkolenia pilotów na Florydzie zdziwił się, że jeden z trenowanych przez niego mężczyzn nie chciał się uczyć lądowania, tylko „samego latania”! Poinformował więc o tym FBI, którego agent przeprowadził z „dziwnym uczniem” wywiad, ale na tym się skończyło. Obie agencje posiadały też informacje o przygotowaniach potężnego ataku terrorystycznego na USA, ale nikt nie traktował tych wieści poważnie. Dopiero po 11 września na serio przeanalizowano wypowiedzi byłego nauczyciela bin Ladena, nagrane dwa miesiące wcześniej.

Mówił, jak łatwo jest znaleźć w otoczeniu szejka entuzjastycznych kandydatów do samobójczych ataków na każdego wroga, ponieważ muzułmanie podchodzą inaczej do śmierci niż mieszkańcy tzw. kultur zachodnich. Sam bin Laden także bez ogródek zapowiadał (co mnóstwo razy można było usłyszeć w ogólnodostępnych programach telewizyjnych), że jego ludzie będą zabijać Amerykanów, którzy są uosobieniem zła, plądrują złoża arabskiej ropy i narzucają styl życia grożący śmiercią islamu. Ostatnia tego rodzaju publiczna deklaracja miała miejsce w czerwcu tego roku.

Wszystkie te sygnały utknęły w raportach albo co najwyżej prowadziły do ogłoszenia stanu gotowości w amerykańskich ambasadach na Bliskim Wschodzie. Dla wzmocnienia poczucia odporności i siły amerykańscy przywódcy posyłali z misją „obrony ojczyzny” parę bombowców, które zrzucały bomby na i tak ledwie żyjącą ludność Iraku lub inny cel w kolejnym kraju arabskim (np. fabrykę w Sudanie rzekomo produkującą broń bakteriologiczną). Iluzja odporności była tak głęboka, że ani naród, ani – co ważniejsze – jego przywódcy i agenci służb specjalnych nie dopuszczali myśli o terrorystycznym ataku na wielką skalę na ziemi amerykańskiej.
A już w żadnym scenariuszu nie mieściło się, by atak mógł przybrać takie formy i rozmiary. Nie istniały więc żadne mechanizmy militarno-decyzyjne, które by pozwoliły na zaalarmowanie Waszyngtonu w momencie, gdy dwie wieże WTC stały w płomieniach i gdy już było wiadomo, że kolejny porwany samolot kieruje się ku stolicy państwa. Nie było też żadnych prawnych ustaleń dotyczących możliwości zestrzelenia samolotu pasażerskiego w sytuacji takiej, jaka powstała w Czarny Wtorek.

My dobrzy i ci źli


Iluzji odporności na złe wydarzenia towarzyszy nieuchronnie „stereotypowe spostrzeganie przeciwnika” (stereotyping the enemy) jako uosobienia zła, słabości, niekompetencji i braku dobrej woli: „My jesteśmy pełni cnót – oni są ich całkowicie pozbawieni”. Spostrzeganie wroga jako słabego i złego w istocie nasila iluzję odporności. „Co nam mogą zrobić ci zezowaci kurduple?!” – mogli się chełpić przed atakiem na Pearl Harbor amerykańscy oficerowie. 60 lat później lekcja historii została zapomniana i znów wołano: „Co mogą nam zrobić ci niewykształceni, prymitywni, żyjący w jaskiniach jak zwierzęta, nie rozumiejący współczesnego świata ludzie otaczający schorowanego fanatyka, którego cały majątek nie przekracza 300 milionów dolarów?!” (W tym kontekście warto wspomnieć, że te miliony wcale nie zostały zanadto uszczuplone kosztami utrzymania i szkolenia wykonawców zadania. Ocenia się je na najwyżej 350 tysięcy dolarów!).

Terrorystę z Bliskiego Wschodu portretowano jako młodego niewykształconego mężczyznę, wywodzącego się z krańcowej biedoty, porozumiewającego się nie mową potoczną, ale słowami Koranu i mającego w sercu ranę związaną z jakąś frustracją w życiu osobistym. Tymczasem terrorystami okazali się być wykształceni, reprezentujący klasę średnią 20-, 30-, a nawet 40-latkowie, mający żony i dzieci. Byli metodyczni i staranni: trenowali nie tylko pilotowanie pasażerskich samolotów, lecz także walki uliczne (dziś wiemy, czemu miało to przygotowanie służyć: „uliczka” w samolocie jest najwęższa z możliwych!). Żyli pośród ludzi zachodniego świata, którego nienawidzili; ich dzieci bawiły się z amerykańskimi dziećmi, których matki, ojców lub ich krewnych, przyjaciół lub kolegów planowali zabić. Nie wszyscy z nich byli zresztą „dziećmi Allacha”: niektórzy pili jak szewcy i nawet w przeddzień swojej misji zabawiali się w barze, oglądając striptizerki. Ale wszyscy, nawet ci niedoskonali religijnie, byli cierpliwi i konsekwentni. Wiele razy mogli wycofać się z zadania, lecz tego nie uczynili. Ich cel nie wyrastał bowiem z frustracji osobistej, lecz z głębokich złóż nienawiści wobec zachodniego, globalizującego się świata.

Ubrali ją zresztą w kostium islamskiej wiary. I do tego właśnie celu niosły ich skrzydła szatana.

Poza tym uważało się, że terror wyrasta z małej grupy przekupionej przez Osamę bin Ladena. Tymczasem mamy do czynienia z międzynarodową siatką łączącą wsparcie szeregu politycznych władców i ekonomicznych potentatów, nie wyłączając – jak się dziś podejrzewa – Saddama Husajna. Warto wspomnieć, że jeden z tych potentatów, lub raczej jego wtajemniczony przedstawiciel, powodowany ludzką słabością materialnego zysku, zaaranżował na giełdzie niebotycznie korzystne dla siebie manipulacje akcjami linii lotniczych, które następnego dnia miały zostać ofiarami ataku (dwa tygodnie po ataku prezydent Bush zażądał zamrożenia kont paruset klientów banków na całym świecie, podejrzanych o koneksje z terrorystami. Terroryści – nieoczekiwanie dla siebie – zmienili także „bieg historii banków”, które już nie bronią się więcej przed świętością prywatności). Żądza ta może stanowić nieoczekiwane źródło informacji o tym, kto wspierał terroryzm. I tu... ta sama iluzja odporności może się okazać pułapką dla terrorystów.

Dwie strony lustra


Naturalnie, spostrzeganie siebie jako pełnych cnót, a wrogów jako ich pozbawionych, działa w obie strony. Zjawisko to nazywa się mianem „lustrzanej percepcji” (mirror-image perception). Za czasów Chruszczowa, u zarania politycznych starań zmierzających do zaprzestania „zimnej wojny”, jeden z amerykańskich psychologów otrzymał pozwolenie na przeprowadzenie w Związku Radzieckim badań nad spostrzeganiem Amerykanów przez obywateli tego kraju. Miał on już dane na temat stereotypowej percepcji rządu i obywateli ZSRR przez swoich rodaków. Okazało się, że Amerykanie spostrzegali Związek Radziecki jako kraj, który manipuluje swoimi obywatelami i ich eksploatuje, a sami Rosjanie są szpiegami. Czy badani z ZSRR spostrzegali rząd USA jako sprawiedliwie rządzący, nie manipulacyjny i nie wykorzystujący obywateli? Nie! Percepcja wrogiego kraju, jakim były w czasie zimnej wojny Stany Zjednoczone, była dokładnie lustrzana do obrazu obywateli ZSRR w oczach Amerykanów.

Dzisiejsi wrogowie narodu amerykańskiego – terroryści – mają także swoje własne stereotypy na temat USA i innych krajów zachodnich. Spostrzegają Amerykanów (jak wynika raczej z dziennikarskich wywiadów niż z systematycznych badań naukowych) jako zorientowanych głównie na dobrobyt materialny, zadowolonych z siebie i naiwnych. Ich naiwność wyraża się m.in. w poszukiwaniu racjonalnych przesłanek dla każdego działania i ni...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI