MAGDA BRZEZIŃSKA: – Po przebudzeniu włączają radio, telewizor, otwierają lodówki, uruchamiają ekspresy, szeleszczą gazetami... Bohaterowie wyreżyserowanej przez Pana ostatnio „Nieskończonej historii...”, gdy tylko otworzą rano oczy, robią wszystko, by zagłuszyć swoje myśli. A Pan co robi po przebudzeniu?
PIOTR CIEPLAK: – To są mało szlachetne czynności: myję zęby, palę papierosa, a potem piję kawę na balkonie. Dzielę swoje życie na fazę pracy i „niepracy”. W fazie pracy, zwłaszcza tuż przed premierą, potok myśli krąży nieustannie, to wręcz lawina myśli! Nie mogę spać i nie mogę nie spać. Natomiast w fazie „niepracy” ogarnia mnie gnuśność, lenistwo myślowe i duchowe. I wtedy ratuje mnie ziemia – mam pod miastem kawałek pola, które zalesiam i zadrzewiam.
Zna się Pan na drzewach?
– Jestem zapalonym dendrologiem, mam dużo książek na temat drzew. A wszystko zaczęło się jakieś sześć lat temu. Kupiłem sobie wtedy grubą książkę, by dowiedzieć się, jak nazywają się drzewa rosnące wokół mojego domu. To nie mógł być przypadek... Dziś potrafię nazwać, również po łacinie, prawie wszystkie drzewa, które rosną w Polsce. Znam je z imienia i nazwiska.
Rośnie u Pana buldeneż?
– Buldeneż? Tej nazwy nie znam. Brzmi z francuska, jak boule de neige – kula śniegu.
Dobry trop. To ludowa nazwa kaliny czerwonej, której kwiaty skupione są w białych kulach, przypominających duże śnieżki.
– Kalina, viburnum? Mam dwie kaliny. Lubię na nie patrzeć, bo kontakt z drzewami mnie porządkuje, harmonizuje. Dzięki drzewom sam się zakorzeniłem. Drzewa dały mi poczucie pełnego obywatelstwa, są dla mnie ostatecznym dopełnieniem pewnej metafizycznej układanki. Moje życie z drzewami to nie jest jakaś idylliczna arkadia – choć czasami tak bywa. Doświadczam czegoś bardziej skomplikowanego, gdy widzę, że one zupełnie nie przejmują się moimi egzystencjalnymi przeżyciami: biegam, pocę się, podlewam, przycinam je i... patrzę, jak moje drzewa schną, liście gniją, jak są obojętne na moje zabiegi. Stoją, kiedy ja biegam i zabiegam, a rosną, kiedy ja stoję. Rosną dzień po dniu. Słowem, w tej naszej wspólnej egzystencji jest nie tylko piękno, ale i okrucieństwo, tragizm.
I patrzy Pan na ludzi tak jak na drzewa?
– Tak. Moje bycie z drzewami daje mi większy dystans do tego, co widzę w świecie ludzi. Dystans do tych wszystkich skowytów i szarpanin wewnętrznych, ale też większą cierpliwość. To pozwala mi zachować wobec innych ludzi dystans, kiedy potrzebny jest dystans, i bliskość, kiedy potrzebna jest bliskość. Daje poczucie, że wszyscy płyniemy na wspólnej łódeczce. „Nieskończona historia” jest o pojedynczych ludziach, którzy jednak przez te półtorej godziny spektaklu zawiązują pewną wspólnotę, orkiestrę. Ta ludzka wspólnota nigdy do końca się nie dopełni, ale też nigdy nie będzie tak, że zamkniemy się na siebie jako odrębne monady. Nie chciałbym pomyśleć ani o sobie, ani o innych, że jesteśmy samotnymi, oddzielnymi Robinsonami. Z całą pewnością można powiedzieć, że wobec śmierci jesteśmy sami. Ale po drugiej stronie samotności znajduje się takie głęboko człowiecze szukanie kontaktu, nasłuchiwanie przez ścianę. A już nie mówię o takim wydarzeniu, że ktoś robi komuś herbatę i uśmiecha się do niego. Nie mówię o tym, co łączy kobietę i mężczyznę, o tych wszystkich namiętnościach, rozpaczach i zdradach... Jesteśmy w sieci zależności, które nas więżą, ale i unoszą, budują. Mocno akcentuję ten paradoks istnienia, bo w moim postrzeganiu świata, ludzi, sztuki paradoks j...
Po drugiej stronie samotności
Żyjemy w paradoksie. Ludzka wspólnota nigdy do końca się nie dopełni, ale też nie zamkniemy się na siebie jako odrębne monady. Jesteśmy sami wobec śmierci, jednak po drugiej stronie tej samotności znajduje się głęboko człowiecze szukanie kontaktu, nasłuchiwanie przez ścianę... O życiu i teatrze opowiada wybitny polski reżyser teatralny PIOTR CIEPLAK.