Co jest dobre, a co złe?

Na temat Ja i mój rozwój

Jak postąpić? Co wybrać? Co jest dobre? A co złe? Nieraz zadajemy sobie podobne pytania. Staramy się nie działać pochopnie. Jesteśmy przekonani, że podejmujemy decyzje racjonalnie i wybieramy to, co dobre i właściwe. Czy na pewno? Może to tylko złudzenie?

Codziennie stajemy przed wieloma dylematami: powiedzieć partnerowi o zdradzie czy zachować to w tajemnicy? Ściągnąć na egzaminie czy uczciwie wypełniać test? Stanąć w obronie koleżanki, niesprawiedliwie atakowanej przez szefa, czy udać, że tego nie widzimy? Zatrudnić Jana Kowalskiego czy Abdula Haschemidabdula, który ma nieco większe kompetencje? Dać zaliczenie studentce, która ma kłopoty rodzinne, czy potraktować ją zgodnie z regulaminem? Wyjechać na emigrację w nadziei na lepsze zarobki czy zostać w kraju? Z jednej strony troska, współczucie i lojalność, z drugiej – sprawiedliwość, wolność. Która wartość zwycięży? Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie – ta najsłynniejsza bodaj sentencja Immanuela Kanta mówi, że w ocenie moralnej sami musimy rozstrzygać, co dobre, co złe.

Cokolwiek wybierzemy, będzie dobre. Naszym zdaniem. Jesteśmy przecież prawi, uczciwi i cnotliwi. A im bardziej tkwimy w tym poczuciu, tym bardziej czujemy się upoważnieni, by oceniać innych, jakże często krytycznie.

Dzieło szatanów czy bogów?

Z ocenami moralnymi wiąże się niemały paradoks. Odgrywają one wielką rolę, są najważniejszą przesłanką naszego stosunku do drugiego człowieka, znacznie ważniejszą niż przymioty jego intelektu czy osiągnięcia. Na co dzień wyznaczają, z kim przestajemy, od kogo stronimy, a w sytuacjach krańcowych mogą decydować o życiu lub śmierci ocenianej osoby. Chciałoby się, by były bezsporne, zasadne, oparte na obiektywnych i powszechnie akceptowanych kryteriach. Ale z tym jest problem. Przecież w ocenach moralnych zgody nie było, nie ma i zapewne nigdy nie będzie. Ludzkie kultury bowiem niezmiernie się różnią wyznawanymi wartościami i sposobami ich realizacji. Oto kobieta poszła sama do kina. Syn zwraca się do ojca po imieniu. Wdowa jada ryby trzy razy w tygodniu. Wszystkie te czyny są w naszej kulturze neutralne moralnie, ale dla Hindusów – jak dowodzi Jonathan Haidt, amerykański badacz moralności, autor książki Prawy umysł – pociągają negatywne oceny moralne.

Współcześni Europejczycy uważają, że pójście za głosem serca w wyborze partnera jest czymś pożądanym, zaś ofiarom gwałtu należy się moralne wsparcie. Pakistańscy mężczyźni co roku zabijają setki córek i sióstr, jeżeli te padły ofiarą gwałtu (!) albo wybrały męża, idąc za głosem serca, a nie nakazem rodziny. Oba te zdarzenia wydają się im moralnie naganne, wstrętne i zasługujące na najwyższą karę. Karę dla kobiety rzecz jasna.
Nawet wewnątrz tej samej kultury różnimy się wartościami i interesami, a w konsekwencji ocenami moralnymi. Przeciwnicy zapłodnienia in vitro widzą w tej metodzie dzieło szatanów, „zabijających” niewykorzystane zarodki, zwolennicy zaś – dzieło bogów, pozwalających nam powołać człowieka do życia. Takie spory z lubością są wykorzystywane do moralnego pognębienia przeciwników politycznych. Pokazują zarazem, że problem tendencyjności ocen moralnych nie sprowadza się ani do relatywizmu moralnego (nigdy i nigdzie nie jest tak, że wszystko wolno), ani do samego zróżnicowania wartości wyznawanych przez grupy czy jednostki. Problem w tym, że oceny moralne są zawsze wytworem ludzkich umysłów – to, co dla nas jest moralne, dla kogoś innego może być obojętne lub naganne.

Mniejsze zło?

Moralność – podobnie jak język – stanowi zapewne biologiczną adaptację naszego gatunku. Powstała choćby po to, by wiązać ludzi. Każde społeczeństwo dysponuje jakimś systemem moralności, choć zarazem systemy te ogromnie różnią się treścią nakazów i zakazów etycznych, które kierują tak postępowaniem, jak i ocenami moralnymi. Jak są formułowane?

W drugiej połowie XX wieku psychologię moralności zdominowało podejście racjonalistyczne (nawiązujące do filozofii Immanuela Kanta). Zakłada ono, że oceny moralne mają charakter przemyślany i racjonalny, wymagają więc czasu, wysiłku, intencji oraz zdolności umysłowych. Czołowym zwolennikiem takiego podejścia był Lawrence Kohlberg, który badał rozwój moralny dzieci w zależności od rozwoju ich myślenia. Zakładał, że wydając oceny moralne, postępujemy niczym uczony poszukujący prawdy – jedna z jego wczesnych prac nosi znamienny tytuł „Dziecko jako filozof moralności”. Opierając się na podobnym założeniu, również inni badacze stawiali ludzi w obliczu dylematów przeciwstawiających sobie różne przesłanki ocen moralnych, aby sprawdzić, na których z nich faktycznie opierają swe oceny. Oto jeden z takich dylematów. Wyobraź sobie, że wagon odczepił się od lokomotywy i stacza się szybko na pięciu robotników pracujących na torach.

Z pewnością ich zabije. Stoisz przy zwrotnicy, za pomocą której możesz skierować rozpędzony wagon na inny tor, gdzie zginąłby tylko jeden pracujący tam robotnik. Stając przed takim wyborem, większość ludzi (85 proc.) uznaje za właściwe przełożenie zwrotnicy, wybiera mniejsze zło (lepiej, by zginęła jedna osoba zamiast pięciu). Kiedy jednak w innej wersji dylematu jedynym sposobem ocalenia pięciu robotników jest zepchnięcie z mostu jednego dużego mężczyzny, którego ciało zatrzyma wagon, tylko 12 proc. badanych zgadza się to zrobić. Choć z logicznego punktu widzenia oba dylematy są identyczne, to wybory, jakich dokonują ludzie – radykalnie odmienne. Dlaczego? Z powodu emocji, które są znacznie silniejsze przy dylematach osobistych: zepchnięcie mężczyzny wydaje się bardziej odrażające niż przełożenie zwrotnicy. Co więcej, Joshua Greene z Uniwersytetu Harvarda wykazał za pomocą fMRI (jednej z technik neuroobrazowania), że rozważaniu dylematów osobistych towarzyszy silniejsza aktywizacja tych obszarów kory mózgowej, które są zwykle zaangażowane w przetwarzanie silnie emocjonalnej informacji – chodzi o brzuszno-przyśrodkową część kory przedczołowej.

Moralne osłupienie

Gdyby nasze oceny moralne były racjonalne, to jak wyjaśnić fakt, że często nie potrafimy ich uzasadnić? Przyjrzyjmy się następującej historyjce: Studenci Julia i Marek, rodzeństwo, podróżowali po Francji podczas letnich wakacji. Pewnego razu nocowali na odludziu w wynajętym domku nieopodal plaży. Doszli do wniosku, że przyjemnie byłoby uprawiać ze sobą seks – poszerzyłoby to zakres ich doświadczeń. Julia zażyła tabletki antykoncepcyjne, ale Marek na wszelki wypadek założył prezerwatywę. Przygoda sprawiła im przyjemność i jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyła. Oboje zdecydowali jednak już tego nie powtarzać w przyszłości.
Co o tym myślisz? Czy postąpili właściwie, uprawiając seks? W badaniach Jonathana Haidta większość uczestników bez wahania i namysłu stwierdziła, że Julia i Marek postąpili niewłaściwie, ale wszyscy mieli kłopot z uzasadnieniem swego potępienia. Wielu wskazywało na możliwość genetycznych powikłań. Kiedy zwracano im uwagę, że rodzeństwo zastosowało antykoncepcję, badani mówili o zgorszeniu innych. A kiedy przypominano, że nikt tego nie widział, mówili o możliwej traumie psychicznej bohaterów. Jakiej traumie, skoro stali się sobie bliżsi...

Po wyczerpaniu wszystkich prób racjonalnego objaśnienia swoich ocen, badani wpadali w tzw. osłupienie moralne. Po czym stwierdzali: „nie potrafię tego uzasadnić, ale czuję, że postąpili źle”. Mamy tu przykład intuicji moralnej – przeświadczenia, że coś jest dobre lub złe, przy czym pojawia się ono nagle i bez namysłu, jako oczywista prawda, którą „każdy” (podobny do mnie) widzi. Haidt w swoim intuicjonistycznym modelu ocen moralnych zakłada, że oceny moralne w przeważającej części są rezultatem automatycznego przetwarzania danych i opierają się na prostych odczuciach dobra i zła, wywoływanych przez oceniany postępek. Uzasadnienia odwołujące się do norm lub innych przesłanek są przywoływane, ale już po dokonaniu oceny, szczególnie gdy ktoś ją kwestionuje. Stanowią raczej racjonalizację oceny niż jej rację, czyli faktyczne uzasadnienie.

Procesy automatyczne działają bowiem zawsze i natychmiastowo, zaś procesy kontrolowane – z opóźnieniem i tylko wtedy, kiedy jesteśmy motywowani do formułowania sądów i mamy do tego możliwości, na przykład nasz umysł nie jest pochłonięty czymś innym. Zatem intuicje moralne pojawiają się pierwsze, i choć mogą być modyfikowane świadomym namysłem, zwykle taki namysł nie zachodzi. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy to samo zdarzenie budzi w nas sprzeczne intuicje lub wiemy, że będziemy musieli swoje oceny uzasadnić innym osobom. Na przykład w demokratycznie funkcjonujących organizacjach szefowie wydają sprawiedliwsze oceny (gdyż muszą je uzasadnić) niż w organizacjach sterowanych autokratycznie, gdzie przełożeni nie muszą niczego uzasadniać. Mamy zatem do czynienia – jak powiada Haidt – z prymatem, choć nie dyktaturą intuicji.

Dobrzy od niemowlęcia

Za intuicyjnością ocen moralnych (intuicjonizm moralny) sporo przemawia. Na przykład to, że preferencje dobra pojawiają się już u niemowląt, które nie posługują się jeszcze językiem. Kiley Hamlin i współpracownicy pokazywali sześciomiesięcznym niemowlętom przedstawienie kukiełkowe z trzema postaciami. Jedna z nich wchodziła na pagórek, w czym przeszkadzała druga kukiełka, spychając ją w dół, inna zaś kukiełka pomagała jej wspiąć się na górę. Kiedy położono niemowlętom na tacy „przeszkadzacza” i „pomagacza”, dzieci częściej wolały dotykać tego drugiego. Wskazuje to, że elementarne preferencje dobra i zła mogą być wrodzone albo nabywamy je wcześnie.

Najważniejszym argumentem na rzecz intuicjonizmu moralnego jest fakt, że oceny moralne zmieniają się pod wpływem emocji, nawet gdy nie wiążą się one z ocenianym postępkiem. W jednym z badań pod kierunkiem Haidta wprowadzano uczestników w stan hipnozy i sugerowano im odczucie wstrętu na widok słowa „często”. Następnie badani czytali historyjkę o studencie, który działał w samorządzie i (czasem padało tu słowo „często”, czasem nie) lubił zabierać głos w sprawach cieszących się zainteresowaniem studentów. Choć cały opis w ogóle nie dotyczył moralności, badani surowiej oceniali charakter bohatera, gdy w opisie pojawiało się słowo „często” (a zarazem emocja wstrętu).

Oczywiście rzadko przeżywamy emocje wskutek sugestii posthipnotycznej, ale taki zabieg dał pewność, że emocja ta nie ma związku z ocenianymi postępkami. Późniejsze badania Haidta i współpracowników pokazały, że wstręt podobnie wpływa na oceny moralne, gdy jest wywoływany w bardziej naturalny sposób, na przykład badani oceniają postępki naruszające normy, siedząc w brudnym pokoju.

Nasze intuicje moralne są silnie nasycone emocjami, takimi jak wstręt czy współczucie. Co się dzieje, gdy brak nam zdolności do ich odczuwania? Przykładem takiego deficytu jest psychopatia. Wprawdzie psychopaci stanowią zaledwie 1 proc. mężczyzn (wśród kobiet jest ich jeszcze mniej), ale – jak się szacuje – to właśnie oni są sprawcami połowy najgroźniejszych przestępstw, takich jak seryjne morderstwa czy zabójstwa policjantów na służbie. Psychopaci wiedzą, że ich postępowanie jest złe i że krzywdzą swoje ofiary, jednak kompletnie nie przejmują się ich uczuciami. Badania wykorzystujące techniki neuroobrazowania wskazują, że mniej aktywne są u nich części mózgu odpowiedzialne za powstawanie uczuć moralnych, takich jak empatia, poczucie winy czy wstyd, choć zarazem ich mózgi normalnie reagują na bodźce zagrażające im samym.

Lepsze zadanie dla siebie

Bez emocji trudno o moralność. Skądinąd wiadomo, że nic nas tak emocjonalnie nie rusza, jak własna osoba i własne interesy. Można przewidywać, że wyżej ocenimy to, co sprzyja ich realizacji. Wiele badań dowodzi takiej egocentrycznej moralności. Na przykład ludzie mają skłonność do żądania większej zapłaty za pracę, jeżeli oni sami ją wykonali. W naszych badaniach prowadzonych z Olgą Białobrzeską stwierdziliśmy, że nierówne traktowanie kobiet i mężczyzn w pracy, czyli faworyzowanie tych drugich, mężczyźni oceniali jako bardziej sprawiedliwe. W jednej z polskich uczelni stworzono kontrowersyjny regulamin przyznawania stypendiów doktorskich, niejednakowo traktujący studentów różnych wydziałów. Jak można było oczekiwać, doktoranci faworyzowanego wydziału uważali ów regulamin za bardziej sprawiedliwy niż ci z pozostałych wydziałów – opisała to Olga Białobrzeska i współpracownicy.

Chcemy uchodzić za osoby moralne w oczach cudzych i własnych, ale nie chcemy ponosić choćby minimalnych kosztów, żeby na taką opinię zasłużyć. Dan Batson, psycholog z University of Kansas, sprytnie skłonił badanych, by musieli wybierać między moralnością a jej pozorami. Prosił ich, by rozdzielali zadania między siebie i inną osobę, przy czym jedno zadanie było zdecydowanie przyjemne – krótkie i zapewniało udział w loterii z cennymi nagrodami, zaś drugie było długie, nudne i bez fantów. Okazało się, że aż 90 proc. uczestników lepsze zadanie przydzielało... sobie, choć zgadzali się, że najsprawiedliwszy byłby podział na zasadzie rzutu monetą. Część z nich zdecydowała się na takie rozwiązanie, szczególnie ci moralni, którzy deklarowali wcześniej, że troszczą się o innych i o sprawiedliwość. Rzucali i... prawa rachunku prawdopodobieństwa przestawały działać! Również tym razem 90 proc. z nich przypadło lepsze zadanie. Los tak chciał? Rzecz w tym, że badacz nie sprawdzał, co faktycznie wypadło w losowaniu, orzeł czy reszka. Cóż, dobrze być uczciwym, gdy nic nas to nie kosztuje. Jesteśmy hipokrytami, ale zręcznie udajemy szlachetnych i cnotliwych. Tak zręcznie, że potrafimy zwieść nawet samych siebie.

Wreszcie ktoś o dobrym sercu

Kiedy lekarz wpuszcza poza długą kolejką pacjenta z guzem na drogie badanie diagnostyczne, postępuje źle, gdyż łamie normę sprawiedliwości. Godny jest potępienia... chyba że jest to nasz guz – wtedy okazuje się osobą o dobrym sercu. U podłoża takiej tendencyjności ocen moralnych mogą leżeć dwa mechanizmy.
Pierwszy z nich to zgodność nastroju. Nastrój sprawia, że wzrasta pamięciowa dostępność kategorii interpretacyjnych z nim skojarzonych. Uśmiech kolegi, przysłuchującego się naszemu pomysłowi badawczemu, wyda się wyrazem uznania, gdy jesteśmy w dobrym nastroju. Ten sam uśmiech zinterpretujemy jako wyraz lekceważenia, gdy jesteśmy w złym nastroju. Można oczekiwać, że czyjeś postępki – nieuczciwe, ale służące naszym interesom – poprawią nam nastrój i w efekcie pozytywniej ocenimy ich sprawcę. Nasze badania prowadzone wspólnie z Konradem Bocianem wskazują jednak, że obserwacja cudzej nieuczciwości powodowała nie wzrost, lecz spadek nastroju – nawet gdy oszustwo przynosiło osobie obserwującej korzyści. Skądinąd jest to pocieszające.

Jeśli jednak nie nastrój, to co decyduje o egocentryzacji ocen moralnych? Mechanizmem odpowiedzialnym za to może być pozytywny stosunek do kogoś, kto działa na rzecz naszych interesów. Zaczynamy go bardziej lubić i skłonni jesteśmy przypisać mu pozytywne cechy, w tym moralność. Sprawdzaliśmy z Konradem Bocianem tę hipotezę w serii eksperymentów. Pierwszy z nich odbywał się w bibliotece naszego wydziału, a uczestnikami byli studenci oddający książki. Nie wiedzieli, że uczestniczą w badaniu. Sporo z nich przetrzymuje książki, za co przewidziane są kary. Na naszą prośbę i koszt bibliotekarka umarzała je losowo wybranym studentom, co było działaniem sprzecznym z normą, ale zyskownym dla studentów.

Od innych zaś pobierała należne kary, co było działaniem zgodnym z normą, choć przynosiło studentom straty. Gdy student wychodził z biblioteki, podchodziła do niego ankieterka i prosiła o udział w sondażu na temat funkcjonowania wydziału. Wśród różnych pytań były też dotyczące bibliotekarki. Okazało się, że studenci wyżej oceniali moralność bibliotekarki łamiącej regulamin dla ich interesu (niż tej, która trzymała się regulaminu ze szkodą dla nich). Co więcej, bardziej ją lubili i to właśnie sympatia zdecydowała, że oceniali ją jako bardziej moralną.

Innym badanym tylko opisaliśmy sytuację z bibliotekarką uchylającą opłatę lub nie i prosiliśmy, by postarali się przewidzieć, jak zareagowaliby, gdyby to ich dotyczyła ta sytuacja. Większość studentów sądziła, że wyżej oceniłaby bibliotekarkę trzymającą się reguł wbrew ich interesowi. A zatem nie zdawali sobie sprawy, jak własne interesy mogą zniekształcić ich oceny moralne.

A co by się stało, gdyby zablokować sympatię dla osoby działającej na rzecz naszego interesu? Na przykład po chwilowym z nią kontakcie dostajemy informację, jak nas ocenia – jako kogoś atrakcyjnego, godnego zaufania i ambitnego, lub wręcz przeciwnie. Badania dowodzą, że takie oceny dokonywane przez innych są silną przesłanką sympatii–antypatii odczuwanej do nich. Kolejny eksperyment pokazał, że jeśli badani nie dostali początkowych ocen, wyżej oceniali moralność oszusta, gdy jego działania przynosiły im osobisty zysk. Przy początkowych ocenach pozytywnych oszust działający na rzecz ich interesu stawał się w ich oczach człowiekiem wręcz moralnym. Natomiast po początkowych ocenach negatywnych egocentryczne zniekształcenie ocen moralności zanikło – oszust był widziany jako oszust, zarówno kiedy działał na rzecz interesu własnego, jak i obserwatora (patrz infografika „Nie taki znowu oszust”).

Opisane badania dowodzą, że oceny moralne naprawdę mogą być zniekształcane przez interesy obserwatora. Podobne zniekształcenia pojawiają się pod wpływem interesów własnej grupy. Stu zawodowym żołnierzom daliśmy opisy dwóch akcji dywersyjnych. W akcji „Samolot” nasz wywiad w przemyślny sposób wysadził w powietrze samolot z ważnymi dokumentami (bliżej nieokreślonego) wroga, zaś w akcji „Okręt” wywiad wroga chytrze unieszkodliwił okręt zapewniający naszym siłom panowanie nad akwenem, w którym toczyły się walki. Badani ocenili działania zarówno naszego, jak i obcego wywiadu jako kompetentne. Natomiast w przypadku ocen moralnych pojawiła się wyraźna rozbieżność: podczas gdy działania naszego wywiadu jawiły się jako moralne, takie same działania wroga oceniono jako niemoralne. Im większy był patriotyzm żołnierzy, tym bardziej rozbieżne były ich oceny. Kiedy powtórzyliśmy badania na „cywilach” z internetu, różnice ocen zanikły – obie akcje dywersyjne internauci uznali za niemoralne. Być może dlatego, że cechowali się znacznie niższym poziomem patriotyzmu niż żołnierze.

Z ręką na sercu

Intuicje moralne są nie tylko szybkie i emocjonalne, ale opierają się na innych podstawach niż kontrolowane sądy racjonalne. Te drugie wynikają z rachunku zdań i rozumowania logicznego (Jeżeli Jacek jest uczciwy, to nie oszukał w tej wątpliwej sytuacji). Natomiast intuicje opierają się na skojarzeniach i rozchodzeniu się fali pobudzenia między skojarzonymi elementami. Jacek może nam się kojarzyć z uczciwością, bo na przykład ma dziecinnie okrągłą twarz albo wielokrotnie pojawiał się z uczciwą Jadzią. Jeżeli tak go skojarzymy, to sam jego widok aktywizuje pojęcie uczciwości, a jego wątpliwe zachowanie zinterpretujemy jako pomyłkę, nie oszustwo.
W naszej kulturze gestem silnie kojarzącym się z uczciwością jest położenie ręki na sercu (patrz ilustracja „Uczciwy bez słów” na następnej stronie). Okazuje się, że sygnał ten jest trafnie odczytywany.

Kiedy z Michałem Parzuchowskim zapytaliśmy uczestników badania, co osoba z ręką na sercu pragnie wyrazić („wymień pierwsze skojarzenia, jakie przychodzą ci na myśl”), aż 49 proc. na pierwszym miejscu wymieniło uczciwość lub słowo pokrewne; takie skojarzenie pojawiło się jedynie u 18 proc. osób oglądających tę samą osobę wykonującą inny gest. Położenie ręki na sercu sygnalizuje więc uczciwość bez słów, a sygnał ten jest uwzględniany podczas oceniania osób, które wykonują taki gest. Gdy ubiegająca się o pracę osoba kładła rękę na sercu (zamiast na biodrze), była postrzegana jako bardziej szczera i prawdomówna, nawet gdy jej opinie o sobie były nazbyt pochlebne i niezbyt prawdopodobne, na przykład twierdziła, że „nigdy nie odkłada niczego na później” albo „zawsze dotrzymuje obietnic”.

Z ręką na sercu jesteśmy postrzegani jako uczciwsi. Co ciekawe, kiedy wykonujemy ten gest, zaczynamy postępować bardziej uczciwie. Początkujący studenci psychologii, odpowiadając na pytania o znajomość fikcyjnych teorii psychologicznych z ręką na sercu, rzadziej kłamali, że je znają. Rzadziej też oszukiwali, kiedy mieli taką możliwość – rzekomo bez ryzyka wykrycia oszustwa. Przy czym, jak wynika z wywiadów prowadzonych po eksperymentach, nikt z badanych nie był świadomy, jak te gesty wpływają na jego oceny lub zachowanie.

Białe kłamstwa

Gest ręki na sercu wpływa na nas także wtedy, gdy zapewne wolelibyśmy mu nie ulegać. Z Michałem Parzuchowskim sprawdzaliśmy, czy ręka na sercu hamuje skłonność do białych kłamstw, czyli wypowiedzi nieszczerych, ale przyjemnych dla kogoś i społecznie oczekiwanych (jak komplement dla teściowej: „ślicznie mama wygląda w tej sukience w groszki”). Eksperymentator – student – pokazywał zdjęcia rzekomo swoich koleżanek i prosił innych studentów, by ocenili ich atrakcyjność. W rzeczywistości zdjęcia pochodziły z niemiec[-]kiego portalu, na którym internauci publikują swoje podobizny z prośbą o ocenę. Połowa prezentowanych dziewcząt była, jak ocenili sędziowie, bardzo nieładna, zaś połowa – nieładna tylko umiarkowanie. Okazało się, że w przypadku bardzo nieładnych dziewcząt osoby z ręką na sercu pozostawały szczere i zdecydowanie nisko oceniały urodę dziewcząt – znacząco niżej niż ci trzymający przy ocenie rękę na biodrze. W przypadku dziewcząt umiarkowanie nieładnych osoby wykonujące oba gesty oceniały dziewczęta podobnie, ponieważ tu presja na białe kłamstwo nie była tak silna.

Gest ręki na sercu oznacza szczerość i uczciwość w Polsce, Niemczech, Rosji i Wielkiej Brytanii. W innych kulturach taki przekaz niosą inne gesty – na przykład w USA jest to uniesienie prawej dłoni, jak przy składaniu przysięgi przez świadków w sądzie. Znaczenie gestów może się zmieniać z kultury na kulturę, jednak niezależnie od ich konkretnej postaci, są kojarzone z abstrakcyjnymi pojęciami i dlatego ich wykonanie zmienia sposób myślenia. Na przykład potakiwanie głową kojarzy się z akceptacją i prawdą, zaś kręcenie głową z lewa na prawo – z zaprzeczeniem i fałszem. W efekcie bardziej skłonni jesteśmy wierzyć komunikatom wysłuchiwanym podczas potakiwania, zaś odrzucamy jako fałszywe komunikaty, których słuchamy podczas potrząsania głową (pod pretekstem wypróbowywania słuchawek). W USA wystawianie środkowego palca jest gestem wrogości, zaś podnoszenie do góry wysuniętego kciuka – gestem aprobaty. W konsekwencji Amerykanie pozytywniej oceniają dwuznacznie opisanego człowieka (pewny siebie czy zarozumiały?), gdy wykonują gest kciukiem, zaś negatywniej, kiedy wystawiają środkowy palec – w porównaniu z gestem neutralnym, czyli uniesieniem palca wskazującego. Badania Jessego Chandlera i Norberta Schwarza z Uniwersytetu Michigan pokazały, że wykonywanie dobrze lub źle kojarzących się gestów wpływa na stosunek do osoby. Badania Michała Parzuchowskiego i współpracowników idą krok dalej – pokazują bowiem, że gesty skojarzone ze szczerością wpływają nie tylko na oceny moralne, ale i na działania. Nawet tak złożone, jak powstrzymanie się od oszukiwania czy od „białych” kłamstw.

Te wyniki dowodzą ucieleśnienia procesów psychicznych. Ludzki mózg silnie reaguje na stany ciała, w którym jest umieszczony (w przeciwieństwie do komputera, który wcale nie reaguje na stany pudła, w którym się znajduje). Na przykład nowo poznana osoba wydaje się cieplejsza (bardziej życzliwa, szczera i uczciwa), jeżeli oceniamy ją, trzymając w ręku kubek z ciepłą herbatą – w porównaniu z sytuacją, gdy kubek zawiera napój z kostkami lodu. Aleksandra Szymków i współpracownicy pokazali w serii badań, że skojarzenie między temperaturą a postrzeganiem innych działa w dwóch kierunkach. Mianowicie osoby myślące o innych ludziach pozytywnie w kategoriach wspólnotowych, takich jak życzliwość, szczerość i moralność, odczuwały, że w pomieszczeniu jest cieplej niż osoby myślące o innych w kategoriach sprawnościowych negatywnych (nieszczerość, niemoralność). Na ocenę temperatury otoczenia nie miało natomiast wpływu myślenie o innych ludziach w kategoriach sprawczych, takich jak: inteligencja, sprawność czy zaradność.

Ja, hipokryta

Codziennie stajemy przed przeróżnymi dylematami. Łudzimy się, że rozstrzygamy je obiektywnie i racjonalnie, po głębokim namyśle wybierając to, co dobre, najlepsze. Badania pozbawiają nas złudzeń: w ocenach moralnych często kierujemy się intuicją, idąc za emocjami, bezwiednymi skojarzeniami i sygnałami z ciała. Te zaś są różne u różnych osób, co nieuchronnie prowadzi do rozbieżności ocen i sporów moralnych. Często też, częściej niż chcielibyśmy przyznać, kierujemy się prywatą, własnym interesem. W końcu to, co służy nam, jest z samej swej istoty moralne. Ale zawsze potrafimy to uzasadnić dobrem ogólniejszym. Wiele wysiłku wkładamy w swoistą promocję siebie jako człowieka prawego i uczciwego. Prawy człowiek to ja – kto się pod tym nie podpisze? 

Bogdan Wojciszke jest profesorem psychologii na sopockim wydziale Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Relacjonowane w tekście badania zostały przeprowadzone we współpracy z Konradem Bocianem i Olgą Białobrzeską (doktorantami) oraz dr. Michałem Parzuchowskim i dr Aleksandrą Szymków-Sudziarską (pracownikami sopockiego wydziału SWPS).

Jeśli chcesz podzielić się opinią na temat artykułu, napisz do nas (redakcja@charaktery.com.pl).

***

Dr hab. Ryszard Stach, prof. UJ, zajmuje się psychologią społeczną i psychologią moralności:
Głos sumienia – Sumienie spełnia trzy funkcje. Adaptacyjną – bo przyczynia się do zaspokojenia potrzeb, na przykład pozwala widzieć siebie jako osobę przyzwoitą. Korygującą – bo ocenia skutki naszych zachowań i gdy postąpiliśmy źle, dostajemy od niego w skórę. Ono mówi nam: Jesteś łotrem, nie powinieneś tego zrobić. I funkcję antycypacyjną – przewiduje i ostrzega nas, że skutki naszego działania będą niekorzystne dla kogoś lub dla nas samych. Albo że będą korzystne tylko chwilowo. Mówi: Nie rób tego, bo spotka cię za to jakaś kara. I w ten sposób demotywuje nas do zachowań niemoralnych.
Metody neuroobrazujące dowiodły, że w mózgu są struktury odpowiedzialne za moralność i możemy je wskazać. Sumienie nie wisi w powietrzu w sensie morfologicznym i psychologicznym. Nie jest darem bożym. Odnosi się do układów kary i nagrody. W sytuacjach dylematów i wyborów moralnych pobudzane są te same struktury, które są aktywne, gdy doświadczamy innych nagród czy kar, niekoniecznie związanych z moralnością. Do struktur tych należą: jądro półleżące, kora wyspy, zakręt obręczy, partie kory przedczołowej, bruzda potyliczno-skroniowa, jądro migdałowate. Zadziwiające jest to, że gdy pojawia się ocena moralna, czyli sąd sumienia, to w mózgu aktywizuje się ta sama struktura. Na przykład grzbietowo-boczna kora przedczołowa sygnalizuje nam, że coś jest etycznie nie w porządku. A gdy określonej struktury zabraknie, na przykład przestaje działać prawostronne złączenie kory skroniowo-ciemieniowej, stajemy się niewrażliwi na cierpienia innej osoby. Nie można jednak powiedzieć, że mamy mózg moralny. Te ośrodki w mózgu nie są bowiem specyficzne dla moralności.

W złym miejscu
Co się stanie, gdy dobrych ludzi umieścimy w złym miejscu?
Zespół prof. Philipa Zimbardo szukał odpowiedzi na to pytanie w słynnym eksperymencie więziennym. Naukowcy zaprojektowali więzienie i zaprosili do udziału w badaniu zrównoważonych emocjonalnie studentów. Losowo wyznaczano im role strażników lub więźniów. Choć początkowo wszyscy odnosili się z niedowierzaniem do stworzonej sytuacji, z czasem zachowanie badanych zmieniło się. Więźniowie stali się bierni, zależni, niektórzy ujawnili problemy emocjonalne. Strażnicy coraz bardziej nękali więźniów. Wobec eskalacji przemocy z ich strony przewidziany na dwa tygodnie eksperyment zakończono po sześciu dniach.

Nie taki znowu oszust
Czy każdą osobę, która łamie zasady, oceniamy tak samo? Osobę, która oszukuje lub łamie zasady, oceniamy pozytywniej,
gdy działa przy tym na naszą korzyść (interes zaangażowany), niż gdy działa tylko na rzecz własnego interesu (interes niezaangażowany). A jeśli nie dość, że działa na naszą korzyść,to jeszcze usłyszymy wcześniej, że oszust ocenia nas pozytywnie – jako kogoś atrakcyjnego, godnego zaufania, ambitnego – wówczas w naszych oczach może on stać się wręcz człowiekiem moralnym. Z kolei po początkowych ocenach negatywnych egocentryczne zniekształcenie ocen moralności zanika – w badaniach oszust był widziany jako oszust, zarówno kiedy działał na rzecz interesu własnego, jak i obserwatora.
 

POLECAMY

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI