Niedawno byłem w Budapeszcie na targach literackich na okoliczność premiery węgierskiego wydania ości. Po węgiersku nazywa się to Szálkák. Węgierskie wydanie jest dłuższe od polskiego o kilkadziesiąt stron. Ale przywykłem. Balladyny i romanse utyły w węgierskiej wersji do – uwaga! – 666 stron, pieczęć Szatana jak nic. Tłumacz wyjaśnił mi, że węgierski jest po prostu dłuższym językiem, choć kraj krótszy.
POLECAMY
Okazało się, że mój hotel się porusza. Zostałem zakwaterowany na statku, a statek zacumowany vis-à-vis Parlamentu. Naprawdę dziwne uczucie: gdy tak podłoga się kołysze i ugina, trudno dać odpór wrażeniu kaca.
Wszystko jakieś takie niestabilne.
Ulica, którą dowieziono mnie do kajuty, została zamknięta na trzy dni. Azjaci kręcą film sensacyjny, a dokładniej pościg samochodowy. Biały bus ma nalepione dziury, imitujące ślady po kulach. Potem w komputerze zrobi si...