Andrzej Gryżewski
Psycholog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, seksuolog i edukator seksualny. Prowadzi prywatną praktykę. Założył w Warszawie Gabinet Psychoterapii Seksualnej „CBTseksuolog”, był asystentem prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza. Jest autorem wielu prac, m.in. bestsellerowej Sztuka obsługi penisa oraz Jak facet z facetem, Być parą i nie zwariować (razem z Katarzyną Miller). Ostatnio ukazała się książka Niekochalni. Lęk przed bliskością (napisana wspólnie z Sylwią Sitkowską).
POLECAMY
Dorota Krzemionka: Bliskość jest tym, czego najbardziej pragniemy, a zarazem często najbardziej się jej obawiamy. Dlaczego?
Andrzej Gryżewski: Zyskiwanie bliskości to gra o wysoką stawkę. Można to porównać z wygraną w kasynie. Wszyscy chcielibyśmy być bogaci, mieć wiele pieniędzy, ale żeby je zdobyć, trzeba postawić na szali wszystkie oszczędności. Wiąże się z tym ogromne ryzyko. Podobnie gdy poznajemy kogoś nowego, zawsze jest to jakiś rodzaj loterii. Bliskość zaś wymaga, by się odsłonić, odważyć komuś zaufać, a my nie wiemy, na kogo trafiamy i kim się okaże z czasem. Bardzo boimy się źle ulokować uczucia, zwłaszcza w micie popularnym w tym kraju, że jedna osoba ma być na całe życie.
A tego, jak się potoczy związek, nie można przewidzieć, mamy równanie z wieloma niewiadomymi. Choć zwykle zaczyna się przyjemnie…
Tak, do krwi zakochanych trafia wyrzut fenyloetyloaminy. Dlatego chcą być razem, często się kochać, gotowi są pojechać na drugi koniec Polski czy świata, by spotkać ukochaną osobę. Potem jednak wpływy fenyloetyloaminy gasną, partnerzy coraz lepiej poznają się. W końcu zamieszkują razem i budują bliską więź. Jednak dla niektórych osób taka perspektywa jest szczególnie ryzykowna, wręcz przerażająca, zwłaszcza gdy związek staje się bliższy. Obawiają się, że partner nimi zawłaszczy, zagarnie ich albo będzie kastrować.
Co ciekawe, takie osoby chciałyby mieć aplikację Tinder, ale w odwróconej wersji, tak by pokazywała ludzi, którzy są od nich aktualnie najdalej. Jeden z moich pacjentów jeździ do partnerki z Warszawy na Śląsk, inna pacjentka poznała kogoś w Stanach i zaczęła do niego regularnie latać.
Idealna relacja dla kogoś, kto boi się bliskości.
Nie ma ryzyka, że taki partner nagle zechce się spotkać, umówić na spacer, rower czy wieczorne wyjście na drinka.
Nieprzypadkowo wybieramy takich, a nie innych partnerów. Osoby niekochalne bezwiednie wybierają sobie kogoś niedostępnego, z kim nie grozi im bliskość?
Rzeczywiście, często szukają kogoś, kto jest daleko od nich albo nie jest wolny. To może być na przykład ksiądz lub żonaty mężczyzna. Albo ktoś, kto z innych powodów nie jest dostępny emocjonalnie, bo cierpi na depresję, albo bez reszty poświęca się swej karierze, jest pracoholikiem czy wysoko funkcjonującym alkoholikiem. Odrzuca ich, bo jest narcyzem zajętym tylko sobą.
Kim są niekochalni? Czemu tak bardzo boją się bliskości?
Większość z nich ma za sobą bardzo trudne doświadczenia w bliskich relacjach. Dotyczy to okresu dzieciństwa. Na przykład matka była bardzo nadopiekuńcza i tą nadopiekuńczością przytłaczała, ubezwłasnowolniała córkę czy syna. Ostatnio przyszedł do mnie pacjent, 38-letni mężczyzna, który od dwóch lat mieszka z partnerką, lecz ma zaburzenia erekcji i obawia się większej bliskości.
Dlaczego?
Okazało się, że jego matka, która mieszka za granicą, wciąż przylatuje do niego i pod jego nieobecność przemeblowuje mu mieszkanie. Jeśli coś jej się nie spodoba, wyrzuca to do kosza. Kupuje mu ubrania. On wraca do domu z partnerką, a tu się okazuje, że ma już inny wystrój mieszkania, inne ciuchy. Jak mówi, czasem nie poznaje własnego życia. I lęka się, że jeśli się z kimś zwiąże, zaręczy lub jakoś zadeklaruje, to ta kobieta zrobi to samo, co jego matka – będzie go zawłaszczała. Z drugiej zaś strony wielu mężczyzn nie jest zdolnych do bliskości, bo ich ojciec był kastrujący, cały czas ich krytykował. Co ciekawe, głównie w tej dziedzinie, w której sam się specjalizował. Jeśli ojciec był dobry w sporcie, to powtarzał synowi: „Za wolno biegasz, kiepsko pływasz, za słaby jesteś”. „Przypominasz matkę z wyglądu, nie faceta”. A jeśli był intelektualistą, to dawał mu tak trudne zadania logiczne, tyle książek do przeczytania, że syn tego nie był w stanie unieść. W efekcie syn czy córka czują się niewystarczający, niezasługujący na miłość. Mają przekonanie, że bliska relacja obciąża albo prowadzi do zawłaszczania.
I te przekonania uaktywniają się, gdy taka osoba spotyka kogoś, z kim mogłaby zbudować bliskość?
Terapia schematów – jedna z odnóg psychoterapii poznawczo-behawioralnej – opisuje siedemnaście takich wzorców. U osób, które mają lęk przed bliskością, zauważyć można schemat wadliwości, czyli poczucie bycia niewystarczającym albo schemat deprywacji emocjonalnej, który powstaje, gdy bliska ważna osoba cały czas podważa emocje dziecka. Na przykład syn przychodzi ze szkoły i żali się, że koledzy się z niego śmieją i biją go, a ojciec reaguje tak, jak kiedyś Jacek Kuroń, który w podobnej sytuacji powiedział swojemu synowi: „albo ty mu wpie… albo ja tobie!”. Co jego syn usłyszał? Że musi być agresywny albo sam spotka się z agresją najbliższej osoby.
Jak z takim skryptem można później budować bliskie relacje? Czasem zaś ojców w doświadczeniu osób z lękiem przed bliskością w ogóle nie ma – bo albo pracowali, byli w trasie, albo pili. Syn czy córka czuli się porzuceni, nieważni. Potem to odtwarzają. Psychoanalitycy mówią: powiedz mi jaką miałeś relację z rodzicami, a powiem ci, jaką teraz stworzysz. Coś w tym jest.
Jeśli ktoś w dzieciństwie doświadczył odrzucenia czy zranienia, to obawia się, że w bliskiej relacji znów zostanie zraniony. I nie widzi, że sam z lęku nieświadomie prowokuje swoim zachowaniem to odrzucenie czy zranienie. Tak działa bezwiedny przymus powtarzania?
Dokładnie taki automatyzm często się zdarza u niekochalnych. Wydaje się to wręcz magicznie; takie osoby czują, jakby wpadły w jakąś dobrze sobie znaną koleinę. Chcą innej relacji niż mieli rodzice, a wybierają podobnych partnerów. Nic dziwnego, zwykle dążymy do spójności w postrzeganiu siebie i doświadczeń. Jeśli obraz własnej osoby jest naruszony, a bliskość była raniąca, to dla takiej osoby atrakcyjni są ci, którzy aktywizują jej destrukcyjny schemat. I gotowe są porzucić dla nich dobrze rokujące związki. Jedna z moich pacjentek, 40-letnia singielka, była w krótkich relacjach z różnymi facetami. Oni mieli dobrą pracę, byli inteligentni, wyrażali emocje, byli w niej zakochani. Ale – jak mi wyznała – czuła, że ich nie kocha. Bez pamięci zakochała się w tym, który rzucił pracę, zajął się buddyzmem, później wymyślił własną religię. Uważał, że jest przeorem zakonu, który sam stworzył. Chodził po ulicach Warszawy ubrany w worek. Ona uważała, że to ktoś wyjątkowy, odważny i o niezwykłej osobowości. On zaś zastanawiał się, co do niej czuje, ale bynajmniej nie miłość. Ona była zakochana w nim bez pamięci.
Mała szansa, że powstanie z tego trwały, bliski związek. Czy lęk przed bliskością jest powszechny?
Coraz częściej w gabinecie, a także poza nim, ludzie opowiadają mi o swoim lęku przed bliskością, o nieudanych próbach zbudowania związku. Ten lęk wyraża się też we współczesnej kulturze. Nie bez powodu taką furorę zrobiła książka 50 twarzy Greya. O czym ona jest? O lęku przed bliskością. Bohaterka jest zahukaną myszką i trafia na faceta kompletnie odciętego od emocji. Wierzy, że swoją miłością go odczaruje, przywróci go do żywych. Niestety, od początku ta relacja skazana jest na porażkę. Przecież ona widzi, że on ma klatkę poprzypalaną papierosami, lubi seks sadomasochistyczny i nie buduje relacji emocjonalnych. Czułości od niego na pewno nie doświadczy, najwyżej może jej kupić nowe auto.
Co zatem ją i wiele innych kobiet zatrzymuje w takiej relacji?
Brak stabilnego poczucia własnej wartości. Wiele kobiet nie czuje się wystarczająco dobra. Często miały kastrujące matki, które nie tylko nie wspierały córek, ale wręcz z nimi rywalizowały. Te córki dorastają i trwają w nadziei, że przyjedzie książę na białym koniu lub w audi i odczaruje ją. Kobieta bardzo na to liczy, że ów Belmondo nada jej ważność swoją osobowością, że przywróci szarej myszce samoocenę. To mit o Kopciuszku jest lejtmotywem 50 twarzy Greya i powodem jej popularności.
Kopciuszek czeka, aż się pojawi książę, a póki co – jest sam. Z danych GUS wynika, że już co czwarty Polak jest singlem. Połowa z nich twierdzi, że z wyboru. Być może dla części jest to wybór…
Być może. Ale u wielu wynika to z lęku przed bliskością. Niedawno przyszedł do mojego gabinetu przystojny, wysportowany, inteligentny i zadbany mężczyzna dobiegający czterdziestki. Nie miałby problemu, by z kimś się zacząć spotykać, a od lat jest singlem. Innym mówi, że jest sam z wyboru. A tak naprawdę wstyd mu się przyznać, że boi się zbliżenia z kobietą. Nie wie, jak utrzymać bliskie relacje. Jego rodzice okropnie się kłócili, była między nimi przemoc psychiczna i fizyczna. Widział, jak ojciec gwałci matkę. Boi się, że w bliskiej relacji sam albo stanie się oprawcą, albo kobieta będzie go niszczyła. Kolegom prezentuje się jako zadowolony z siebie i z życia w pojedynkę. Jak przyznał, ta Gombrowiczowska gęba tak mu wrosła w twarz, że sam zaczyna w to wierzyć. Chwilami tylko dociera do niego, że to tylko fasada i dalej tak nie chce. Marzy, by kochać i być kochanym. Ale gdy pojawia się szansa na to, ma wielki lęk w oczach.
Jest nadzieja, że skoro szuka u Pana pomocy, to pokona ten lęk. Wielu singli zaprzecza potrzebie bliskości i racjonalizuje sobie swoją sytuację. Po czym poznać, czy jest to czyjś wybór, czy przejaw lęku przed bliskością?
Pytam taką osobę, jakich uczuć doświadcza na co dzień, w tygodniu. I słyszę, że jak gasną światła społecznych imprez i spotkań, to czują ogromną samotność. Sami są w swoich sukcesach i porażkach. Mają poczucie, że nikt ich nie rozumie. Znajomi pytają, jak sobie sam radzisz. Oni na to: „Spokojnie, mam kilka układów”. A tak naprawdę nikt nie wie, że siedzą godzinami na kamerkach internetowych, oglądają pornografię albo uprawiają cyberseks i tak realizują swoje potrzeby. Większość ich aktywności seksualnej to masturbacja i pornografia.
Internet ułatwia ucieczki od bliskości, portale społecznościowe nazywa Pan sklepem z kochankami…
Niewątpliwie aplikacje takie jak Tinder – choć hipotetycznie stworzono je po to, by łączyły ludzi i pozwalały się im poznać – mają udział w umacnianiu lęku przed bliskością. Większość profili jest bez zdjęcia. Anonimowość sprawia, że użytkownicy często kłamią na temat swego wieku, zawodu, wagi czy wyglądu. Normą jest tu ukrywanie danych czy koloryzowanie.
I tym większy lęk przed spotkaniem w realu… Jeśli jakimś cudem osobie „niekochalnej” uda się wejść w relację, jak wygląda taki związek?
Burzliwie, szczególnie gdy ktoś staje się bliższy. Wtedy zaczynają się różne acting-outy (patrz: Słownik). Osoby z lękiem przed bliskością pakują się w zdrady, bez reszty angażują się w pracę albo w ogóle znikają. Jedna z moich klientek była w związku z mężczyzną, który miesiącami wzorcowo budował z nią relację – umawiał się na randki, przynosił kwiaty, zapewniał, że ją kocha, jest jej wierny i lojalny. Związek rozwijał się aż do momentu, gdy on zaproponował, by razem gdzieś wyjechali i spędzili ze sobą kilka dni. Wtedy ona nagle zniknęła. Gdy partner zadzwonił z pytaniem, gdzie się wybiorą, usłyszał: „Wiesz, ja właśnie jestem z kolegą w Emiratach. Nie chcę cię oszukiwać, przespałam się z nim”. Nagle wyjechała z innym mężczyzną. Pytam klientki, dlaczego to zrobiła. A ona: „To było poza moim wglądem; po prostu czułam, że muszę to zrobić. To mi było do czegoś potrzebne”. No właśnie, ciekawe do czego.
Bo dla niej było już za blisko? Takie skoki w bok w dobrych związkach są przejawem lęku przed bliskością. Partner się zastanawia, co z nim jest nie tak, skoro partnerka szuka czegoś poza związkiem. A chodzi o to, że „ten trzeci” pozwala rozluźnić relację?
Tak, trójkąty pełnią rolę takiego bezpiecznika, pozwalają zmniejszyć lęk przed bliskością i rozładować rosnące napięcie. To się dzieje zwykle bezrefleksyjnie. Acting-outy zdarzają się, gdy para zaczyna zmieniać reguły gry. Na przykład spotykali się raz czy dwa razy w tygodniu, a nagle partner chce wyjechać gdzieś razem albo spędzić dwie noce pod rząd. W tym momencie, najczęściej pojawia się osoba trzecia i skok w bok. Jakiś czas temu pacjentka mi opowiadała, że od lat umawia się z kimś tylko na seks. Jeśli po stosunku ona wychodzi albo on wraca do siebie, to jest ok. Ale gdyby facet został na noc i się do niej przytulał, to już jej nie zobaczy, jakkolwiek ta relacja nie byłaby obiecująca.
Bo jeżeli się przytula, to znaczy, że chce bliskości. A ona tego właśnie się lęka. Ona ucieka, a ten drugi tym bardziej ją goni. Kim są ludzie, którzy lgną do „niekochalnych”?
Często też są to osoby niekochalne, tylko w inny sposób. Nie liczy się dla nich rzeczywistość, nie przeszkadza im, że partner ich odrzuca. Im bardziej on się oddala, tym bardziej zalewają go swoim uczuciem. Zdrowe osoby, jeśli dobijają się do kogoś, ale widzą, że są zbywane czy odtrącane, to po trzech razach darują sobie. Dojdą do wniosku, że to nie ten moment, nie ta osoba. A ktoś z lękiem przed bliskością miesiącami się będzie dobijać, bombardować je miłością.
Czy to miłość? Raczej fantomowa, jak określa Pan relację z wyobrażeniami na temat drugiej osoby…
Prawdziwa miłość polega na wzajemnym uczuciu i reagowaniu na swoje potrzeby. A w przypadku partnerów niekochalnych mamy do czynienia z jakimś zafascynowaniem, fatalnym zauroczeniem podsycanym odrzuceniami.
Niektóre z tych osób mówią: „Przecież miłość jest cierpieniem. Jeśli mi na kimś zależy, muszę mu to udowodnić i znosić jego odrzucenia”. Pacjentka opowiadała mi, że od trzech lat dobija się do faceta. On raz na jakiś czas się z nią spotka – gdy ma ochotę na seks lub chce, by go wysłuchała albo wymasowała. Od lat zatem ona istnieje dla niego w trzech rolach: masażystki, terapeutyki lub wypożyczającej swoje ciało. Trudno nazwać to nawet seksem: on odbywa stosunek, ma wytrysk i wychodzi. Gdy ona chce się spotkać, słyszy: „Nie teraz, nie dziś, mam dużo pracy” – a potem spotyka go na bulwarach z kolegami. Doświadczyła setki takich odrzuceń. Pytam, jak sobie to tłumaczy? A ona: „Trzeba się postarać o faceta. Gdy się spotka kogoś, trzeba o niego zawalczyć”. I walczy tak już któryś rok z rzędu, nic z tego nie mając. To współczesna parafraza bajki o „szatach króla”, które tylko mądra osoba zobaczy. W tym przypadku królewskie odzienie na nagiej osobie zobaczy jedynie osoba bojąca się bliskości. Reszta będzie widziała nagusa.
Owszem, pozwala się wykorzystać, głównie seksualnie. Seks jest sceną, gdzie ujawnia się lęk przed bliskością. Z jednej strony zbliża ludzi, z drugiej oddala.
U kobiet wyrazem lęku przed bliskością jest pochwica, czyli skurcz mięśni pochwy uniemożliwiający odbycie stosunku. Albo dyspareunia, czyli ból podczas stosunku lub zaburzenia lubrykacji, charakteryzujące się suchością pochwy w czasie stosunku. Wiele kobiet jest ogromnie zestresowanych w intymnym kontakcie. Obawiają się, że mężczyzna będzie brutalny, wykorzysta je jak kiedyś inna bliska osoba, potraktuje przedmiotowo albo zostawi, gdy zajdą w ciążę. Skupiają się na swoich obawach, których nie ujawniają partnerowi, nie rozbroją z nim tego napięcia razem.
A mężczyźni? Podobno co trzeci nie uprawia seksu w stałym związku? Dlaczego?
Z lęku przed bliskością często mają zaburzenia erekcji. Wielu z nich seks traktuje zadaniowo. Wierzą, że muszą być seksmaszynami, cały czas mieć wzwód i doprowadzić kobietę do pięćdziesięciu orgazmów pod rząd. Są przekonani, że tego ona od nich oczekuje.
Wyobrażenia budowane na podstawie pornografii?
Oczywiście. Mówię pacjentowi: moim zdaniem te przekonania nie są realne. Proponuję, by sprawdzili u źródła, czyli spytali kobietę, czego ona oczekuje w seksie. Po czym pozna, że on jest dobrym kochankiem. Okazuje się, że ona pragnie mężczyzny, który jest uważny na jej potrzeby, zaangażowany, buduje bezpieczeństwo i bliskość. Tego oczekuje, a nie super sztywnego członka.
Podobno kiedyś mężczyzna chciał, a nie mógł. Teraz może, lecz nie chce mieć seksu. W ten sposób karze partnerkę, która chciałaby być z nim bliżej?
Odmawia seksu, bo czuje się niepewny w swej roli i sfrustrowany, gdyż – na przykład – ona zarabia więcej. Na dodatek zna cztery języki, prowadzi firmę. A on nie może znaleźć pracy. Obawia się też, że pojawi się ciąża i zostanie uwikłany w związek. Albo kastruje w ten sposób kobietę, bo jeśli on nie chce zbliżenia, to ona sobie pomyśli, że jest kiepską kochanką i dzięki temu on będzie górą, zdominuje ją.
Póki czuje się słaby, gorszy od niej, nie jest w stanie być mężczyzną. Esther Perel, amerykańska psychoterapeutka par, mówi o dwóch wymiarach w relacji. Jeden to bliskość, ciepło i bezpieczeństwo. A drugi, który warunkuje seksualne pożądanie, to odrębność partnerów, niepewność, wręcz ryzyko. Bezpieczny, bliski związek zabija czasem pożądanie.
Dlatego warto dbać o te dwie siły: z jednej strony o wzajemną zależność i bliskość, a z drugiej o separowanie się partnerów, ich odrębność i autonomię. Te dwie siły muszą być w delikatnej równowadze.
Łatwo powiedzieć, ale jak to robić na co dzień?
To często naprawdę dynamiczny proces. Ważne, by dbać o relację, a jednocześnie nie zatracać się w związku i być sobą. Dobrze, by każdy z partnerów dbał o filary swojej tożsamości, nie rezygnował z zainteresowań, ulubionych zajęć czy spotkań ze swoimi znajomymi. Nie wszystko trzeba dzielić z partnerką. Osoby z lękiem przed bliskością dokonują acting-outu, czyli muszą zrobić coś złego, by zyskać więcej swobody i autonomii. Inaczej nie potrafią. Jeden z pacjentów opowiadał mi, że czuje wewnętrzną potrzebę obrażenia się czasem na żonę. Od lat po pracy pędzi do domu, by się zaopiekować rodziną. Ma poczucie, że dopiero wtedy, gdy się pokłócą i żona się na niego obrazi, może mieć czas dla siebie. Zamiast obrażać się, trzaskać drzwiami, lepiej ustalić z partnerką, że potrzebuję pobyć sam ze sobą, oddalić się na godzinę czy dwie. Inny z pacjentów od czterech lat jest w związku, od pewnego czasu zaczął unikać seksu. Wcześniej regularnie chodził do kina i na siłownię, to były filary jego tożsamości, a odkąd zamieszkał z partnerką, robi to sporadycznie. Czuje się zobligowany, by być w domu i skupiać się tylko na swojej partnerce, na jej potrzebach.
Zrezygnował z siebie?
I czuje, że ona go zawłaszcza, choć tak naprawdę sam przystaje na to zawłaszczenie, nie dbając o filary swojej tożsamości. A później się dziwi, że jej nie pożąda. Jeśli zamroził fundamenty swej męskości i tożsamości, to seksu nie będzie.
Jemu spada potencja, a ją z kolei taki domowy, upupiony mężczyzna też przestaje fascynować. Niektóre kobiety obawiają się męskiej siły i niezależności. Upupiają więc swojego partnera: trzymają go w domu, zakładają mu fartuszek, nazywają misiaczkiem, a potem z zaskoczeniem odkrywają, że tego misiaczka już tak bardzo nie pragną…
Dlatego proponuję kobietom, by się zastanowiły, czego naprawdę chcą, a co jedynie deklarują. Często deklarują, by mężczyzna spędzał z nią każdą chwilę, wysłuchał każdej opowieści, wybrał się z nią na zakupy. Ale okazuje się, że gdy ona zrobi sobie z niego taką przyjaciółkę, to już go nie pożąda.
Jak wyzwalać się z pętli lęku przed bliskością?
Jeśli lęk przed bliskością nie jest zbyt silny, warto wiązać się z osobami, które mają bezpieczny styl przywiązania, czyli komfortowo się czują w bliskiej relacji. W swoim gabinecie spotykam osoby, które mają tak nasilony lęk przed bliskością, że ich życie emocjonalno-seksualne to pasmo porażek. Nie inaczej wyglądają ich przyjaźnie. Ciągle czują się nieważni, odrzuceni, niezrozumiani. W takiej sytuacji warto po prostu wybrać się na psychoterapię. Nie ma cudów. Czasami trzeba uczciwie zmierzyć się z lękiem, budując w gabinecie psychoterapeuty lub seksuologa bezpieczny styl przywiązania. Poczuć, że nasze myśli, uczucia, doświadczenia są słuchane z uwagą i zainteresowaniem. Proces wychodzenia lękowych stylów przywiązania do najprostszych nie należy, ale pamiętajmy, że życie zaczyna się tam, gdzie kończy się lęk.
Słownik
Acting-out – (dosłownie: „rozegranie w działaniu”) oznacza zachowania, które uzewnętrzniają konflikty przeżywane przez osobę. Zachowania te są powodowane nieświadomą potrzebą opanowania lęku. Osoby z lękiem przed bliskością powodują kłótnie, obrażają się, wikłają się w zdrady albo nagle wyjeżdżają, by w ten sposób zredukować napięcie i zyskać dystans.