Właściwie niczym nie różnimy się od zwierząt pod względem fizjologicznym i morfologicznym. Mamy podobne organy wewnętrzne, w naszych ciałach zachodzą takie same procesy, nasze rozmnażanie także bardzo niewiele się różni od procesów reprodukcyjnych dziejących się w świecie zwierząt. Jednak przeważająca większość z nas nie ma wątpliwości, że jesteśmy gatunkiem wyjątkowym – bo jako jedyni posiadamy język, bo używamy narzędzi i tworzymy kulturę, bo wreszcie obdarzeni jesteśmy rozumem, świadomością, wrażliwością moralną, duszą. Jako te wyjątkowe „zwierzęta-niezwierzęta” łączą nas z innymi gatunkami stosunki, powiedzieć można, wysoce ambiwalentne. Z jednej strony traktujemy je często jako milczące i pokorne „zwierzęta ofiarne”, którym możemy przypisać wszystkie nasze najgorsze grzechy i przywary. Tak więc upijamy się „jak świnie,” zachowujemy się „jak bydlęta”, a kiedy robimy sobie na złość, „jesteśmy sobie nawzajem wilkami”. Z drugiej strony już od czasów Ezopa niektóre zwierzęta, z przyczyn dziś już niezrozumiałych, stanowią uosobienia cech typowo ludzkich. Np. sowa jest uosobieniem mądrości, a lis przebiegłości. Najczęściej jednak „zezwierzęcenie” czy „bestialstwo” uznawane są za degrengoladę ludzkiej jednostki.
Nie trzeba być aktywistą ruchu wyzwolenia zwierząt, by zgodzić się, że zła prasa, ofiarami której są od tysiącleci inne animalia, podszyta jest poczuciem winy i pewną konsternacją, jaką odczuwamy, rozmyślając nad własną, ludzką naturą. W końcu to ludzie zdolni są do największego „bestialstwa”, do irracjonalnego okrucieństwa, prowadzenia bratobójczych wojen wewnątrzgatunkowych, do całej litanii wykroczeń przeciwko Dekalogowi. Nic więc dziwnego, że w obronie, rzec można, dobrego imienia zwierząt wystąpili uczeni zajmujący się badaniem ich zachowania, czyli etolodzy. Jeden z nich, austriacki laureat Nagrody Nobla – Konrad Lorenz (który, nawiasem mówiąc, przyjmując to najwyższe naukowe wyróżnienie, wyraził skruchę za swe „przejściowe” nazistowskie sympatie), przekonany był, że wewnątrzgatunkowa agresja wśród zwierząt rzadko ma śmiertelne skutki. W swej słynnej książce „O agresji” przedstawił hipotezę, że wszystkie zwierzęta, które natura obdarzyła skuteczną bronią (kły, pazury czy rogi), zostały w toku ewolucji wyposażone również w skomplikowane rytuały zapobiegające śmiertelnym konfliktom pomiędzy osobnikami tego samego gatunku. A ponieważ człowiek nie posiada takiego „naturalnego uzbrojenia,” u ludzi nigdy nie wytworzył się równie silny mechanizm obronny przed fatalnymi skutkami wewnątrzgatunkowej przemocy. Propozycja Lorenza była rewolucyjna. Burzyła bowiem stereotyp dotyczący panującego w naturze „prawa dżungli”, czyli bezwzględnej walki o przetrwanie. Hipoteza austriackiego badacza podważała to rozpowszechnione przekonanie przynajmniej w odniesieniu do stosunków wewnątrzgatunkowych. Co więcej, sugerowała, że przemoc w swych najokrutniejszych przejawach była typowo ludzką charakterystyką.
W czasie, kiedy Lorenz badał etologię zwierząt, uczeni zajmujący się ludzkim zachowaniem stali w większości na stanowisku, że biologia nie przydaje się do jego wyjaśnienia, ponieważ „ludzka natura” nie jest bynajmniej „naturalna”, bowiem kształtują ją wpływy środowiskowe. Ten model „kulturowego determinizmu” był szczególnie atrakcyjny dla badaczy o „postępowych” poglądach, którzy skłonni byli winić za wszelkie zło, tak często dające o sobie znać w międzyludzkich stosunkach, wadliwy system społeczny, wyzwalający w ludziach ich najgorsze cechy. Najskuteczniejszą – czy wręcz jedynie skuteczną – drogą do poprawy ludzkiego zachowania i „charakteru” miała być zmiana układu owych społeczno-ekonomicznych stosunków. Zło tkwiło w systemie, a nie w ludzkiej naturze, jeśli taka w ogóle istniała.
W ciągu ostatnich mniej więcej 30 lat nastąpiła znamienna ewolucja poglądów na to, jak bardzo ludzie są zwierzęcy, a zwierzęta ludzkie. Gdy mowa o zwierzętach, stwierdzić trzeba, że – ku rozczarowaniu niektórych badaczy podzielających poglądy Lorenza na temat ich „naturalnej powściągliwości” w wewnątrzgatunkowych konfliktach – także w wielu zwierzęcych społecznościach występuje systemowa mordercza przemoc, prowadząca do „zabójstw z premedytacją”. Mówiąc „systemowa”, mam na myśli to, że zabójstwa te nie są wynikiem wypadku, lecz zamierzonym skutkiem.
Odkrycia, które miało chyba największy wpływ na rewizję naszych poglądów na temat „pokojowej” natury zwierząt, dokonała w latach 70. Jane Goodall, obserwując szympansy w lasach Gombe. Stwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że dwie grupy zamieszkujące sąsiednie terytoria (w tym przypadku grupy Kasakela i Kahama) prowadzić mogą pomiędzy sobą śmiertelne wojny, których skutkiem bywa fizyczna eksterminacja jednej z grup. Kilka lat później Sarah Hardy, badając społeczne zachowania indyjskich langurów, odkryła, że dzieciobójstwo jest wśród tych małp częstą prakty...
NIE TAKI CZŁOWIEK LUDZKI
Pszczoły poświęcają życie dla własnej społeczności, szympansy prowadzą regularne wojny - jak ludzie. Człowiek zdolny jest do gwałtu czy zabójstwa przybranego potomstwa - jak zwierzę. Nad tym, co w nas zwierzęce, a w zwierzętach ludzkie zastanawia się KRZYSZTOF SZYMBORSKI.