Nauczycielu, nie uciekaj

Wstęp

W Polsce rocznie ucieka z domów prawie 10 tysięcy nastolatków. Większość tych zaginięć ma szczęśliwy finał, ale niektóre kończą się tragicznie. 25 maja obchodzimy Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. Zbliżające się wakacje to czas, w którym liczba ucieczek i uprowadzeń znacznie wzrasta. Co powinien wiedzieć nauczyciel, by przed letnią przerwą szczerze podyskutować z uczniami na temat ucieczek i związanych z nimi zagrożeń? Rozmawiamy o tym z Ewą Jakoniuk, psychoterapeutką, koordynatorką programu "Nie uciekaj" w Fundacji ITAKA.

Paulina Andrzejczyk, Katarzyna Mariańczyk: – Kto powinien być szczególnie uwrażliwiony na problem zaginięć? Który nauczyciel musi zwrócić większą uwagę na swoich uczniów jako potencjalnych uciekinierów – pracujący w podstawówce, w gimnazjum, a może w liceum?
Ewa Jakoniuk: – Problem dotyczy wszystkich nauczycieli, pedagogów i psychologów – zarówno ze szkół podstawowych czy gimnazjalnych, jak i z liceów. Uciekają osiemnastolatki, często w dniu osiągnięcia pełnoletności, ale uciekają też dzieci 10-letnie. Nawet przedszkolaki.

– Przedszkolaki?
– To już oczywiście nie tyle problem ucieczek, co zaginięć. Z powodu złej opieki gubi się rocznie około 1,5 tysiąca dzieci w wieku 5-6 lat, czyli tych, które nie umieją jeszcze czytać i pisać. Niektóre gubią się tylko na godzinę, dwie – np. w supermarkecie czy w lesie – i zostają odnalezione, ale są dzieci, które do tej pory się nie odnalazły. Czyli, jak się okazuje, jest to problem, na który powinni zwrócić uwagę także wychowawcy w przedszkolach.

– Dorośli często nie dostrzegają zagrożenia ucieczką...
– Oni sami uciekają. Pierwsi demonstrują dziecku „ucieczkowy” styl życia, bo zamiast rozwiązywać problemy w sposób konstruktywny, „odpuszczają” sobie. Zamiast tworzyć bliskie relacje – uciekają od tego. Mówię o ucieczce psychicznej. Taka postawa dorosłych pokazuje dzieciakom, że można uciekać.

– A nauczyciele? Czy oni też uciekają?

– Niestety, oni uciekają najczęściej. Od szczerych rozmów, od usłyszenia prawdy o uczniu i o sobie – że np. uczniom coś się nie podoba. Uciekają od rozmów – nawet nie dlatego, że są tacy źli, tylko dlatego, że nie starcza im czasu. Zawsze mają jakiś ważny powód i... bardzo często odchodzą od tego, co jest najważniejsze, od tego, czym powinni się zająć w relacjach z młodzieżą w klasie czy z konkretnym dzieckiem.

– Czy jest znana skala zjawiska ucieczek?
– Szacujemy, że w Polsce rocznie ucieka 10 tysięcy dzieci i młodzieży. Ogółem w naszym kraju każdego roku dochodzi do około 20 tysięcy zaginięć. Statystyki policyjne sprzed dwóch lat podają, że wśród dzieci od 13. do 17. roku życia zanotowano ponad 6 tysięcy ucieczek. Nie uwzględniono tu jednak młodzieży w przedziale wiekowym 17 – 18 lat, która również często ucieka. Poza tym dużo osób ucieka az chwilą ukończenia 18. roku życia. A to przecież często nadal są dzieci, nieprzygotowane do samodzielnego życia. Jak wspomniałam, uciekają 10-, 11- i 12-latki, co też nie mieści się w policyjnych statystykach. Dlatego dodajemy te dzieciaki do „policyjnej” liczby 6 tysięcy. Uwzględniamy też całą „szarą strefę” tych ucieczek, które nie zostały zgłoszone, bo np. pijani rodzice nie zauważyli, że dziecka nie ma od pięciu dni w domu. Niektórzy wstydzą się powiadomić o zaginięciu syna czy córki, zwłaszcza tzw. dobre rodziny, o wysokim statusie społecznym. Dla nich zgłoszenie się na policję czy do pedagoga szkolnego to duży wstyd. W takich sytuacjach zwracają się raczej nie do instytucji, tylko do konkretnej osoby, która może pomóc. W każdym razie często zdarza się, że dzieci uciekają z domu, nawet wielokrotnie, a ich rodzice nigdzie tego nie zgłaszają. Dlatego ta nasza szacunkowa liczba to około 10 tysięcy.

– Z Pani słów wynika, że problem ucieczek nie dotyczy tylko patologicznych rodzin, np. tych, gdzie rodzice nadużywają alkoholu.
– Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie. Dzieci z domów, gdzie rodzice piją, wykazują często dużą odpowiedzialność za rodzinę. Są „bohaterami rodzinnymi” i biorą na siebie wiele różnych obowiązków. Oczywiście z domów patologicznych dzieci też uciekają, ale często są to innego rodzaju patologie, niż się powszechnie myśli.

– To znaczy?
– Jest to np. „bardzo dobra rodzina” – tyle że ojciec znęca się psychicznie. Albo zwykła, przeciętna rodzina, ale mama bije – zawsze jakimś narzędziem pozostawiającym ślady. I zapowiada, że będzie biła. To jest najgorsze. Bo jeśli rodzic zapowiada, że dzisiaj będzie lanie, to daje sygnał do ucieczki.
Uciekają też dzieci adoptowane. Gdy się dowiadują, że zostały przysposobione, rozpoczynają poszukiwania swoich biologicznych rodziców. Albo uciekają od rodziców adopcyjnych, bo ci gotują im niespecjalnie dobry los. Dzieci w takich rodzinach często czują się traktowane przedmiotowo, kupione jak towar. Rodzice mają często do nich pretensje: „To my cię uratowaliśmy z tego bagna, a ty jesteś taki niedobry!”, „Twoja biologiczna matka była..., gdyby nie my, usechłbyś w domu dziecka”. Rodzice adopcyjni miewają niestety taką tendencję, żeby na wszystkie wybryki i przejawy złego zachowania dziecka reagować alergicznie, twierdząc, że to jest to „genetyczne zło” po biologicznych rodzicach. Jeśli młody człowiek dowiaduje się nagle o fakcie adopcji, jest to dla niego niezwykle bolesny moment. Najpierw ktoś go kiedyś odrzucił, a potem ktoś inny wziął jak towar z półki, po określonym doborze. I choć dzieje się tak dlatego, że taka po prostu jest procedura adopcji, to jednak dzieci te czują się uprzedmiotowione. Doznają ogromnego zachwiania wiary w to, że są przez kogokolwiek na tym świecie kochane. I uciekają. Trochę w poszukiwaniu biologicznych rodziców, trochę od tego, jak się czują w domu, od własnych uczuć.
Dzieci uciekają też z – wydawałoby się – najzwyczajniejszych domów, jeśli po drodze coś stało się z więzią między nimi a rodzicami. Uciekają, bo czują się samotne, mało ważne. Mówią, że rodzice kompletnie ich nie rozumieją, a przede wszystkim – nawet nie słuchają. Dziecko myśli wtedy: „Cokolwiek bym nie mówił, oni i tak zrobią swoje”. Czuje, że nie jest akceptowane przez rodziców takie, jakie jest.

– I zawsze wtedy ucieka?
– Bywa różnie. Czasem stara się robić wszystko, byle tylko zadowolić rodziców i zasłużyć na miano „dobrego dziecka”. Ale jeśli oni nadal krytykują, nie doceniają i żądają jeszcze więcej, wtedy dziecko nie daje już rady. Ucieka od nadmiernego krytycyzmu i rygorów. Często zdarza się to w rodzinach, w których panują surowe zasady. Mimo że młody człowiek czuje się prawie dorosły, ma już 16 czy 17 lat i potencjał do tego, żeby część rzeczy robić samodzielnie i odpowiedzialnie, rodzice nadal traktują go jak dziecko. Żądają, by wracał do domu o 21.00, i każą funkcjonować w sztywnych ramach, w których nastolatek zaczyna się dusić. Jego koledzy mogą już wracać w soboty o 23.00, a nawet o północy, a on ciągle tak samo, o 21.00. Jeśli nawet rodzice wyrażą zgodę na późniejszy powrót, nastolatek musi to okupić rozpaczliwymi prośbami, błaganiami, jakimiś strasznymi męczarniami.
Gdy dziecko ucieknie, tacy rodzice są bardzo zdziwieni: „Przecież nasza rodzina jest dobra, nie było żadnych symptomów tego, że jemu jest źle. Zawsze dobrze się sprawował, pozwalaliśmy mu wychodzić z kolegami i wracać o dziewiątej, a w soboty, jeśli poprosił, mógł zostać dłużej”. I to jest prawda. Ci rodzice nie kłamią. Ale młody człowiek też nie kłamie, kiedy mówi, że czuł się sfrustrowany i zamknięty jak w klatce.

– À propos klatki. Czy dzieci otoczone nadmierną opieką, te spod „szklanych kloszy”, też uciekają?
– Tak. Błąd zamknięcia pod kloszem popełniają zwłaszcza matki. Tworzą tak bliską więź z dzieckiem i tak „opanowują” je swoją miłością, że czuje się ono złapane w emocjonalną pułapkę i ucieka od nadmiernej opiekuńczości. Robi to nieświadomie – nie wie, że ucieka właśnie od tego. Ma po prostu poczucie duszenia się i pragnie wolności. W tym przypadku ucieczki są spontaniczne. Np. dziecko nie wraca z wakacji. Nie wie, dlaczego tak postąpiło. Było po prostu fajnie i dlatego. Ale po rozmowie z rodzicami okazuje się, że tą prawdziwą przyczyną było otoczenie kloszem.

– Czy więc młody człowiek ma jakiś cel, gdy ucieka? Pragnie coś komuś udowodnić, chce, by go wreszcie zauważono?
– Czasem cel jest rzeczywiście taki. Nastolatek myśli: „Jeśli ucieknę, to może oni się zmienią, będą mnie dostrzegać, stanę się dla nich ważniejszy, pokochają mnie wreszcie” albo: „Okaże się, czy oni mnie naprawdę kochają”. Czasem dzieci uciekają właśnie po to, by sprawdzić, jaki to spowoduje oddźwięk. Gdy je znajdujemy i mówimy: „Twoja mama cię szuka, wydzwania za tobą, strasznie się martwi”, one się dziwią: „Naprawdę o mnie pytała? Moja mama mnie szukała?” – nie chcą wierzyć, że rodzice ich poszukiwali, że byli zdenerwowani, zaniepokojeni. Przecież tym dzieciom wydawało się, że ich ucieczka nic rodziców nie obeszła. Ucieczki tego typu dotyczą zwłaszcza małych dzieci. Początki są często niewinne. Maluch gdzieś się chowa i patrzy, co się stanie. Jeśli rodzice nie szukają dziecka, jest to dla niego trudne przeżycie. Chodzi tu przecież o sprawdzenie rodzicielskiej miłości, o apel: „Zauważcie mnie”, „Jest mi źle”. Czasem dziecko chce zmienić sytuację rodzinną: „Może gdy ucieknę, oni przestaną się kłócić?”.
Młodzi ludzie uciekają też, by zyskać chwilę wolności, by móc robić wszystko, czego im zabraniano, by poczuć się dorosłymi. Często zdarza się to wtedy, gdy dziecko czuje, że ma za dużo obowiązków na głowie, że już „nie wyrabia”.

– Przeciążenie nauką...?

– Też. W dzisiejszej szkole młodzi ludzie dźwigają wielki ciężar. Ciągle zdają egzaminy: do gimnazjum, do liceum... Mnóstwo materiału, a do tego rywalizacja. Niektórzy nie wytrzymują tego „wyścigu szczurów” i uciekają do beztroski, wolności, przygody.

– Czyli niektórzy uciekają, by przeżyć coś ciekawego, poznać świat, zasmakować innego?
– Takie dziecko nazywamy „Jasiem Wędrowniczkiem”. Często bywa krytykowane i niestety negatywnie naznaczane przez nauczycieli, którzy mówią: „Nie można sobie z nim poradzić, ciągle gdzieś się włóczy, ucieka z lekcji”. A „Jaś Wędrowniczek” to po prostu ogromna, nienasycona ciekawość. Takiemu młodemu człowiekowi trzeba w większym stopniu niż innym dzieciom stworzyć pole do zaspokajania tej olbrzymiej ciekawości. Czyli tak organizować czas, żeby mógł się ciągle czymś interesować, żeby coś go „kręciło”. Takie dziecko musi mieć zajęcie.

– Czy w takim razie dzieci uciekają raczej od czegoś czy do czegoś?
– Zazwyczaj jest to ucieczka „od”. Od sytuacji, którą zgotowali dorośli: rodzice lub nauczyciele. Ale także rówieśnicy – źli koledzy, którzy np. zastraszają. To są ucieczki od złego towarzystwa, pod wpływem którego młody człowiek zaczął brać narkotyki, to ucieczki od nieszczęśliwej miłości. Gdy rozmawiam z tymi ludźmi, pr...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI