Następny proszę!

Zdrowie i choroby I

Raka takiego jak mój oglądali tam 187 razy. Ja nie widziałem go wcale. A jestem ciekawy, jak wygląda, bo to własność prywatna. Ale lekarze mówią, że wtrącam się w nie swoje sprawy.

Chcemy czy nie, centra mnożą się wszędzie. Jawnie, dyskretnie i ostentacyjnie. Akurat byłem w centrach: 1. umocowań i okuć, 2. drzwi przesuwnych, 3. mebli kuchennych. Karierę robią centra naukowo-technologiczne jako parki.

POLECAMY

Bujnie rozkwitły centra medyczne: kliniczne, położnicze, ratownicze, diabetologiczne, kardiologiczne, onkologiczne, inwazyjne, bezinwazyjne etc. Bomba! Mniejsze lokują się w większych, większe w jeszcze większych i rodzą mniejsze. Wszystkie nobilitują, habilitują, uświęcają przez specjalizacje i tak zarządzają wiedzą tajemną.

Na starość trafiam najczęściej do centrów medycznych, najczęściej w Trójmieście. Idę jako człowiek, najwyższa wartość, miara wszechrzeczy i cel sam w sobie – jak chciał filozof z Królewca Immanuel Kant. Albo z godnością osoby ludzkiej – wedle Jana Pawła II. Jednakże tam nie zajmują się godnością, tylko cielesnością i jej rakiem.

Jedni rejestrują i ustawiają kalendarz wizyt, drudzy kontrolują jakość krwi, trzeci przystawiają serce i płuca do rentgena. Kolejni oglądają szkielet przez scyntygraf, inni jelita – wężykiem przez odbyt. Koniec końców odkrywają, że mam raka o kwiecistej nazwie Adenocarcinoma G3.

Certyfikacja od urzędu statków
Rozmnażanie się centrów uchodzi za miarę postępu i następuje – jak świat światem – przez nieposkromiony podział pracy, ostatnio częściej w ramach tak zwanego outsourcingu (sic!). Kluczową cząstką tego wyrazu jest polskie aut. Centra powstają w wyniku parcelacji naukowej i zawodowej, jedne więc wyrzucają drugie na aut, także sprzątaczy, kucharzy, praczy, kelnerów..., a wyrzuceni zaraz organizują własne centra jako antidotum na marginalizację.

W medycznych centrach mówi się o innych często per ON, ONA: – Jak się ON/ONA czuje, gdzie JEGO/JĄ boli, jaki ma stolec?

Wszystkie centra traktują swoich jako ziomków, wiernych, własnych, a obcych jako pacjentów, interesantów, ubezpieczonych, petentów, świadczeniobiorców, płatników itp.

Przy wejściach celebrują świadectwa własnej godności specjalnej. W centrum onkologii na przykład wystawiają certyfikat nadany aż przez... Polski Rejestr Statków, w zakresie udzielania świadczeń służących utrzymaniu, przywracaniu i poprawianiu zdrowia.

Raka takiego jak mój oglądali tam 187 razy. Tyleż razy też procedowali jego wypalanie. Ja nie widziałem go wcale. Oczywiście jestem ciekawy: jak wygląda, jaki jest szeroki, wysoki, jakie ma kolory, czy ma kleszcze, czy chodzi tyłem do przodu? W jakim stopniu sam go sobie wyhodowałem? W końcu jest własnością prywatną, być może rodzinną, którą w centrach jednak zawłaszczają specjaliści.

Gdy pytam o rysopis tego stwora, niecierpliwią się, że wtrącam się w nie swoje sprawy. W końcu pouczają, że nie są specjalistami od objaśniania. Jako specjaliści jednego rodzaju nie wtrącają się do zakresu kompetencji specjalistów innego rodzaju, tylko robią to, co należy do ich specjalności.

– My, proszę pana, koncentrujemy się na tym, na co możemy mieć jeszcze wpływ! – podsumowują.

Uczłowieczenie tyłka
Frapuje mnie ta fraza: „koncentrujemy się na tym, na co możemy mieć jeszcze wpływ”. Zdradza wszak zwężenie horyzontów specjalistycznych, które jednak w miarę progresji ogólnej staje się coraz ważniejsze. To – oczywiście – grozi rozkwitem społecznego, a może nawet politycznego autyzmu specjalistów. Tacy jak ja w tym towarzystwie czasem zaczynają grać Wernyhorę.

Wstrzykują mi jony złota, które płyną we krwi...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI