Po rozwodzie rozstajemy się z nadzieją, czasem ze złudzeniami i z oszustwem emocjonalnym wobec siebie, z wmawianiem sobie przez lata, że jest inaczej niż jest. Rozstajemy się z własnym lękiem i wstydem. Bywa, że rozstajemy się z jakimś obrazem siebie – czasem z tym lepszym niż życie ostatecznie pokazuje, czasem z gorszym, gdy po rozwodzie odzyskujemy godność osobistą i sprawczość, o którą byśmy siebie nie podejrzewali. Każde ważne zdarzenie życiowe prowokuje nas do samopoznania.
POLECAMY
Poprzez rozstanie dowiadujemy się o sobie czegoś nowego lub upewniamy się w tym, co już wiemy. Zdarza się, że w wyniku rozwodu rozstajemy się z wygodą, majątkiem, poczuciem bezpieczeństwa i z czymś, co wydawało nam się życiową szansą. A także z naszą dotychczasową wiedzą o tym, czym jest małżeństwo, z jakimiś nawykami, mitami i programami działania, które okazały się irracjonalne, nieskuteczne. Ostatecznie każde rozstanie jest uwolnieniem się od czegoś, po to, by podążać w kierunku czegoś innego. Od czego odchodzimy?
Zdarza się, że ludzie mówią: rozstając się mężem, rozstałam się z definicją żony „wiecznie do usług”; rozstałem się z obrazem twardziela; z napięciem, że nie mogę przyznać się do tego, że lubię leniuchować i nic nie robić; z poczuciem posiadania kobiety, której wszyscy mi zazdroszczą; z wygodą wydawania pieniędzy; z koniecznością bycia racjonalnym w każdej sytuacji; z moją mamą, która zawsze wiedziała, że takiego małżeństwa potrzebuję.
Czasem osoba porzucona przez partnera nie potrafi rozstać się z czymś lub wyjść naprzeciw i pogodzić z czymś innym, czego dotąd nie doświadczała lub czego całe życie się obawiała. W podejmowaniu decyzji o rozwodzie ważne jest, by widzieć ten proces w jego ciągłości jako drogę „od – do”, którą mogę oddalać się (czasem uciekać) od czegoś, po to, by równocześnie „podążać za czymś” lub „ukierunkować się na coś” w swoim życiu. Jednostronne widzenie rozstania (tylko „od”... lub tylko „do”...) może nas oszukiwać.
Czy „to coś” może wrócić?
Oto historia, z którą zetknęłam się niedawno. Małżeństwo, ona ma 30 lat, on 35, oboje pracują. Mają dwoje dzieci. On stwierdza, że żar miłości wypalił się w nim, chociaż długo i cierpliwie zabiegał przed ślubem o żonę. Nie może żyć w małżeństwie bez miłości. Tak, jest ktoś, kto go fascynuje. Nie pierwszy raz tak się zdarzyło. Od jakiegoś czasu są inne kobiety, z którymi doświadcza tego czegoś, co wypaliło się w małżeństwie. Nie chce małżeństwa bez miłości. Pyta, czy „to coś” może wrócić, bo od tego uzależnia swoje dalsze decyzje.
Żona go kocha. Z milczącą rezygnacją przystaje na jego znajomości pozamałżeńskie, których szczegółów nie zna, bo się nie dopytuje. Można wyczuć, że nie wierzy w pomyślne zakończenie, czyli powrót męża do rodziny. Widzi też, że sytuacja staje się trudna dla dzieci, które okazują coraz więcej niepokoju i agresji. Jest całkowicie bierna, jakby sądziła, że tak będzie lepiej. Nie należy do kobiet, które walczą o swoje. On zaś krąży w poszukiwaniu poza rodziną „tej iskry”, „poruszenia”, „czegoś, co tu się wypaliło”.
Terapia małżeńska – jeśli ma być kontynuowana – musi zawierać w kontrakc...