Jakże często współcześni mężczyźni nie czują się mężczyznami. Uważają, że są na każdym kroku „kastrowani” przez silne kobiety. One już odzyskały w minionych dziesięcioleciach swoje prawa i zdobywają kolejne przyczółki. Oni tracą swoją tożsamość i alarmują: Jesteśmy dyskryminowani, tak jak kiedyś dyskryminowane były kobiety! Brońmy swoich praw! Tak narodził się na Zachodzie ruch wyzwolenia mężczyzn – Men’s Rights Movement.
Udręczeni, sfrustrowani
Jaki przymiotnik najlepiej oddaje stan ducha mężczyzny XXI wieku? Sfrustrowany. Według badań nowojorskiego Work and Family Institute, rośnie liczba mężczyzn sfrustrowanych tym, że nie potrafią podołać wysokim wymaganiom stawianym im w pracy i w domu. Uczestnicy badania pt. „The New Male Mystique” przyznali, że coraz trudniej jest im pogodzić obowiązki zawodowe z domowymi.
Chcieliby zapewnić rodzinie lepsze warunki bytowe, komfort, ale w ostatnich latach zmieniły się ekonomiczne realia – zarobki mężczyzn nie rosną, za to muszą oni więcej godzin spędzać w pracy i podnosić swoje kwalifikacje, bo teraz łatwiej stracić posadę. Zestresowani wracają do domu, a tu kolejne napięcia, bo żony oczekują, by sprostali roli aktywnego, zaangażowanego ojca i partnera. Konflikty rodzą się również w relacjach z rodzicami, oczekującymi wsparcia od synów, w których przecież „zainwestowali” tyle uwagi, nadziei i... pieniędzy.
Jakby tego było mało, mężczyźni są przedmiotem podszytych pogardą żartów obecnych w popkulturze. Drwi się z nich w dowcipach, gazetowych komiksach i popularnych sitcomach. W amerykańskich kioskach można kupić koszulki i kubki z napisami: „Women Rule. Men Drool” (Kobiety rządzą. Mężczyźni się ślinią), „Boys are stupid. Throw rocks at them” (Chłopcy są głupi. Ukamienuj ich), „Dead Men Don’t Rape” (Martwi mężczyźni nie gwałcą), „So many men. So li[-]ttle ammunition” (Tak wielu mężczyzn. Tak mało amunicji), „What do you call a man with half a brain? Gifted” (Jak nazwiesz mężczyznę z połową mózgu? Obdarowany)...
Nie powinno więc dziwić, że przybywa entuzjastów idei wyzwolenia mężczyzn, według której panujący porządek społeczny jest niesprawiedliwy i może szkodzić statusowi ekonomicznemu, zdrowiu psychicznemu, a nawet fizycznemu mężczyzn. „To, że mamy penisy, nie znaczy, że powinniśmy być zmuszani do spełniania czyichś oczekiwań, zwłaszcza gdy sprowadzają na nas depresję czy przedwczesną śmierć”, napisał na blogu jeden ze zwolenników Men’s Rights Movement.
Samiec – twój wróg
Mężczyźni broniący swoich praw przedstawiają siebie poniekąd jako ofiary feministek. Przy czym nie odbierają prawa bytu ruchowi feministycznemu. „Od niepamiętnych czasów i we wszystkich kulturach kobiety musiały mierzyć się z licznymi przejawami zinstytucjonalizowanej dyskryminacji. Z tego powodu feminizm, jako ruch dążący do zrównania praw wszystkich ludzi w sferach społecznych, politycznych, ekonomicznych i zawodowych, jest godny pochwały” – zapewnia dr Gad
Saad, psycholog ewolucyjny i dziekan Evolutionary Behavioral Sciences and Darwinian Consumption na Concordia University.
Zwraca jednak również uwagę na inne, wrogie oblicze feminizmu – feminizm radykalny, którego obawiają się działacze Men’s Rights Movement. Ich zdaniem feminizm w swej radykalnej postaci zachwiał dynamiką męsko-damskich relacji. Dziś mężczyźni boją się przepuszczać kobiety w drzwiach, bo mogą być oskarżeni o... zamiar molestowania i pozwani o odszkodowanie.
Ruch wyzwolenia mężczyzn krytykuje radykalne feministki za głoszenie poglądu, że mężczyźni i kobiety to istoty identyczne pod każdym względem. Uważają one, że skoro obie płcie powinny być jednakowo traktowane we wszystkich sferach życia publicznego, to dzięki odpowiedniemu wychowaniu można też „neutralizować” rodzaj męski i eliminować „narzędzia patriarchatu”. Dr Gad Saad nie zgadza się z tym: „Jeśli idzie o płeć i rolę, jaką ona odgrywa w prokreacji, jesteśmy dwoma odmiennymi gatunkami. Mężczyzn i kobiety dzielą różnice biologiczne niemożliwe do wyeliminowania na drodze socjalizacji”.
Mężczyźni stali się obiektem nie tylko pogardy, ale i ataku, ponieważ niektóre radykalne feministki postrzegają ich wyłącznie jako potencjalnych sprawców przemocy. Uważają one na przykład, że mężczyźni oglądają filmy pornograficzne tylko po to, by... przygotować się do gwałtu na kobietach. W The Women’s Room, powieści Marilyn French, jedna z bohaterek mówi: „Wszyscy mężczyźni są gwałcicielami. To wszystko, czym są”.
Dr Anthony Synnott, socjolog wykładający na Concordia University w Montrealu i autor książki Re-Thinking Men: Heroes, Villains and Victims, nie bagatelizuje przemocy ze strony mężczyzn wobec kobiet, ale przypomina, że podział na prześladowców i prześladowanych nie przebiega zgodnie z podziałem na płeć. Zwraca uwagę na to, że przedstawiciele obu płci krzywdzą się nawzajem. Jego zdaniem mizoandria (nienawiść do mężczyzn) pojawiła się jako reakcja na mizoginię (silne uprzedzenie do kobiet), a także faktyczne lub domniemane przypadki prześladowania kobiet. Socjologowie zwracają uwagę na to, że mizoandria – dziś kulturowo akceptowana – jest niebezpieczna tak jak rasizm czy homofobia, i to dla obu płci. O ile mizoginia została zbadana i szeroko opisana, to o mizoandrii wiadomo znacznie mniej. Co więcej, zjawisko mizoandrii nie ogranicza się jedynie do kobiet – postawy antymęskie przejawiają sami mężczyźni.
Anioły i demony
Dlaczego dziś mężczyźni są obiektem tak silnych drwin i agresji? Akcja wywołuje reakcję, mizoginia napędza mizoandrię, twierdzą Paul Nathanson i Katherine Young, autorzy raportu pt. „Beyond the Fall of Man”. Według nich, przyczyn mizoandrii trzeba szukać m.in. w błędnie przedstawianej historii, ukazującej tylko przestępstwa mężczyzn. Większość najsłynniejszych zbrodniarzy minionego stulecia to mężczyźni (Adolf Hitler, Józef Stalin, Pol Pot, Idi Amin, Charles Taylor, Nicolae Ceauşescu, Slobodan Milošević, Saddam Husajn i Osama bin Laden). Mniej mówi się o dobrych mężczyznach, bohatersko ginących w walce z tyranami, a prawie wcale nie wspomina o bezwzględności kobiet dysponujących władzą absolutną.
Anthony Synnott uważa, że mamy do czynienia z nową odmianą seksizmu – demonizacją, rozpowszechnioną w literaturze feministycznej i profeministycznej. Kobiety to anioły, a mężczyźni – diabły wcielone. Betty Friedan, pisarka i feministyczna aktywistka, porównała podmiejski styl życia do „komfortowego obozu koncentracyjnego” dla kobiet, a ich mężów do strażników SS. Z kolei dr Rosalind Miles, pisarka i literaturoznawca, opisała mężczyzn jako „martwą płeć”. Jeszcze dalej poszła Valerie Solanas (niedoszła zabójczyni Andy’ego Warhola), przedstawicielka radykalnego feminizmu, założycielka Society for Cutting Up Men.
W swoim manifeście napisała: „Jako że życie w obecnym społeczeństwie jest w najlepszym wypadku straszliwym nudziarstwem i w najmniejszym stopniu nie służy kobietom, wszystkim uświadomionym, odpowiedzialnym i wynudzonym osobom płci żeńskiej pozostaje dziś tylko jedno: obalić rząd, wyeliminować obieg pieniądza, wprowadzić powszechną automatyzację produkcji i fizycznie zlikwidować wszystkich mężczyzn”. Brakuje tylko propagandowego sloganu matriarchatu z „Seksmisji”: Liga rządzi, liga radzi, liga nigdy was nie zdradzi...
Filozofia 3xW
Jawnie okazywana mężczyznom wrogość – przy jednoczesnej swobodzie wyborów kobiet – sprawiła, że mężczyźni również zaczynają się domagać dla siebie zróżnicowanych wariantów i opcji. To tzw. mężczyźni Zeta, dla których kluczową wartością w tworzeniu nowego maskulinizmu jest wolność. Co ciekawe, podobna koncepcja miała swoich zwolenników w każdej epoce (np. Platon, Dante, Kopernik, Kolumb, Voltaire, Bismarck, Heming[-]way, Picasso). Byli to mężczyźni postrzegający współczesne sobie obyczaje za niesprawiedliwe, oczekiwania – za zbyt wygórowane, a „cechy męskie” za wymyślone na życzenie i dla wygody kobiet.
Według Zeta, wypełnianie zadań tradycyjnie przypisanych do płci dla mężczyzn oznacza głównie straty. Dlatego swoją filozofię oparli na trzech „w”: wstrzemięźliwość (virtue), wola (volition) i wiarygodność (veracity).
Zeta utrzymuje wstrzemięźliwość, ponieważ wierzy, że mężczyzna świadomy swojej wartości nie ulega niczyim namowom i nie padnie ofiarą manipulacji. Panując nad pożądaniem, nie zostanie wykorzystany, a odstawiając używki, uniknie mnóstwa problemów.
Mężczyzna Zeta jest wolny – sam wyznacza sobie cele i drogę, jaką ku nim podąża. Na argument, że powinien coś zrobić, „ponieważ jest mężczyzną”, odpowiada krótkim „nie”. Nie będąc ograniczany społecznymi normami czy zakazami, podejmuje lepsze decyzje i może swobodnie wybierać spośród wielu opcji. Dzięki elastycznemu sposobowi myślenia poszukuje twórczych rozwiązań i trafnie ocenia sytuację. Inni mężczyźni zwykle mają ręce związane takimi hasłami, jak: „Mężczyzna ma robić to, co do niego należy”; według Zeta mężczyzna powinien przede wszystkim robić to, co odpowiada jemu. Zeta dba o swoją wiarygodność – jest słowny i obowiązkowy. Życie w zgodzie ze sobą to podstawa wszystkiego, co myśli, mówi i robi.
Mężczyzna Zeta jest w opozycji do tradycyjnych „kategorii” mężczyzn: Alfa, Beta czy Omega, którzy działają zgodnie z gotowymi scenariuszami postępowania, narzuconymi im przez społeczeństwo. Cechy poszczególnych „samców” oparte są w jakimś stopniu albo na poczuciu wyższości, albo niższości, i ograniczają ich zestawem konkretnych wytycznych (niezdolność do okazywania emocji, przymus posiadania rodziny, bycie wybawcą, opiekunem, dominującym samcem, ciężko pracującym robotnikiem albo mistrzem podrywania).
Tacy mężczyźni warci są tyle, na ile wywiążą się ze swoich, wynikających z życiowego skryptu, obowiązków. Tradycyjnie pojmowany maskulinizm kładzie nacisk na zobowiązania wobec kobiet oraz społeczeństwa, natomiast mężczyźni Zeta są oddani służbie ludzkości jako ogółowi, nie zapominają przy tym o sobie. To mężczyźni wymykający się narzuconym normom i wizerunkowi, myślący w sposób niekonwencjonalny, zatem bywają odrzucani przez otoczenie, również przez innych mężczyzn. Mimo to Zeta ignorują społeczne oczekiwania, nie godzą się na opinie „gorszych” i zamierzają walczyć o swoje dobre imię ze społeczeństwem opanowanym, ich zdaniem, przez... „feminazizm” i „feminazistki”.?
***
POLECAMY
Niestałe poczucie męskości
| Męskość ma „niestabilny” status: trudno ją osiągnąć, łatwo utracić, a najczęstszymsposobem obrony jest agresja – do takich wniosków doszli dr Jennifer K. Bosson i dr Joseph Vandello, psychologowie społeczni z University of South Florida. W jednym z badań grupie mężczyzn zapleciono włosy i zrobiono kobiece fryzury. Następnie wszyscy badani mieli dokonać wyboru: będą uderzać w worek treningowy czy układać puzzle? Panowie z kobiecymi fryzurami znacznie częściej uderzali w worek treningowy, a ich uderzenia były częstsze i silniejsze. „Mężczyźni są niezwykle skupieni na tym, jak wypadają w oczach innych – przede wszystkim innych mężczyzn”, podsumowała eksperyment dr Bosson. „Gdy męskość zostaje publicznie wystawiona na szwank, mężczyzna cierpi psychicznie. Jego samoocena spada, może pojawić się depresja, lęki, a także nadużycia i przemoc. Czuje potrzebę jak najszybszego przywrócenia równowagi, a najłatwiejszą taktyką wydaje się agresja”. W innym eksperymencie badacze przedstawili mężczyznom i kobietom fałszywy policyjny raport dotyczący pobicia. Powodem pobicia była kpina z czyjejś kobiecości/męskości, a agresorami i ofiarami przedstawiciele tej samej płci. Jeśli przemocy dopuściła się kobieta, zarówno mężczyźni, jak i kobiety agresję przypisywali cechom jej charakteru (np. psychicznej/emocjonalnej niedojrzałości), gdy mężczyzna – mężczyźni częściej wskazywali „przyczynę zewnętrzną” (napastnik został sprowokowany). Dr Bosson ocenia, że męskość postrzegana jest zwykle przez pryzmat osiągnięć mężczyzny, natomiast kobiecość jako stan biologiczny. Męskość może zostać „utracona” w wyniku naruszenia norm, kobiecość – na skutek zmian fizycznych (np. po menopauzie). |