Jak stracić przyjaciół, pieniądze i psa

Wstęp

Mam pecha. Nic mi nie wychodzi - mówimy czasem. Ale sami wiele robimy, żeby nam nie wyszło. Sami rzucamy sobie kłody pod nogi. Zapominamy o ważnej sprawie. Przegapiamy okazję. Kupujemy los, ale nie sprawdzamy, jakie numery padły. Bo a nuż moglibyśmy w życiu wygrać.

Panna młoda w drodze na ceremonię ślubną spojrzała w lustro i odkryła, że jest zbyt blada. Postanowiła wpaść po drodze na chwilkę (przecież to tylko 10 minut) do solarium, aby nabrać rumieńców. Pech chciał, że najbliższe solarium było nieczynne. W następnym była kolejka. W trzecim jeszcze większa. Udało się jej dopiero w czwartym. Po godzinie poszukiwań wyszła opalona. Ale na ślub – niestety – spóźniła się.

Czasem to, co robimy, obraca się przeciw nam. Mówimy wtedy o autodestrukcji. Oznacza ona podejmowanie – nieważne, czy z wyboru, czy z konieczności – takich zachowań, które w konsekwencji przynoszą nam szkodę lub stratę. Różne mogą być te szkody i straty. Co więcej, drugorzędne znaczenie ma to, czy dostrzega je tylko sprawca, czy widzą je także inni ludzie. Szkodliwe konsekwencje, tak czy inaczej, powstają.
Repertuar samoszkodzących za­cho­wań jest ogromny. Trudno roz­strzygnąć, które z form autodestrukcji są powszechniejsze. Niektóre wydają się w sposób oczywisty szko­dliwe, inne działają w sposób bardziej zamaskowany. Popatrzmy na niektóre.

Kłody pod nogi

Ciekawą formą zachowań autodestrukcyjnych jest tak zwane rzucanie sobie kłód pod nogi. Przed laty dwaj psychologowie – Edward Jones z Princenton University i Steven Berglas z Harvard Medical School – zwrócili uwagę, że w pewnych warunkach ludzie skłonni są stosować takie strategie postępowania, które wyraźnie zmniejszają prawdopodobieństwo osiągnięcia ważnego celu. W literaturze polskiej szeroko pisali o tych strategiach Dariusz Doliński i Andrzej Szmajke.

Oto Mariola zamiast przygotowywać się do egzaminu, odczuła nagłą i nieprzezwyciężoną potrzebę zrobienia porządków w szafie i szufladach. A kiedy już miała to za sobą, nie mogła oprzeć się potrzebie przemeblowania mieszkania. Tyle, że wtedy okazało się, że ściany są brudne, więc Mariola zabrała się do malowania. Tyle nieoczekiwanych obowiązków spadło na jej głowę, że nie miała nawet chwili na naukę. Stefan w tym samym czasie odbywał sześciodniówkę brydżową, która – o dziwo – rokrocznie wypada podczas sesji egzaminacyjnej. Przerwanie tak ważnego wydarzenia nie wchodzi w rachubę. Wszyscy byliby zawiedzeni, bo brydż jest, było nie było, grą zespołową. Nie są to bynajmniej jedyne formy samoutrudniania. Jones i Berglas pokazali w swych eksperymentach różnorodność takich zachowań. Oprócz opisanych form, rzucanie sobie kłód może polegać na tym, że wycofujemy wysiłek podczas wykonywania ważnego zadania (co potocznie nazywane bywa olewaniem), przekładamy termin przygotowań do ważnego zadania, np. wspomnianego egzaminu, na ostatnią chwilę (praca wre w noc przed egzaminem), poszukujemy skrajnie trudnych zadań, choć łatwiejsze by wystarczyły, oddajemy inicjatywę rywalowi itd.

Ale to nie wszystko. W grę wchodzą także inne sposoby samoutrudniania. Możemy, na przykład, tuż przed egzaminem ujawniać hipochondryczne objawy choroby, doświadczyć ataku depresji czy ogólnego nagłego pogorszenia nastroju. Możemy też wyszukiwać ważniejsze sprawy do zrobienia, które – właśnie teraz, bo jeszcze nie wczoraj – nie cierpią zwłoki. Na przykład, co dość typowe, bierzemy się wtedy za zaległe porządki. Albo angażujemy się w działania altruistyczne – koniecznie teraz musimy pomóc swojej babci. Obserwacje nie pozostawiają żadnych wątpliwości – w okresie sesji egzaminacyjnych gwałtownie wzrasta intensywność życia towarzyskiego. Alkohol, seks, używki i rock’n’roll (czyli dyskoteki), to ważne elementy egzaminacyjnego pejzażu.

Z lęku przed porażką

Kto postępuje w ten sposób? Kiedy tak się dzieje? Dlaczego tak się dzieje? Sporo na ten temat wiadomo. Okazuje się, że tendencje do samoutrudniania ujawniają przede wszystkim osoby, które mają o sobie bardzo dobre zdanie, czyli bardzo wysoką samoocenę, ale zarazem nie są zbyt pewne jej trafności. Te osoby, jak pokazał Dariusz Doliński, szczególnie unikają wszelkich informacji diagnostycznych na własny temat i stosują różne strategie defensywne. Wiadomo, że najbardziej diagnostyczne są zadania o średnim stopniu trudności. Osoby o wysokiej niepewnej samoocenie starannie takich zadań unikają. Unikają też zadań łatwych, bo na ich podstawie nie można nic powiedzieć o kompetencjach wykonawcy. Wybierają zatem zadania skrajnie trudne lub wręcz celowo komplikują zadania, które mają wykonać. I właśnie wtedy, kiedy ludzie stają w obliczu zadań bardzo trudnych (lub je sobie maksymalnie utrudniają), nasilają się różnorodne objawy samoutrudniania. Dlaczego?

Popatrzmy. Kiedy Mariola zamiast się uczyć, sprząta i maluje mieszkanie, a Stefan przed egzaminem dniami i nocami gra w brydża, to dostarczają sobie znakomitego narzędzia do podtrzymania w przyszłości wysokiej samooceny. W przypadku porażki na egzaminie mogą wyjaśnić ją zewnętrznymi okolicznościami. Mariola powie: gdybym nie robiła remontu..., a Stefan: gdybym nie grał w karty, to z pewnością wynik egzaminu byłby pozytywny. Ale wyobraźmy sobie, że – mimo remontu i mimo sześciodniówki brydżowej – zdali oni egzamin, i to z wysoką oceną. Dowiadują się w ten sposób (ale też dowodzą w ten sposób innym), że mają nadzwyczajne zdolności, że wręcz są genialni. Co więcej, mogą zakładać, że gdyby cały czas poświęcili na przygotowanie egzaminu, to wynik byłby o niebo lepszy. Za tym rodzajem autodestrukcji bardzo często ukrywa się lęk przed sukcesem. Rzucanie sobie kłód pod nogi zmniejsza – jak widać – szanse osiągnięcia ważnego wyniku, ale zabezpiecza przed psycho­logicznymi konsekwencjami porażek i przydaje szczególnej wartości sukcesowi. Jest zarazem destruktywne i funkcjonalne.

Dziecko szczęścia w kasynie

Drugą grupę zachowań autodestruktywnych stanowią zachowania skrajnie ryzykowne. Co rusz słyszymy, że czyjaś brawurowa jazda zakończyła...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI