Ile z rodziny w nas się mieści

Wstęp

Psychologowie od dawna szukają odpowiedzi na pytanie: wychowanie czy natura? Ile z tego jacy jesteśmy, zawdzięczamy genom, ile wychowaniu rodziców? Jaki wpływ na człowieka może mieć szkoła, a jaki środowisko rówieśnicze?

Na boisku szkolnym wielkie zamieszanie. Wszystkie dzieci krzyczą, ale najgłośniejszy jest Damian, który nie strzelił bramki. Na pomoc Damianowi rusza jego starszy brat, Piotrek, który usłyszał krzyk, więc stwierdził, że bratu dzieje się krzywda. Uderza bramkarza, chce też uderzyć chłopaka, który podawał, bo stawał w obronie bramkarza, ale dzieci podniosły wrzask. Przybiega nauczycielka i dzieciaki muszą się rozejść. Chwilę potem najmłodsza z rodzeństwa – Paula – wrzeszczy na górnym korytarzu, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał: „Oddawaj ty głupia świnio! To moje!”. Dzieci z klasy nie wierzą własnym oczom i uszom. Pani od korektywy, do której skierowane były te uwagi, też nie wierzy. Dzień jak co dzień. Bilans: jedna rozerwana koszulka, jedno podbite oko, dużo krzyku, zepsuta lekcja korektywy i mecz piłkarski, rozmowa pedagoga i psychologa z rodzeństwem (z każdym z osobna – w sumie dwie godziny), telefon do mamy. Rozmowa z mamą – jak zawsze – podobna do rozmowy z dziećmi. „Ja im dam, dziadom jednym! Niech no tylko ojciec z pracy wróci, skórę przetrzepie! Nic nie dociera!”. Dzieci mają oczy spuszczone, czekają aż skończy. Damian nawet nie słucha – zna to na pamięć. Piotrek i tak jutro przyłoży komu trzeba. Paula będzie grzeczna, no chyba że nauczycielka znów jej coś zabierze. Wiedzą, że matka tylko straszy – ale tak na pokaz. Ojciec nawet się nie dowie.

Każdy, kto pracuje z dziećmi lub młodzieżą zna takie koszmarne rodzinki. Tony zapisanego papieru, propozycje terapii, empatyczne i wspierające rozmowy psychologiczne, narady w zespołach wychowawczych, rozmowy z użyciem zmasowanej siły i groźnych argumentów (w obecności dyrektora szkoły) – bez większych rezultatów od lat. Dlaczego? Powodów jest kilka. Szkoła wychowuje dzieci, a nie rodziców. Państwo wspaniałomyślnie zakłada, że rodzice już zostali wychowani. Skoro robią kanapki, ubierają, posyłają do szkoły, przychodzą na wywiadówki i zapewniają dach nad głową, to znaczy, że dobrze wypełniają swoje obowiązki rodzicielskie. A że krzyczą zamiast rozmawiać, a że mówią zamiast słuchać, a że wolą posiedzieć u znajomych zamiast sprawdzić dziecku zeszyt – ludzka rzecz.

Wychowanie czy natura

Psychologowie zajmujący się różnicami indywidualnymi w funkcjonowaniu ludzi od dawna szukają odpowiedzi na pytanie „Nurture or nature” – „Wychowanie czy natura”. Rozpoczęte w XX wieku badania bliźniąt monozygotycznych (o tym samym genotypie) wychowywanych osobno oraz bliźniąt dwujajowych (mających 50 proc. wspólnych genów) pomagają w rozwiązaniu tej zagadki. Okazuje się, że w starciu wychowania z genami w przypadku cech temperamentu i inteligencji wygrywa natura. Udział dziedziczenia w przypadku inteligencji szacuje się na 50 proc., zaś wpływ rodziców ogranicza się do 25 proc. W pozostałych 25 proc. zawiera się oddziaływanie tzw. środowiska specyficznego (15 proc.) i błąd pomiaru (10 proc.). Środowisko specyficzne to nasze własne wybory, przypadki losowe, oddziaływania szkoły i innych instytucji oraz kolegów.

Cechy temperamentu, takie jak wrażliwość, aktywność, neurotyczność, ekstrawersja czy introwersja otrzymujemy w spadku po rodzicach przeciętnie w 35-40 proc. Środowisku domowemu nasz temperament zawdzięcza niewiele. Rodzice kształtują te cechy zaledwie w 5 proc., co jest pocieszające, gdy na pozytywny wpływ domu liczyć nie można. Aż w 40 proc. temperament dzieci zależy od nich samych, szkoły i kolegów.

Niestety, w przypadku „koszmarnych rodzinek” musimy również dołożyć do osobowościowego garnka dziedziczne cechy rodziców. Daje nam to 75-80 proc. ogólnie pojętego wpływu rodziców w przypadku inteligencji i 40-50 proc. w przypadku temperamentu. Cechy osobowości natomiast bardziej zależą od takich czynników jak szkoła. Wyobraźmy sobie, że mama małego Kazia jest osobą ugodową. Ma szansę przekazać mu tę ugodowość w genach w około 22 proc., do tego może modelować tę cechę u Kazia lub wychowywać synka do ugodowości – ale te działania wpływają na Kazia tylko w 8 proc. Reszta, a więc 62 proc. pracy nad ukształtowaniem się tej cechy u chłopca zależy od niego, od nauczycieli, ale i od rówieśników. Podobnie jest z sumiennością i otwartością, chociaż w przypadku tych dwóch cech nieco mniej zależy od Kazia, bo 55 i 51 proc.

Po tym przeglądzie nauczyciele mogą się czuć nieco przybici. Jedni prawdopodobnie załamią ręce nad niewielkim obszarem wpływu na inteligencję i niektóre cechy temperamentu uczniów. Inni zrozumieją, że niepotrzebnie obarczają rodziców np. pilnowaniem, czy dziecko sumiennie prowadzi zeszyty. Bo przecież sumienność bardziej zależy od czynników pozadomowych – to nie geny i rodzi­ce decydują o ukształtowaniu się tej cechy, ale właśnie nauczy­ciele i rówieśnicy. Ale będą na pewno i tacy, którym spadnie kamień z serca, bo utwierdzą się w przekonaniu, że nie tylko od nich zależy rozwój podopiecznych.

Sieć wzajemnych zależności

Przyjrzyjmy się teraz środowisku rodzinnemu. Co może się mieścić w tych kilku procentach jego oddziaływań? W latach 60. i 70. psychologow...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI