Gurba, żal za utraconym

inne I

Przyszli z wojny, przypłynęli pontonem przez morze, ocalali, by się teraz tłumaczyć wysokim jasnym ludziom w lateksowych rękawiczkach: nie jesteśmy terrorystami, my przed terrorystami uciekamy.

Powiedział mi kiedyś Tadeusz Mazowiecki, gdy rozmawialiśmy o wojnie w Bośni i Hercegowinie, że kiedy patrzy na tak straszne nieszczęścia, to szalenie mocne staje się poczucie, że najpierw jest się człowiekiem. A dopiero później człowiekiem określonej narodowości. Człowieczeństwo łączy w cierpieniu, w jego przeżywaniu. Chciałoby się, żeby ludzie tak to rozumieli. Te ważne słowa dźwięczą mi w uszach, kiedy dzisiaj patrzę na uchodźców. Nie każdy, rzecz jasna, myśli tak, jak chciałby Mazowiecki. Stąd dramat świata, dramat Europy.

POLECAMY

Woń zawalonego świata
Nie wiem, co czuje uchodźca. Nigdy takiego pytania żadnemu uchodźcy nie zadałem. Choć spotykam ich od dłuższego czasu to tu, to tam, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. I pewnie nie ma jednej odpowiedzi. Jest ich 60 milionów. Tylu mamy w tej chwili na świecie uchodźców. Jeden na 122 mieszkańców Ziemi uciekł za granicę, jest osobą przesiedloną wewnętrznie lub prosi o azyl. Ponad połowa tułaczy to dzieci.

Wiem, co czuję ja, kiedy uchodźców spotykam. Był początek 1993 roku. Wracaliśmy konwojem z oblężonego Sarajewa, wystraszeni, zmarznięci i głodni. Niewiele pamiętam, Janka Ochojska pewnie pamięta więcej, ja tyle, że wysiedliśmy na parkingu, była noc, dławił nas mróz tak silny, że trudno było krok zrobić. Miasto nazywało się Zenica. Weszliśmy do mrocznego, dużego budynku, jakiejś szkoły, i zanim zobaczyliśmy jasną, wielką salę gimnastyczną, chyba już w korytarzach poczułem dobiegający z niej odór. Od ludzi z wojny wieje smrodem moczu, kału, wymiocin, potu, krwi, kiepskiego jedzenia, gnicia, strachu. Woń zawalonego świata. Kto raz poczuł tułaczy fetor, ten wie, że wchodzi on w nozdrza głęboko, układa się w mózgu i nie chce wyjść przez tygodnie. Nie wychodzi wcale. Odkryłem to po latach pewnego wrześniowego popołudnia 2015 roku w Budapeszcie. Ze stacji metra, nowej, pięknej i pachnącej, wjechałem ruchomymi schodami do budynku dworca kolejowego Keleti. Rozsunęły się szklane drzwi i w twarz uderzył mnie stary znajomy smród. W mojej głowie natychmiast powstali tamci wygnańcy sprzed lat, wyszli z niepamięci obdarci i sponiewierani, tamten...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI