Kat żąda milczenia

inne

Nasze milczenie wobec ludobójstwa i łamania praw człowieka jest hańbą. To odwracanie oczu, zatykanie uszu. W Rwandzie ludobójcom nie chodziło jedynie o to, by zabić milion ludzi - mówi Wojciech Tochman.

EWA WOYDYŁŁO: – Dzisiaj narysujemy śmierć to książka wstrząsająca. Przeczytałam ją kilkanaście dni temu i ciągle nie mogę się od niej uwolnić, nie mogę nic innego czytać. Pan napisał ją już jakiś czas temu i co się od tej pory dzieje?
WOJCIECH TOCHMAN: – Niczego nowego nie mogę napisać.

Czy to Pan wybiera sobie tematy, czy one wybierają Pana? Pamiętam książkę o Srebrenicy, za gardło łapała...
– O ekshumacjach masowych grobów i identyfikowaniu zabitych. Pierwszy raz pojechałem do Bośni pod koniec 1992 roku, w konwoju humanitarnym zorganizowanym przez Jankę Ochojską. Janka miała świetny pomysł: do ciężarówek z pomocą humanitarną dołączyła autobus dziennikarzy, by potem ukazało się w mediach jak najwięcej publikacji o oblężonym Sarajewie. O krzywdzie, jaka spotyka tam naszych sąsiadów. Żeby Polacy byli hojni przy organizacji następnych konwojów. I to się chyba udało. W Sarajewie zobaczyłem cierpienie, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem: kikuty rąk, nóg, łzy, drżenie z zimna, głodu i strachu przed snajperami. Sam poczułem ten strach. Tamto doświadczenie można by chyba nazwać moim przeżyciem pokoleniowym. Wcześniej, w Polsce, nie doświadczyłem go. Może na szczęście. Kiedy przyszedł Sierpień i potem stan wojenny, miałem 12–13 lat, a w Sarajewie byłem już o 10 lat starszy – więc wystarczająco dorosły, aby rozumieć, co się dzieje dookoła. I wystarczająco niedojrzały, aby na całe dalsze życie wdrukować w siebie obsesyjny sprzeciw wobec zabijania, które dzieje się na oczach milczącego świata.
Wróciłem do Bośni po wojnie. Chociaż nie, w czasie wojny byłem tam raz jeszcze, zaraz potem, jak na sarajewskim targu Markale granat zabił kilkadziesiąt osób. Na okolicznych balkonach wisiały resztki po ofiarach, ich pokrwawione ubrania. Takiego widoku się nie zapomina. Więc wróciłem do Bośni po wojnie, kiedy wszyscy dziennikarze wyjechali już stamtąd na inne wojny. Opuszczeni Bośniacy lizali rany i opłakiwali swoich zamordowanych, zaginionych. Zacząłem jeździć tam coraz częściej. Brałem udział w otwieraniu wielkich masowych mogił, w ekshumacjach setek ciał, w ich identyfikacjach. Napisałem Jakbyś kamień jadła. I to była zawodowa pułapka, bo potem już nie potrafiłem pisać o niczym innym. Dostrzegałem oczywiście wiele obiektywnie ważnych tematów na reportaż, wiele spraw, którymi gazeta powinna się zająć. I jako czytelnik chętnie poświęcałem tym sprawom uwagę. Ale już nie jako autor, bo wszystko, co nie było Bośnią, wydawało mi się błahe. I dalej tak mi się wydaje. Specjalnie z tym nie walczę. Dobrze, że wtedy pojechałem do oblężonego Sarajewa, choć był to ryzykowny wyjazd.

Ale Pan tego wtedy nie wiedział...
– Wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Że tam jest wojna. Im bliżej celu byliśmy, tym bardziej narastał strach. Jeden z kierowców, około pięćdziesiątki, dojechał do Rijeki i załamał się – tuż przed wjazdem na terytorium wojny powiedział: nie. Ja go teraz rozumiem. Ale wtedy, blisko 20 lat temu, takiego zrozumienia i akceptacji we mnie nie było. Też się bałem, ale tego, że dostanę kulę w głowę, w ogóle nie brałem pod uwagę. Młody człowiek czuje się nieśmiertelny.

Wróćmy do Dzisiaj narysujemy śmierć. Co kilka stron musiałam ją odkładać, ale nie po to, żeby zrobić sobie herbatę, tylko żeby zatrzymać ten makabryczny widok. A jednocześnie nie miałam ochoty od niego uciec. Bo tak Pan to napisał, takich Pan używa słów, że właściwie te słowa są faktami. Nie ma tam żadnych ozdobników, żadnej metaforyki. Odnosiłam wrażenie, że Pan wchodzi w te sprawy trochę tak jak w transie, że to pisanie to jest jakaś... może nie obsesja, ale taka potrzeba, jaką ma człowiek, gdy chce zadośćuczynić, odkupić jakąś winę. Z wcześniejszej rozmowy z Panem pamiętam wyznanie, że ma Pan coś w rodzaju poczucia winy wobec ofiar, o których Pan pisał...
– Wszyscy powinniśmy je mieć. Wobec ofiar wszystkich zbrodni ludobójstwa, które się zdarzyły, zdarzają i zdarzą. Bo nie ma co się łudzić, że będzie inaczej. Ale też jestem przekonany, że każdy może coś zrobić, by kolejne ludobójstwo zatrzymać albo przynajmniej ograniczyć jego skalę, ocalić choć jedno ludzkie istnienie. Każdy może uczynić bardziej znośnym dalsze życie choć jednego ocalałego. Zrobić coś, by na twarzy ocalonego choć na chwilę pojawił się spontaniczny uśmiech, dać mu jakąś chwilę radości, ulgi, wytchnienia. Wszędzie na świecie nauczyciel może powiedzieć swoim uczniom, dlaczego język nienawiści jest nie tylko niemoralny, ale i groźny. Czym to się może skończyć, jeśli nie będziemy protestować. Bibliotekarz może czytelnikom polecać odpowiednie książki. Leka...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI