Geny i los - alibi wychowawcy

Wstęp

Bez wątpienia geny mają bardzo poważny udział w kształtowaniu osobowości człowieka. Przypisanie im jednak decydującej roli w tym procesie odebrałoby wychowawcom możliwość wychowywania swoich podopiecznych. Co więcej, mogłoby się stać dla nich wygodnym alibi - skoro uczniowie otrzymali od swoich rodziców takie wyposażenie genetyczne, to przecież wychowawcy niewiele już mogą zrobić. Na szczęście nie o wszystkim decydują geny - wciąż najważniejszy pozostaje świadomy proces wychowawczy.

W moich dotychczasowych pracach na temat wychowania podejmowałam temat odpowiedzialności wychowawcy za kształtowanie się osobowości wychowanków. Starałam się uwalniać wychowawcę od odpowiedzialności za efekty ich rozwoju, dokładnie wydzielając świadomie i celowo organizowany proces wychowawczy. Wymieniałam wiele wpływów, które występują równolegle ze świadomą i celową działalnością wychowawcy. Czyniłam go w pełni odpowiedzialnym jedynie za własną postawę oraz za sytuacje, które tworzy w procesie wychowania, a więc, co za tym idzie, za doświadczenia, których dostarcza wychowankom.

Brałam pod uwagę fakt, iż wychowawca – zwłaszcza instytucjonalny, jak np. nauczyciel czy wychowawca domu dziecka – dostaje pod swoją opiekę dziecko już jakoś uształtowane. Podkreślałam, że gdy wychowawca kończy swój bezpośredni kontakt z wychowankiem, to może mieć tylko nadzieję, że jego podopieczny będzie żył w zgodzie z wiedzą, przekonaniami i przeżyciami zdobytymi w procesie wychowania. Będzie tak, jeśli ten proces, który wychowawca organizował we współdziałaniu ze swoim partnerem w wychowaniu, czyli z wychowankiem, posiada taką siłę, iż pozwoli młodemu człowiekowi pozytywnie wystartować w dorosłe życie.

Wychowawca jest zatem odpowiedzialny za to – i na tym polega sztuka wychowania – aby celowo i świadomie organizować proces wychowawczy, a więc takie sytuacje, które dostarczają młodemu człowiekowi odpowiednich doświadczeń. Takie rozumienie odpowiedzialności wychowawcy podkreśla zarazem zdolność wchodzenia z każdym wychowankiem w kontakt partnerski, umiejętność wspólnej realizacji celów, mających przygotować podopiecznego do życia. Proces wychowawczy jest więc najbardziej świadomym wpływem wśród wszystkich, którym podlega wychowanek. A jest ich wiele – można je wszystkie razem sprowadzić do szeroko rozumianego pojęcia środowiska społecznego.

Tak dotychczas wyglądała moja koncepcja wychowania. Stanęłam jednak wobec problemu, który dotąd niezbyt jasno spostrzegałam. Nim jednak o tym powiem, pragnę podzielić się z Czytelnikami pewną refleksją.

Należę do pokolenia psychologów kształconych w latach 40. minionego wieku na bazie psychologii marksistowskiej. Mam w pamięci różne teorie psychologii rozwojowej, w których wymieniano cztery podstawowe grupy czynników rozwoju człowieka. Za najważniejsze uważane były czynniki społeczne, a wśród nich środowisko i wychowanie. Dopiero na końcu wymieniano tzw. zadatki wrodzone, a więc między innymi odziedziczoną konstytucję fizyczno-psychiczną. W mojej pierwszej i podstawowej książce o strukturze i dynamice procesu wychowawczego w ogóle nie wymieniłam genów w rejestrze czynników wpływających na rozwój człowieka.

Odrzucałam w niej też już nie tylko marksistowską koncepcję rozwoju, ale także starszą od niej i utrzymującą się długo koncepcję rozwoju psychicznego człowieka, opartą na tezie, że u każdego człowieka w określonym wieku występują pewne cechy, np. zainteresowania czy światopogląd. W badaniach własnych dowodziłam, że ich pojawianie się nie zależy od kalendarza biologicznego, ale od wpływów społecznych, zwłaszcza od typu wychowywania. Minimalizowałam więc wpływy nie tylko dziedziczne, ale też związane z rozwojem fizycznym człowieka. Stąd pochodziła moja krytyka psychologii rozwojowej, która znacznie dłużej była zbiologizowana niż zsocjalizowana. Jednak pełne uświadomienie sobie znaczenia genów każe mi zweryfikować moje dotychczasowe stanowisko.

Problem „geny a los człowieka” nie jest błahy dla nikogo, kto chce dobrze zrozumieć zachowanie ludzi, prawidłowo je poznać i mieć na nie wpływ. Dotyczy to w głównej mierze wychowawców różnych kategorii. Jednak uznanie za dominującą roli genów w rozwoju psychicznym człowieka odebrałoby wychowawcom możliwości modyfikowania niepożądanych kierunków rozwoju – skoro źródłem problemów są geny, to przecież nic nie można zrobić. Ale jeśli odrzucimy tezę o dominującej roli genów w rozwoju człowieka (choć chyba nikt nie ma wątpliwości, że mają one znaczenie w tym procesie), to pojawia się inna związana z nimi bariera. Wychowawcy instytucjonalni czy przygodni na ogół nie znają na tyle dobrze rodziców czy innych krewnych wychowanka, aby mogli zorientować się w jego obciążeniach dziedzicznych.

Istnieje ponadto jeszcze jedna trudność: jeżeli geny przodków, głównie rodziców, wyrażają się w zachowaniach potomków, to zawierają w sobie modele – wzory zachowań. Przyjęcie takiego założenia prowadzi jednak do pomieszania czynników biologicznych ze społecznym doświadczeniem.

Te rozważania doprowadziły mnie do pewnego ważnego spostrzeżenia. Zauważam bowiem nie w pełni uprawnione przypisywanie jednoznacznej roli wychowaniu i losowi człowieka (jego doświadczeniom). Można by ją przypisać chyba tylko wychowywaniu rozumianemu jako świadome i celowe wchodzenie w interakcje z wychowankiem. Czytelników, którzy nie znają mojej teorii psychologicznej procesu wychowawczego, odsyłam do dwóch moich książek: bardziej naukowej Struktura i dynamika procesu wychowawczego i bardziej popularnej O sztuce wychowania dla wychowawców i nauczycieli.

Na ogół problemy pobudzające moje myślenie wynikają ze zdarzeń, z którymi się stykam. Najczęściej więc to życie wymaga ode mnie korekty moich poglądów. Analizując zatem problem roli genów i ludzkiego doświadczenia w kształtowaniu osobowości, posłużę się kilkoma przypadkami. Pragnę je zrozumieć. Czy analiza tych przypadków potwierdzi moje przeświadczenie, iż to doświadczenia gromadzone w toku życia decydują o rozwoju człowieka? Czy też może okaże się, że to jednak geny mają decydujące znaczenie?

Kuba

Alicja, matka Kuby, była osobą dość gwałtowną – na przykład na schodach instytucji, w której pracowała, odepchnęła woźnego, domagającego się od niej przepustki. Gdy kiedyś mąż wrócił do domu podpity, kazała mu wejść do wanny i polała go zimną wodą z prysznica, po czym zostawiła w tej kąpieli i późną nocą przyjechała z małym Kubą do znajomych, aby się poskarżyć i spędzić u nich noc. Generalnie jednak w kontaktach ze znajomymi bardzo twardo i konsekwentnie domagała się swoich praw. Ostatecznie rodzice Kuby postanowili się rozwieść. Przy rozwodzie Alicja konsekwentnie i z dużą agresją odbierała to, co – jak uważała – jej się należało. Mało ją obchodziło, że matka męża jest chora. W dodatku oświadczyła, że będzie wychowywać dziecko w duchu laickim.

W czasie rozwodu Kuba miał niewiele ponad 7 lat. Bardzo przeżył rozstanie z ojcem. Z czasem zaczął sprawiać coraz częściej różne trudności wychowawcze, za co był karany. Jeszcze w szkole zakochał się z wzajemnością we wspaniałej, choć nieśmiałej dziewczynie. Razem ukończyli studia, pobrali się. Tworzyli urocze małżeństwo. Kuba przeprowadził się do swojej żony, która na nieszczęście mieszkała jeszcze z matką i ojczymem. Dość szybko wszedł w ostry konflikt ze starszym już i chorym ojczymem, co bardzo bolało jeg...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI